Maciej Szczęsny: Nic już tak nie zaboli

O wielkim szczęściu i ogromnej tragedii z przeszłości, miłości, pasji i niezwykłej karierze bramkarskiej opowiada były reprezentant Polski Maciej Szczęsny, ojciec Wojciecha.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
PAP / Piotr Polak

WP SportoweFakty: To prawda, że nie napisze pan biografii, bo musiałby pan uciekać za granicę?

Maciej Szczęsny: Nigdy tak nie powiedziałem, ale dobrze przemyślałem to, że książki nigdy nie napiszę. Pisanie bez krwi i mięsa nie ma sensu - Marcel Proust stworzył już przecież "W poszukiwaniu straconego czasu". Pisanie z krwią i mięsem wiąże się natomiast z grzebaniem w życiorysach ludzi sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. A jakby im grzebać, to trzeba byłoby być fair i pogrzebać także sobie.

Nie warto?

- Chyba nie powinienem, choćby dlatego, by nie robić przykrości bliskim. Będę przyzwoity, a na dodatek roztropny, więc w momencie, kiedy książki piszą już wszyscy - ja tego nie zrobię. Wystarcza mi, że piszę wiersze do żony przez Skype’a. Bawią ją i cieszą. Niektóre są bardzo wulgarne, a ona to uwielbia.

Ludzie pytają pana, co słychać, czy raczej co słychać u Wojtka?

- Nie wiem, co słychać u Wojtka i prawdopodobnie się nie dowiem, bo nie mam skąd. Zupełnie przestałem tęsknić za tą wiedzą.

ZOBACZ WIDEO Barcelona rozgromiła rywali i została liderem. Zobacz skrót meczu FC Barcelona - Sporting Gijon [ZDJĘCIA ELEVEN]


Dlaczego trzy lata temu straciliście kontakt?

- Gdybym wiedział, nie miałbym przez te lata, a zapewne także do końca życia, takiego parszywego uczucia w sobie. Różne rzeczy dzieją się między ludźmi, także w rodzinie. Miewa się pretensje, jest się z różnych powodów rozczarowanym. Mój największy żal polega na tym, że nie wiem, o co chodzi.

W maju ubiegłego roku był pan przecież na ślubie Wojtka.

- Dostaliśmy z żoną zaproszenie. Przyszło pocztą. Mimo dylematów i problemów logistycznych, bo moja żona pracuje na co dzień w Dubaju, polecieliśmy do Grecji. Przełamałem się, nie chciałem być tą osobą, która definitywnie spuści szlaban między nami.

Dobrze się pan bawił?

- To był ślub Wojtka, nie mój, więc mam nadzieję, że to on się dobrze bawił. Nie zamierzałem wówczas psuć mu tej zabawy poważnymi rozmowami. A przecież sam fakt, że się spotkaliśmy, pewnych spraw nie wyjaśnił i nie rozwiązał. Po turnieju Euro i zasłużonym urlopie Wojtek był w Polsce, mignęły mi jakieś zdjęcia zamieszczone na Instagramie, ale czasu na poważną, męską rozmowę nie znalazł. Nie tylko ze mną, niestety…

A gdyby teraz zadzwonił?

- A gdybym teraz wygrał dwadzieścia milionów w totka?

Był pan dobrym ojcem? Zmieniłby pan coś?

- Rozwód z mamą Wojtka i Janka był nieunikniony i zrobił dobrze tak w życiu nas obojga, jak i dzieci. Myślę, że szczególnie od momentu, kiedy się wyprowadziłem, zacząłem być naprawdę fajnym ojcem. Zwłaszcza jak na faceta, który był piłkarzem, ciągle w rozjazdach. Nawet, gdy grałem w Wiśle, przyjeżdżałem dwa razy w tygodniu do Warszawy, by zobaczyć się z chłopcami, nie mówiąc już o tym, że moja życiowa partnerka niemal w każdy piątek po pracy brała chłopców do pociągu do Krakowa, żebyśmy wspólnie spędzili weekend. Mieli u mnie rowery górskie, dużo spacerowaliśmy, jadaliśmy rodzinne śniadania, długo je celebrując. Miałem wrażenie, że przez długie lata dla chłopaków wspólne siedzenie przy stole było dużą wartością, którą z całą pewnością wynieśli z mojego domu. W domu mamy regularnie jadali przed telewizorem.

