Chińskie kluby z roku na rok wydają na transfery coraz większe kwoty. Tylko w zimowym oknie transferowym przedstawiciele Chinese Super League przeznaczyli na pozyskanie zawodników aż 388 mln euro - raptem 70 mln euro mniej niż w całym roku ubiegłym. Do tego doszły wydatki na nieprzyzwoicie wysokie pensje, którymi zachęcano zawodników do przeprowadzki do Azji. W pierwszej "dziesiątce" najlepiej zarabiających zawodników świata połowa gra dziś za Wielkim Murem, a najlepiej opłacanym piłkarzem globu jest Carlos Tevez, któremu Shanghai Greenland ma wypłacać rocznie 38 mln euro.
Zamach na "Lewego"
Najlepszych piłkarzy świata perspektywa gry w Chinach jednak nie skusiła. Jeden z klubów Chinese Super League zagiął nawet parol na Roberta Lewandowskiego, ale musiał obejść się smakiem, ponieważ kapitan reprezentacji Polski nie był zainteresowany wyjazdem do Chin. O tym, że na liście największych gwiazd kuszonych przez chińskie kluby był także "Lewy", w rozmowie z portalem WP SportoweFakty ujawnił Cezary Kucharski.
- Dzwonił do mnie agent zajmujący się ściąganiem gwiazd do chińskiej ligi. Nie padła nazwa klubu, poruszyliśmy tylko kwestię możliwości finansowych. Gdyby "Lewy" zdecydował się na przejście do Chin już teraz, mógłby liczyć na pensję wyższą niż otrzymał Carlos Tevez, byłoby to grubo ponad 40 milionów euro rocznie - zdradził Kucharski.
Sam Lewandowski długo milczał na temat chińskiej propozycji. Dopiero po dwóch tygodniach zabrał na ten temat głos na łamach "Muenchner Merkur". Zapytany o to, ile sekund zastanawiał się nad ofertą z Chin, odparł: - Skłamałbym, gdybym powiedział, że ani sekundy, ale to inny świat. Długo o tym nie myślałem.
ZOBACZ WIDEO Kolejny świetny występ Griezmanna. Atletico ograło Valencię - zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]
Gdyby Lewandowski przyjął tę ofertę, zostałby najlepiej opłacanym piłkarzem wszech czasów. Na razie wystarczy mu miano najlepiej zarabiającego piłkarza w historii Bayernu Monachium i Bundesligi - na mocy podpisanego w grudniu kontraktu ma rocznie inkasować ponad 15 mln euro. Więcej od aktualnych mistrzów świata, z którymi dzieli szatnie Bayernu: Thomasa Muellera, Matsa Hummelsa czy Jerome'a Boatenga.
Najlepsi wybrali Europę
Chińskie kluby miały mocarstwowe plany, ale poniosły fiasko na całej linii. Jeśli już ktoś ze znanym nazwiskiem zamienił Europę na Chiny, to piłkarze, dla których Chinese Super League jest ostatnim przystankiem przed emeryturą jak 39-letni Ricardo Carvalho albo zawodnicy pozbawieni sportowych ambicji, którzy zdają sobie sprawę z tego, że szczyt kariery mają już za sobą. Do tej drugiej grupy należą m.in. Oscar i John Obi Mikel, którzy nie mieli przyszłości w londyńskiej Chelsea, Hernanes z Juventusu Turyn czy Alexandre Pato, który dopiero co wrócił do poważnej piłki w Villarreal.
Axel Witsel z kolei przyjął ofertę Tianjin Teda kosztem propozycji Juventusu Turyn, choć jeszcze w listopadzie zapewniał, że jeśli opuści Zenit Sankt Petersburg, to tylko na rzecz Starej Damy. - To była bardzo trudna decyzja, ponieważ z jednej strony chciał mnie wielki klub, czyli Juventus, ale z drugiej strony była wspaniała oferta, z której nie mogłem odrzucić ze względu na dobro rodziny - stwierdził Belg.
Dużo większe wrażenie robi lista zawodników, których chińskim klubom nie udało się pozyskać. Driesa Mertensa, czyli kolegę Witsela z reprezentacji Belgii, stać było na odrzucenie propozycji z Chin, choć jego roczne zarobki w Napoli wynoszą tylko 2 mln euro.
- Ojciec był kierowcą autobusu i woził mnie codziennie na treningi od 11. do 18. roku życia. Bardzo szanuję rodziców za to, co zrobili. Wychowując mnie, nie mówili o pieniądzach i zawiódłbym ich, przenosząc się do Chin - wyjaśnił Mertens, dodając: - Gdybym był rezerwowym jak rok temu, to może wybrałbym pieniądze? Rozważaliśmy "za" i "przeciw". Żona czytała o warunkach życia w Chinach, o smogu i nie wyglądało to na przyjazne środowisko. Powiedziałem "nie", a naprawdę trudno to zrobić, widząc takie kwoty. Moje dzieci i pewnie nawet moje wnuki nie musiałyby się martwić o przyszłość.
Poza Lewandowskim i Mertensem z lukratywnych ofert chińskich klubów nie skorzystali także m.in. Lionel Messi, Cristiano Ronaldo, James Rodriguez, Wayne Rooney, Pierre-Emerick Aubameyang, Edinson Cavani, Radamel Falcao, Karim Benzema, Diego Costa czy Cesc Fabregas. Każdy z nich mógł stać się w Chinach najlepiej opłacanym piłkarzem w historii futbolu, ale woleli zostać w Europie, gdzie mają szansę spełnić piłkarskie ambicje.
[nextpage]Dwa obozy
Chińczykom nie udał się zamach na piłkarskie świętości, ale doprowadzili za to do wyraźnego podziału w środowisku piłkarskim. Jedni, jak Arjen Robben głośno krytykują wyjazdy do Chin. Drudzy, w tej grupie jest choćby trener Barcelony, Luis Enrique, nie widzą w tym nic złego.
