Paweł Ruszczyk: Kwestia ambicji

Jak to jest, że dwóch reprezentantów Polski wybiera świadomie dwie różne drogi swojej kariery? Być może to po prostu kwestia ambicji...

Ostatnio napłynęła informacja, jakoby Zenit St. Petersburg był skłonny wyłożyć za Tomasza Kuszczaka 4 mln funtów. Kryzysu w Rosji więc jak widać najwyraźniej nie ma, a można odnieść wrażenie, że sir Ferguson byłby gotów sprzedać Tomka, w końcu takie pieniądze za drugiego, czy nawet teraz już trzeciego bramkarza w klubie to rzadkość. Sam Kuszczak jednak podkreśla, że na razie ani myśli zamienić Manchester na Petersburg.

- Odejść z takiego klubu jak Man United można zawsze, ale potem wrócić do tak wielkiego klubu nie jest już łatwo. Zamierzam powalczyć o miejsce w składzie - deklaruje.

Między wierszami można wywnioskować więc, że Kuszczakowi w MU jest po prostu wygodnie i nie chce się nigdzie ruszać. Ale czy można mu się dziwić - za trenowanie na pięknych boiskach i siedzenie na ławce, czy trybunach pobiera olbrzymie pieniądze. Kuszczak to w ogóle jest ewenement. Manchester to jego trzeci, po Hercie Berlin i West Bromwich Albion klub w zawodowej karierze, ale tylko w WBA regularnie bronił (pamiętamy wszyscy jego interwencję z 15 stycznia 2006 w końcówce meczu przeciwko Wigan Athletic, która została uznana paradą sezonu przez widzów BBC). W Berlinie przez 4 lata nie rozegrał ani jednego (sic!) meczu. W reprezentacji jak do tej pory też nie zagrał jakiegoś wielkiego meczu, co więcej puszczona przez niego bramka w meczu towarzyskim z Kolumbią przed mundialem w Niemczech, kiedy to dał się pokonać bramkarzowi rywali, przejdzie chyba w ogóle do historii piłki nożnej. Można więc postawić tezę, że Kuszczak jakiś tam talent i predyspozycje posiada, ale MU to nie jest klub na jego możliwości. Po prostu złapał świetną okazję, i nie chce z niej rezygnować. Nie można na pewno jednak o nim powiedzieć, że jest głodny gry, bo bez wątpienia przyjąłby propozycję Rosjan. Tam miałby o wiele prostsze zadanie, bowiem Dick Advocaat nie jest zadowolony z postawy swoich bramkarzy.

Co innego Jacek Krzynówek . Na pensję, jaką pobierał w Wolfsburgu też nie mógł raczej narzekać. Także na starość (nie oszukujmy się, piłkarz 32-letni jest w stanie pograć jeszcze tylko dwa, trzy lata na odpowiednim poziomie) byłby w stanie uzbierać ładną sumkę. Może po części przez konflikt z Felixem Magathem, ale głównie chyba przez swoją piłkarską ambicję zdecydował się zmienić otoczenie - zamienił dość silny Wolfsburg na przeciętną ekipę Hannoveru. Że grać w piłkę potrafi cały czas, przekonujemy się oglądając Bundesligę. Hanower poczyna sobie całkiem przyzwoicie, a Jacek jeszcze strzela bramki, i to jakie (jak ta ze Stuttgartem z rzutu wolnego).

Krzynówek jest bez wątpienia jednym z ulubieńców Leo Beenhakkera, ale też zdawał sobie sprawę, że ten nie będzie go powoływał na kredyt. Paradoksem byłoby, gdyby Jacek mógł grać tylko w kadrze, podczas gdy nie może wywalczyć sobie miejsca w klubowej jedenastce. "Krzynek" na pewno jest w stanie jeszcze dać kadrze dużo dobrego, jednak, żeby tak było musi być w rytmie meczowym. Bez wątpienia kuszący dla niego jest ewentualny wyjazd na kolejną, po mundialu w Korei i Niemczech oraz EURO, wielką imprezę. Właśnie Mistrzostwa w RPA byłyby wspaniałym ukoronowaniem wspaniałej kariery Krzynówka.

Jak to jest, że dwóch reprezentantów Polski wybiera świadomie dwie różne drogi swojej kariery? Być może to po prostu kwestia ambicji...

Źródło artykułu: