Chociaż w pierwszej połowie ekipa prowadzona przez Franciszka Smudę nie pokazał zbyt wiele w ofensywie, miała bezbramkowy remis, który pozwalał ze spokojem zejść do szatni. Wystarczyły cztery minuty drugiej połowy, by to właśnie goście otworzyli wynik. Wówczas gra zaczęła się kleić, pojawiały się groźne kontrataki i spokój. Było tak do 72. minuty, gdy z boiska wyrzucony został Javi Hernandez. To wtedy zaczął się dramat Górnika Łęczna.
- Można powiedzieć, że sami sobie jesteśmy winni. Przy takim boisku prowadzić 1:0, później nie wykorzystać trzech kontrataków... daliśmy pożywkę Koronie. Trzeba to było wykończyć na 2:0, 3:0 - mówił Grzegorz Bonin.
Poziom meczu na Kolporter Arenie pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko po raz kolejny przez stan murawy. - Nerwowo było cały czas. Każdy widział jakie było boisko. Gdy piłka spadała w polu karnym to każdy tylko patrzył jak ją trafić i wybić daleko.
Po tym jak Jacek Kiełb zdobył wyrównującego gola Korona ruszyła do przodu i zaczęła mieć kolejne okazje. Tych zmarnowanych przez gości, między innymi sytuacji sam na sam z Milanem Borjanem Bartosza Śpiączki, bardzo żałował 33-latek. - Ten mecz cały czas tak wyglądał, długa piłka i kto ją pierwszy sprowadzi do ziemi będzie starał się grać za plecy. Wychodziliśmy z takimi kontrami, że musimy dobić leżącego, a tak się nie stało.
Najważniejsze wydarzenie piątkowego spotkania miało jednak miejsce w doliczonym czasie gry. To wtedy sędzia Paweł Raczkowski po konsultacji ze swoim asystentem podyktował rzut karny dla gospodarzy za faul na Ilijanie Micanskim. Faul, którego w rzeczywistości nie było, co bezdyskusyjnie wykazały telewizyjne powtórki. - Trzeba mieć wielką odwagę, żeby takiego karnego gwizdnąć - ocenił krótko były piłkarz złocisto-krwistych.
ZOBACZ WIDEO Real uratował punkt po golach w końcówce. Zobacz skrót meczu Real Madryt - Las Palmas [ZDJĘCIA ELEVEN]