Dosyć dobrze został wtedy w głowie Pirlo – II część rozmowy z Tomaszem Ciesielskim, obrońcą KSZO

W drugiej części rozmowy z portalem SportoweFakty.pl Tomasz Ciesielski, zawodnik ostrowieckiego KSZO uchylił rąbka tajemnicy swojego życia prywatnego, a także opowiedział o swojej przygodzie z reprezentacją kraju i jak to jest wychodzić na spacer z… owocem.

Anna Woźniak: Co w życiu cenisz sobie najbardziej?

Tomasz Ciesielski: Przede wszystkim bardzo sobie cenię swoją prywatność i rodzinę - to jak moja żona potrafi stworzyć dom, który mamy, to jak potrafi wychować syna, któremu poświęca cały czas i to jest dla mnie bardzo ważne. Czuję taką oazę spokoju, taką enklawę, gdzie mogę sobie spokojnie odpocząć, gdzie możemy porozmawiać na każdy temat. Moja żona bardzo żyje tym co ja robię. Martwi się, dzwoni po każdym meczu - czasami nawet jeszcze nie zdążę wejść do szatni i już mam od niej telefon. Czasami nie chciałbym rozmawiać z nią na temat piłki, choć wiem, że ona bardzo chce wiedzieć co jest, jak jest, a ja czasem wolę iść z nią na spacer, wziąć Antosia, wziąć psa i pospacerować sobie, żeby pouciekały od nas jakieś niepotrzebne myśli i umysł był taki świeższy. Wtedy żebyśmy wiedzieli, że jesteśmy razem, kochamy się i zawsze możemy na siebie liczyć.

Powiedz coś więcej o Antosiu.

- Antoś 26 lutego skończył trzy latka. Na razie mieszkamy z teściami i powiem szczerze, że jest super – bo i Antoś ma z kim zostać i dużo się uczy od dziadziusia – ale wykańczamy już nasze mieszkanie w Kielcach i tam chcemy się niedługo przeprowadzić. Antoś z dziadziusiem lubi oglądać boks i później wszystkich wokoło boksuje, ale poznaliśmy co znaczy być na swoim, bo i w Janikowie i w Katowicach mieszkaliśmy sami i chcielibyśmy już stworzyć taki swój własny dom. Potrafimy stworzyć taką rodzinę, że idziemy rano po zakupy, później śniadanie, obiad, wspólny spacer, aby spędzać razem jak najwięcej tego czasu. Jeśli chodzi o Antosia, to nie mam w sobie żadnych takich nakazów, że ma kopać piłkę i już. Nie powiem, że nie kopie, ale najbardziej to chyba lubi biegać po świeżym powietrzu jak idziemy razem na spacer. Moja żona Ania jest bardzo pedantyczna, zawsze Antoś ma czyściutkie buty, spodnie, a jak wchodzimy do lasu to jest zaraz takie "bum" - kolana brudne, jeszcze się o swoją białą kurteczkę wytrze i jak to dziecko, już nie jest taki czyściutki (śmiech). Zachowuje się jak normalny trzylatek.

Najczęściej oglądane bajki przez tatę i syna to?

- Bajki ogląda, a w zasadzie oglądamy - szczególnie na MiniMini. Wiele ich jest. Ostatnio to "Tomek i przyjaciele", "Strażak Sam", "Listonosz Pat" - mogę wymieniać dalej… (śmiech), "Małgosia i buciczki", "Ulica Sezamkowa". Kupiliśmy mu również baśnie i czytamy. Jest "Czerwony kapturek", "Alibaba i 40 rozbójników". Słucha tego i później coś tam sobie pod noskiem sam mówi. Do tego "Calineczka", "Śpiąca Królewna" - to są bajki, które staram mu się ciągle czytać.

A którymi zabawkami syna, najbardziej lubi bawić się tata? Antoś cieszy się ze wspólnych zabaw?

- Pamiętam, że jak po meczu przyjeżdżałem, to cieszył się, że jestem. Kupiliśmy mu takie zwykłe, drewniane tory i do tego dokupuje się części i ja mu zawsze buduję. Teraz jesteśmy na takim etapie, że jest pół pokoju zawalone tą ciuchcią i on się tym bawi. Teraz kupiliśmy kolejny zestaw lego i jest tym zafascynowany: układa jakąś farmę, jakąś policję, itp.