- To jest oficjalne przyznanie, że twoja kariera się skończyła i już tylko odcinasz kupony. Zupełnie nie rozumiem piłkarzy podpisujących kontrakty w lidze chińskiej, zwłaszcza tych w wieku 27 czy 28 lat. Oni są przecież w szczycie swojej kariery. To bezsensowne marnowanie potencjału. Karierę masz tylko jedną. Może trochę lepiej rozumiem tych po trzydziestce - stwierdził Holender.
- Myślę, że to fantastyczna sprawa, że piłkarze mogą się zdecydować na przenosiny do Chin i mogą zarabiać większe pieniądze. W każdym zawodzie ludzie zmieniają pracę, by więcej zarabiać i nikt nic nie mówi. Co więcej, przyjaciele ci gratulują. Co kiedy chodzi o piłkarza? Mówi się, że jest zdrajcą, że myśli tylko o pieniądzach. To dziwne. Myślę, że to świetna sprawa, że piłkarze mają takie możliwości i ja ich wspieram - to z kolei opinia Enrique.
W samo sedno trafił jednak trener Bayernu Monachium, Carlo Ancelotti. Gdy w styczniu kluby Chinese Super League zalewały Europę kosmicznymi ofertami, Włoch spojrzał na chińską rewolucję trzeźwym okiem.
- Zgadza się, że w tym miesiącu wielu piłkarzy wyjechało do Chin, ale wydaje mi się, że europejskie kluby nadal są bezpieczne. Najlepsze rozgrywki nadal są w Europie. To jest poważny futbol. Piłkarze nie grają tylko dla pieniędzy. Grają po to, by być najlepszymi i by występować w najważniejszych meczach. Dlatego uważam, że europejskie kluby nie mają się czym martwić - stwierdził opiekun drużyny Lewandowskiego.
Nie wszystko jest na sprzedaż
Chińczycy działają wielowymiarowo. W ich klubach pracują między innymi Luiz Felipe Scolari, Manuel Pellegrini, Andre Villas-Boas czy Felix Magath, a selekcjonerem drużyny narodowej jest Marcello Lippi. W Państwie Środka nie zamierzano jednak poprzestać na sprowadzaniu najlepszych piłkarzy i trenerów z Europy i Ameryki Południowej. Władze chińskiego futbolu chciały ściągnąć do siebie też najlepszych arbitrów.
Chińczycy już dwukrotnie namawiali na pracę w swojej lidze Howarda Webba, który od 2014 roku był dyrektorem technicznym w angielskim związku sędziów. 46-latek odrzucał te oferty, a w lutym przyjął propozycję pracy w Major League Soccer, w której będzie odpowiedzialny za wdrożenie systemu VAR.
Po Webbie na celowniku władz chińskiej ekstraklasy znalazł się Mark Clattenburg. Anglik, jest uznawany za jednego z najlepszych sędziów świata, miał pomóc w odbudowie wizerunku chińskich arbitrów. 41-latek, który w 2016 roku prowadził m.in. mecze finałowe Pucharu Anglii, Ligi Mistrzów i Euro 2016, odrzucił jednak tę ofertę, ale nie został w Anglii - w lutym objął stanowiska szefa sędziów w Arabii Saudyjskiej.
O tym, że nie wszystko jest na sprzedaż, Chińczycy przekonali się też w kontaktach z Polskim Związkiem Piłki Nożnej. Pod koniec lutego "Przegląd Sportowy" poinformował, że chińska federacja piłkarska proponowała PZPN do dwóch milionów euro za rozegranie meczu towarzyskiego na jej terenie, ale wyprawa do Azji na wątpliwy jakościowo sparing nie mieściła się w planach Adama Nawałki.
Cel: mistrzostwa 2050
Mroczna wizja, w której Chiny staną się centrum światowego futbolu, nie sprawdzi się, a ekspansja chińskich klubów na rynku transferowym niedługo się skończy. Chiński futbol ma stać się samowystarczalny, by zrealizować cel nadrzędny, który postawił przed nim rząd - wielkim marzeniem Przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, Xi Jinpinga jest zdobycie mistrzostwa świata w 2050 roku.
Dla Chińczyków pragnienie przewodniczącego jest jak rozkaz i począwszy od 2017 roku Chinese Super League będzie miała bardziej narodowy charakter. W połowie stycznia, gdy transferowe szaleństwo trwało w najlepsze, władze tamtejszej ligi wprowadziły przepis mówiący, że w sezonie 2017 na boisku będzie mogło przebywać tylko trzech zagranicznych piłkarzy, a w meczowej "18" może się znaleźć tylko pięciu stranierich. Chińczycy działają dwutorowo i wydają duże kwoty na swoje pierwsze drużyny, ale jednocześnie inwestują olbrzymie pieniądze także w rozwój akademii.
- Chińczycy wprowadzili te limity, ponieważ naprawdę chcą rozwijać swoje własne talenty. Założeniem jest, by do dziesięciu lat wyjściowe składy drużyn klubowych składały się w stu procentach z chińskich zawodników - mówi prof. Simon Chadwick z Uniwersytetu Salford.
- Oczywiście w najbliższym czasie nie będzie to możliwe, bo w Chinach po prostu nie ma tylu utalentowanych piłkarzy, ale celem Chińczyków jest wyprodukowanie własnego Messiego czy Ronaldo. Chińczycy będą mieli grać w chińskich klubach, by potem móc grać w drużynie narodowej. Rząd ogłosił, że w 2050 roku reprezentacja Chin ma zostać mistrzem świata - tłumaczy Chadwick.