Przekonywałem żonę i siebie, że jest rozpacz, smutek, dramat, ale po stracie Natalki naszym obowiązkiem wobec życia i świata - jak głupio by to nie brzmiało - jest wychować następne dziecko

Co jeszcze wynieśli z pana domu?

- Że w życiu można korzystać tylko z sensownej pomocy, natomiast nie wolno brać tej, która zwyczajnie nie przystoi, takiej, na którą się nie zasługuje. To także była kość niezgody z moją byłą żoną. Jak się jest bramkarzem, zawsze zdarzy się jakaś szmata, interwencja, której się wstydzi - raz na miesiąc, albo na pół roku. Nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą cię kochać, bo jest część osób tylko czekająca na jeden twój błąd, małe potknięcie. Od razu zostanie to dostrzeżone i wyeksponowane. Przekazywałem chłopakom, że swoją klasę zawodową zawdzięcza się tylko swojemu talentowi, pracowitości i trochę szczęściu. A nie na przykład temu, że tatuś coś załatwi, że pójdzie do trenera i powie: „pan da chłopakowi trochę więcej szansy na grę, pan na niego postawi”. Z protekcji ojca w przypadku sportowca można skorzystać chyba tylko przy ewentualnym pozyskiwaniu sponsorów.

Wspominał pan kiedyś, że nie prowadził synów za ręce, ale wskazywał wzorce. O jakie wzorce chodzi?

- Bardzo fajnie jest wygrać, ale jak nie umiesz, to przegraj z godnością. Miej umiejętność godzenia się z tym, że od czasu do czasu ktoś, nie tylko w sporcie, zwyczajnie okaże się lepszy i cię ogra. Wyciągaj wnioski z przegranych i wygranych. Po zwycięstwach jest trudniej, bo można zachłysnąć się swoim szczęściem, a trzeba się zastanowić, co doprowadziło do tego, że okazałeś się lepszy. Kiedy Wojtek grał już zawodowo w piłkę, przez długie lata rozmawiałem z nim przynajmniej godzinę po każdym meczu. Nie tylko o tym, czego nie udało mu się obronić, ale także o interwencjach, na jakie nie byłoby stać żadnego innego bramkarza. Zachęcałem go, by mi się wyspowiadał, by ocenił, zdał sobie sprawę, że mało kto potrafiłby się popisać taką interwencją. Podobnie było ze sprawami życiowymi - czemu się udało, a czemu innym razem było gorzej.

Pan się kiedyś zachłysnął zwycięstwem?

- Przez długi czas nie umiałem w siebie uwierzyć, trochę zżerała mnie trema, miałem poczucie, że bogowie specjalnie mi nie sprzyjają. Przyszła jednak do mnie w pewnym czasie taka świadomość, że jestem dobrym bramkarzem, zdałem sobie sprawę z własnej klasy, co trochę uśpiło moją czujność. Dostałem propozycję życia, ale nie zrobiłem wszystkiego, by doprowadzić do jej konsumpcji. Myślałem, że skoro mam takie umiejętności, to kolejna szansa przyjdzie jutro, no najwyżej pojutrze. No i ani aż tak fajna, ani choćby przyzwoita już nigdy więcej nie przyszła.

Co to była za propozycja?

- Skorzystał z niej Peter Schmeichel. (w 1991 roku duński bramkarz przyjął propozycję Manchesteru United, którego był gwiazdą, grał tam osiem lat - przy. red.)

NA NASTĘPNEJ STRONIE DOWIESZ SIĘ, JAKIE SĄ NAJWIĘKSZE PASJE MACIEJA SZCZĘSNEGO ORAZ O JEGO WIELKIEJ MIŁOSCI

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×