Ostatnio Ania pojechała na jakieś zakupy i ja zostałem z Antosiem, to nie ukrywam, że rozwaliliśmy wszystkie klocki na dywanie i zaczęliśmy układać i razem się bawić. Staram się mu też przekazać pewne rzeczy, bo musi się nauczyć, gdyż dopiero od września pójdzie do przedszkola. Czasami jest tak, że rozłożymy kolejki, wysypiemy lego, jeszcze jakieś maskotki do tego, a w kącie pies - Arbuz gdzieś tam leży przygnieciony tymi zabawkami, bo czasem Antoś tego naszego psa "maltretuje" i jest on biedny, a czasem przyjdzie do niego i się przytuli.

Miałeś propozycję, aby bronić barw Szachtara Donieck.

- Dostałem propozycję przejścia do Szachtara Donieck razem z Mariuszem Lewandowski. Wtedy moim jakby menagerem był Włodzimierz Lubański, chociaż nie miałem z nim żadnej podpisanej umowy. Mieliśmy jechać na testy do Szachtara, jednak mi to kolano nie bardzo pozwalało i nie pojechałem. Mariusz pojechał, no i dzisiaj gra sobie i zarabia olbrzymie pieniądze.

Opowiedz o swojej przygodzie z kadrą.

- Jeśli chodzi o moja przygodę z reprezentacją kraju to najpierw była U-21 - trener Ćmikiewicz brał mnie na konsultacje, a później zacząłem grać w meczach eliminacyjnych, gdzie strzeliłem chyba dwie czy trzy bramki. Zajęliśmy drugie miejsce w grupie i w 1/8 graliśmy z Włochami. W Warszawie przegraliśmy 2:5, ale naprawdę mieli taki skład wtedy… pamiętam, że dosyć dobrze został wtedy w głowie Pirlo. Potem dostałem powołanie od trenera Engela na mecz kadry ligowców z Wyspami Owczymi. Grałem wtedy 45 minut wygraliśmy 2:1 i pamiętam, że padało.

W tym meczu bramkę straciliście po nieudanej pułapce ofsajdowej. Jak to jest z tym elementem gry?

- Ja już się nauczyłem, że nie robię pułapek ofsajdowych. To jest takie trochę lenistwo obrońcy, więc ja wolę zawsze dać ten jeden krok do tyłu, niż dwa do przodu. Każdy może podnieść rękę do góry, a ta interpretacja spalonego ciągle się zmienia. Sędzia też jest tylko człowiekiem i nie da się przypisać do tej interpretacji jednego szablonu. Dlatego staram się tego nie robić i jeżeli jest spalony to to musi wynikać z jakiegoś błędu drużyny przeciwnej, a nie naszego błędu. Dlatego kiedy gram, to wydaje mi się, że spalone nie wchodzą w rachubę. Ryzyko można podejmować, jeżeli jest to 80 minuta – przegrywamy 0:1, a zależy nam na zwycięstwie. Najlepszy przykład: Lech Poznań w Pucharze UEFA kiedy stracił drugą bramkę. Bo podjął rękawicę, był błąd, ale wcześniej mogło być też pięć spalonych.

Zawsze grałeś w formacjach obronnych?

- Grałem w pomocy i w seniorach w Janikowie również była to formacja pomocy. Później delikatnie przesunięto mnie na prawą pomoc, ale przyszedł trener Wandowicz i znalazł mi miejsce na prawej obronie. W Elanie Toruń, Polonii Warszawa, Widzewie czy na początku w Janikowie grałem właśnie na prawej obronie, a czasem i na lewej. Później, chyba trener Tyszkiewicz we Włocławku, przesunął mnie w kierunku tego stopera. Na tej pozycji gram już od jakichś 4-5 lat.

Obrońcy chyba najczęściej oglądają kartki od sędziego?

- Wydaje mi się, że jeśli chodzi o kartki w moim przypadku to ja je dostaje z głupoty (śmiech). Bo rozumiem faul w ferworze walki, ale inne sytuacje to już głupota. Pamiętam, że chyba w pierwszym meczu – ze Stalą Poniatowa – dostałem kartkę za faul, ale to też była głupota, bo z tego co pamiętam, to prowadziliśmy już 2:0, więc to było niepotrzebne.

Skoro pamiętasz mecz ze Stalą Poniatowa, to pewnie pamiętasz też mecz z Okocimskim Brzesko, w którym zdobyłeś bramkę?

- Tak, pamiętam mecz z Okocimskim Brzesko. Takie bramki to jest takie lenistwo (śmiech). To jest kwestia ustawienia, przesunięcia się i takie bramki też wpadają. Jak się uda je zdobyć to tylko wypada się cieszyć (śmiech).

Obrońca też ma instynkt do strzelania goli?

- W sparingu z Dolcanem Ząbki udało mi się strzelić bramkę. Pamiętam, że w reprezentacji czy w klubach to kilka tych bramek się trafiło. Strzeliłem dwie bardzo ważne bramki w Pucharze Polski, kiedy ten puchar zdobywaliśmy, ale jestem zawodnikiem, który nie zapędza się za bardzo pod pole karne przeciwnika, choć to lubię. Czasem jest w człowieku takie coś, że po prostu czeka na taką piłkę i właśnie ostatnio z Dolcanem tak czułem, że można coś zrobić. Piłka mi spadła, więc strzeliłem – zdarza się (śmiech). Jest taki instynkt, żeby się w odpowiednim miejscu na boisku znaleźć.

Wtedy jest tylko chęć strzelenia bramki – nie ważne jak, po prostu strzelić. Nie myśli się wtedy o niczym innym.

A gdy nie uda się strzelić gola i idzie kontra?

- Ja mam coś takiego zakodowane, że wtedy na pięcie się odwracam i tyle ile fabryka dała wykorzystuje, żeby ta piłka wyszła na aut i odpowiednio się ustawić. Jedno jest pewne – wtedy jest max, tyle ile w nogach, płucach i trzeba zasuwać. Może dlatego, że jestem obrońcą. Gdybym był napastnikiem może troszkę inaczej bym do tego podchodził. Chociaż kanar biega wszędzie, jak taki pies puszczony ze smyczy (śmiech). Jest tu i tam i wszędzie go pełno. Ja wiem po sobie, że jak na przykład jest rzut rożny i jakaś strata, to wtedy jest tylko gaz do przodu, mimo, ze mam nawet 20 metrów straty. Człowiek jest na boisku, na tej pozycji i ma pewne obowiązki, więc musi to zrobić. Ja mam taką robotę do wykonania, żeby nie dopuścić do stracenia bramki za wszelką cenę. Jeżeli jestem za gościem i widzę, że on biegnie nawet do pustej bramki, to ja mam obowiązek za nim biec.

Na co przeznaczyłeś pierwsze zarobione w piłce pieniądze?

- Pierwsze pieniądze jakie zarobiłem to były w juniorach w Janikowie. Pamiętam, że dostawaliśmy pieniądze za treningi, jakieś premie meczowe. To były drobne kwoty na jakieś moje potrzeby: iść z kolegami na hamburgera, pizzę czy gdzieś wyjść posiedzieć, pogadać. Natomiast takie pierwsze pieniądze, kiedy już byłem zawodnikiem kontraktowym, profesjonalnym, to było w Elanie Toruń, pamiętam, że wspólnie z rodzicami kupiłem na raty samochód marki Daewoo Tico. Do dzisiaj ten samochód jest w rodzinie. Ojciec nim jeździ i twierdzi, że się bardzo dobrze sprawuje. Później pieniądze były wydane na mieszkanie, na drugi samochód, potem na urządzenie mieszkania, na zakup działki. Same poważne zakupy (śmiech). Później jak Ania była w ciąży z Antosiem, to bardzo dużo rzeczy kupowaliśmy dla syna.

Gdzie lubisz wyjechać na odpoczynek?

- Byliśmy z Anią parę razy w górach na święta, na Sylwestrze. Żona mnie tak zaciągnęła w stronę gór i powiem szczerze, że bardzo mi się tam podoba. Ja również bardzo lubię morze i w tym roku planujemy właśnie wakacje nad morzem. Będzie awans i będzie co świętować – taką mam nadzieję.

Uczestniczysz w żartach w szatni z kolegami?

- Ja za bardzo nie wykręcam chłopakom numerów, chociaż lubię pożartować, ale to bardziej coś powiedzieć, jakąś szpileczkę wbić, ale delikatną, ponieważ nie chcę, żeby ktoś coś źle odebrał. Nie jestem człowiekiem konfliktowym. Czasami są takie łańcuszki, że ktoś coś namaluje, ktoś coś powie, ktoś prześle dalej (śmiech). W domu również często lubimy się podroczyć z Anią. Czasami wkracza w to wszystko Antoś i nas rozdziela, ponieważ myśli, że coś na poważnie robimy. Jestem typem człowieka, który z uśmiechem idzie przez życie.

Po kim charakter odziedziczył Antoś? Po mamie, czy tacie?

- Syn trochę się wrodził we mnie, trochę w Anię. Charakterek ma taki, że jest bardzo miły, powie dziękuję, proszę. Na pytanie czy chce czekoladkę, odpowie: tak, proszę, ale jak coś go zdenerwuje, to nie ma przeproś i lepiej uciekać. Musieliśmy mu ostatnio wprowadzić ”karny jeżyk”. Teściowie mają w domu taką ławeczkę. Siada na tą ławeczkę, tu łzy lecą a Antoś mówi: poproszę chusteczkę. Jest niesamowity urwis, ale przy tym potrafi być bardzo milutki. Rano zawsze wstaje uśmiechnięty i zadowolony.

Jesteście kolektywem, który ma jeden cel?

- W szatni sobie czasami żartujemy, że Ty to jesteś kolega z pracy, ale na boisku zakładamy takie same koszulki, jesteśmy w tych samych barwach i nie możemy sobie pozwolić na jakieś niesnaski. Poza boiskiem można się mniej lub bardziej lubić, ale na boisku jedziemy na tym samym wózku. Tym bardziej teraz, kiedy dla nas wszystkich najważniejszym jest, żeby zrobić awans dla tego miasta, dla tych wszystkich ludzi. Każdy ma też swoje ambicje i każdy chce też poczuć tego chleba z boiska wyższej ligi. Każdy mówi ze fajnie się gra na KSZO, bo są kibice, trybuny, światła, a następnie jedzie gdzieś gdzie jest pięć rzędów ławek. Każdy z nas ma te marzenia. Ja grałem przy 50 tysięcznej publiczności z Panathinaikosem Ateny, gdzie atmosfera była wspaniała. Piłka wychodziła na aut, zawodnik zrobił wślizg żeby ją obronić jeszcze, a tu wszyscy wstają i biją brawa. To zarówno wtedy jak i teraz gdy to opowiadam mam gęsią skórkę. To było wspaniałe przeżycie. Później byłem na trybunach na meczu Polska- Francja na Stade de France. Dookoła 75 tysięcy ludzi. Ja się czułem jak kibic zarówno reprezentacji Polski jak i Francji. Tak samo Michał Stachurski, który dopiero zaczyna raczkować w tej piłce seniorskiej, jak i Tomek Dymanowski, który już ma te swoje lata, ale każdy z nas chciałby być na takim meczu, a jeszcze bardziej w nim uczestniczyć, żeby to przeżyć, żeby poczuć magię tego widowiska.

Michał Stachurski - kolega z obrony, aż kipi energią.

- Stasiu ma ogromne chęci do gry i to jest fajne, bo on siedząc się męczy, a podczas gry odpoczywa. To nawet widać w szatni, jak on się męczy, gdy musi siedzieć. On musi chodzić, kozłować piłkę, cokolwiek, byle robić, ale jako piłkarz ma naprawdę ogromny potencjał. Trzeba go tylko jeszcze ułożyć piłkarsko, taktycznie i myślę, że nie zagrzeje za długo miejsca w Ostrowcu, bo jest pewnie kilka klubów, które chciałyby go sprawdzić u siebie.

Czym różni się mecz sparingowy od ligowego?

- Do sparingów człowiek podchodzi z takim pewnym dystansem, ciężko pracuje na treningach. Jak jest liga, wiadomo, że do środy są ciężkie treningi, czwartek już jest bardziej pod taktykę, piątek taki bardzie trening na rozruszanie. W sparingu, tak myślę, każdy się bardziej martwi, żeby się nic nie stało, żeby nie przytrafiła się jakaś kontuzja. Człowiek wtedy wyskakuje załóżmy na tydzień - dwa, później żeby to nadrobić, potrzeba czasu i okazuje się, że pięć kolejek minęło, zanim wróci się do składu, żeby grać. Sparingi różnią się też tym, że przeważnie grane są bez jakiegoś obciążenia psychicznego, w mistrzowskim więcej jest tego obciążenia, tej adrenaliny, takiego szachowania się.

Obrona w przerwie zimowej nie osłabiła się.

- W drużynie jest rywalizacja. Każdy z nas zasługuje na to, żeby grać. Teraz w środku obrony jest ogromny potencjał. Jestem ja, jest Szymek, jest Kardi, Skóra i każdy z nas zasługuje na to, żeby grać i myślę, że jest to taki pozytywny ból głowy trenera. Dobrze byłoby, żeby tak było na każdej pozycji, bo wtedy się rywalizuje i jest łatwiej, ale tak to jest skonstruowane, że nie wszędzie jest takie dublowanie. Niektórzy potrzebują czuć taki oddech na plecach, że ty grasz dobrze, to i ja się poprawiam. Gdy jest np. jakaś kartka, czy kontuzja, to zawodnik wchodzi na zmianę i od razu jest w tej maszynie. A niektórzy mają znowu tak, że lepiej się czują gdy grając na jakiejś pozycji, nie muszą rywalizować i mają luz psychiczny i większą wenę twórczą, nie zamykają się w sobie. I wrzuci piłkę, zagra, kiwnie.

Do kadry dołączyło ostatnio dwóch młodych wychowanków MKS KSZO Junior. Jak postrzegasz przejście z juniora do seniora?

- Ja tych chłopaków widziałem tyle co w meczach sparingowych przeciwko nam, no i teraz na treningach, ale jeśli trafili do pierwszego zespołu, to muszą być ten stopień, czy dwa wyżej w tej piłce juniorskiej od swoich kolegów. Wydaje mi się, że dobrze trafili, bo mają się od kogo uczyć, podpatrywać. Mogę to powiedzieć na własnym przykładzie, gdzie mając 2 lat poszedłem do polonii i tam w obronie byli zawodnicy z ogromnym doświadczeniem i miałem okazję się od nich uczyć boiskowych zagrań, zachowań jak i boiskowego cwaniactwa. Tu jest taki zespół i taki trener, że nikogo nie hamuje przed tym, żeby grał dobrze i może się okazać, że w trzeciej, czy czwartej kolejce jeśli będą się dobrze prezentować, mogą wejść i grać. Jest potrzeba w zespole zachowania pewnej ciągłości, żeby się nie okazało, że odchodzi sześciu zawodników a nie ma zaplecza.

Masz jakieś swoje piłkarskie sztuczki na boisku?

- Nie, nie mam jakichś takich sztuczek. Wiadomo, że jest tam jakieś szczypanie, jakieś delikatne sztuczki. Niektórzy stają na stopie rywala przy rzucie rożnym, ale mi się wydaje, że to już jest nie na miejscu. Jeśli już trzeba, staram się wybić z rytmu zawodnika innymi metodami. Czasami ból jest do zniesienia, schodzę z boiska i nic nie czuję, a w domu nie mogę się ruszyć. Ból jest do zniesienia. Moim zdaniem najlepsze są rzeczy, które irytują i to jest fajne (śmiech). Uczyłem się tego od niektórych piłkarzy (śmiech). Jest to potrzebne na boisku. Gramy w lidze, gdzie jest wielu doświadczonych zawodników, którzy grali w pierwszej lidze. My musimy się zmobilizować jako drużyna, bo będziemy jechać na ciężkie wyjazdy, np. do Stróży, czy Nowego Sącza i żebyśmy nie dali się jako drużyna sprowokować. To będzie na plus dla nas. Musimy iść z kamienną twarzą, z uśmiechem na twarzy iść do przodu i niczym się nie przejmować. Graliśmy taki wydaje mi się ciężki mecz z Wigrami. Pojechaliśmy tam i wiedzieliśmy po co gramy. Zrobiliśmy swoją robotę, wygraliśmy 1:0.

Co czujesz, gdy nie dotknąłeś przeciwnika, a sędzia gwiżdże faul ?

- Czuję bezradność. Naprawdę. Bezradność swoją i w pewnym momencie czuję się bardzo zły. Ja wiem, że po gwizdku nie ma już żadnego gadania, że ok. nie ma faulu. Czuję bezradność a jednocześnie głupotę sędziego, który czegoś nie zauważył, dał się oszukać. Czasami jest tak, że człowiek się ciągnie, i czasami a to zagwizda dla obrońcy, a to dla napastnika. Ale wtedy wiem, że po prostu wybrał taką decyzję, ale jeśli są dziwne decyzje, to naprawdę jest bezsilność i ogromna wściekłość. Staram się nie faulować blisko bramki a w takim wypadku w ogóle unikać jakiegokolwiek kontaktu. Po takiej decyzji idę tą samą drogą, wiem, że nie zrobiłem nic złego, ewentualnie można tego zawodnika inaczej utemperować. Najlepiej jak się gra właśnie z takimi cwaniakami. On próbuje coś zrobić, powiedzieć, a ja wiem, że to są tylko słowa i to co on mówi, puszczam mimo uszu, a to chyba bardziej gotuje tą osobę. Ja mam duży dystans do tego co robię i do piłki i do życia. Podchodzę tylko do całości, że najważniejszy jest ten końcowy sukces, a jakieś tam półśrodki to są nieważne. Najważniejsze, żeby po 90 minutach móc powiedzieć takiemu cwaniakowi: zobacz jaki jest wynik i to jest taka wisienka na torcie.

Komentarze (0)