Zrobimy w Jakuszycach Puchar Świata! - rozmowa z Mirosławem Drzewieckim, Ministrem Sportu i Turystyki

Po wspaniałych triumfach Justyny Kowalczyk w Polsce zapanował trend na biegi narciarskie, któremu uległ również minister sportu Mirosław Drzewiecki. Zapowiada on, że w najbliższym czasie Polska może gościć zawody Pucharu Świata! Drzewiecki to także zagorzały kibic piłki nożnej. Razem z reprezentacją Polski wybiera się do Belfastu, aby obejrzeć spotkanie z Irlandią. - Jedno bramkowa wygrana w zupełności mi wystarcza - przekonuje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Sebastian Staszewski: W czwartek w Szklarskiej Porębie zjadł pan obiad z Justyną Kowalczyk. Na ile Ministerstwo Sportu i Turystyki wyceniło tegoroczne sukcesy polskiej "królowej śniegu"?

Mirosław Drzewiecki: - Od nas Justyna otrzymała nagrodę w wysokości 62 tys. zł.

Nie za wiele jak za trzy medale mistrzostw świata i Kryształową Kulę.

- Jako minister mogłem dać, za mistrzostwa świata w Libercu, taką właśnie nagrodę i to uczyniłem. To z góry ustalone stawki. Teraz wniosek do ministerstwa musi wystosować Polski Związek Narciarski, ale to już ustaliliśmy z prezesem Tajnerem.

Z rozmowy podczas obiadu wynikły jakieś konkrety?

- Oczywiście. Przecież nie przyjechałem tylko na posiłek. W środę ministerialna komisja podjęła decyzję, że przeznaczamy 50 proc. kwoty potrzebnej na wzmacnianie trasy biegowej w Jakuszycach. Pytałem o to właśnie Justynę i trenera Wierietielnego, który również brał udział w obiedzie. Oboje potwierdzili, że to wybitnie dobra trasa.

Czyli pewnie Jakuszyce będą się ubiegać o zawody Pucharu Świata. Może za rok zobaczymy triumfy Justyny na własnym podwórku?

- Liczę na to. Teraz tylko trzeba zacząć budowę infrastruktury. Projekt powinien być gotowy w maju. Inwestycja będzie kosztowała 6 mln 600 tys. zł. Jest szansa, że w następną zimę możemy gościć Puchar Świata. Dziś niestety zawodniczka, która jest światowym numerem jeden w biegach w swoim kraju nie ma zawodów. To przykre. Załapać się do kalendarza, to nie taka prosta spawa. Zrobimy jednak co w naszej mocy.

Oglądał pan finałowy bieg Kowalczyk w szwedzkim Falun?

- Oczywiście. Widziałem też inne biegi. Bardzo mi się spodobał wyścig na 30 kilometrów. Telewizja pokazała to naprawdę ciekawie.

I sądzi pan, że biegi narciarskie mogą przyciągnąć Polaków do ekranów telewizorów, tak jak przed kilkoma laty uczyniły to skoki narciarskie?

- Ja jestem ministrem sportu, więc moim obowiązkiem jest tworzenie warunków do uprawiania sportu. Jeżeli mamy sukcesy w biegach narciarskich, a nie zapominajmy o Tomku Sikorze, który jest wiceliderem PŚ, to musimy to wykorzystać. Mamy modę na biegi, więc zróbmy z tego tak popularny sport jak skoki!

A co z następcami i następczyniami Sikory i Kowalczyk? Po ośmiu latach ciągle nie mamy nowego Adama Małysza, a więc jak mamy mówić o przyszłości biegów w Polsce?!

- Dobrze, ale pojawiają się talenty, które mogą Adama w przyszłości zastąpić. Ma pan przykład drużyny, która zajęła czwarte na mistrzostwach świata a drugie w Planicy miejsce. Stoch, Hula, Rutkowscy. Mamy przecież młodziutkiego Murańkę. Pokazując obszernie biegi ludzie mogą dostrzec w tej dyscyplinie swoje szanse i będą garnąć się do nart. Również biegowych.

Może warto zacząć, tak jak w przypadku skoczków, długofalowy program wychowywania przyszłych biegaczy narciarskich?

- Oczywiście, że tak. Na mistrzostwach Polski powinno startować 100 zawodników a nie 25. To świadczy o tym, że Justyna to fenomen. Trening to jest długi proces, na który trzeba jednak łożyć wcale nie małe sumy. I tu jak zwykle zaczynają się problemy. Ale nad wychowywaniem narciarzy na pewno będziemy jeszcze myśleć.

A kto z trójki Małysz - Kowalczyk - Sikora ma największe szanse na olimpijski medal w Vancouver? Dziś każdy Polak bez zastanowienia powie: Justyna Kowalczyk!

- Justyna to nasza murowana faworytka. Z pewnością powiedziałbym również, że Tomek Sikora, ale tu sprawa jest bardziej złożona. Tomek biega znakomicie, nie raz szybciej od Ole Bjoerndalen, ale biatlon to trochę sport losowy. Trzy razy nie trafi w tarczę i robi się duży problem. Co do Adama to końcówka sezonu pokazała, że są wielkie szanse na medal. Koniecznie złoty, bo takiego mu brakuje.

Wiadomo jakie nagrody otrzymają nasi olimpijczycy?

- Nie. Mamy jeszcze trochę czasu. Nagrody ministra zawsze są ustalane. Najważniejsze premie, czyli najwyższe, pochodzą z PKOl i od sponsorów. Poprzednio były to bardzo wysokie nagrody. Za złoty medal było 200 tys. zł i dobry samochód. Jak będzie teraz, zobaczymy.

Pytam, bo na świecie szaleje kryzys gospodarczy. Ministerstwa sportu jak na razie poważne problemy finansowe nie dopadły?

- Radzimy sobie. Trzeba oszczędzać umiejętnie i mądrze dysponować pieniędzmi. Skupiamy się na inwestycjach, które potrzebne są od ręki i jest szansa, że będą wykonane szybko. Na drugi plan zsunęły się plany na dziesięciolecia. Dam taki przykład: stadion w Gdańsku wygrała firma, która zaproponowała 200 mln zł mniej niż na samym początku zakładano. Stadion powstanie w ciągu trzech lat, po niższych kosztach. W kryzysie jest tak, że pewne usługi są tańsze. Trzeba z tego mądrze korzystać.

Odejmowanie pieniędzy dyscyplinom najmniej popularnym na rzecz tych popularniejszych to dobra droga?

- Zasada na świecie jest taka: pieniądze daje się tym, którzy umieją je wykorzystać i mają wyniki. To trzeba premiować. Ci, którzy chcą kasę tylko na rekreacje mogą się zdziwić. My nie możemy sponsorować rekreacji. Sport to przyjemność, ale sport to też wyniki.

A jest pan zwolennikiem sponsorowania przez spółki skarbu państwa polskiego sportu? Kiedy pojawiła się informacja o rzekomym zakazie na finansowanie klubów, kibice i działacze w Płocku, Lubinie czy Bełchatowie wystraszyli się nie na żarty.

- Jak będą pieniądze to dobrze. Oby było ich jak najwięcej. Natomiast pan minister Grad zmienił sposób finansowania i bardzo dobrze. Teraz wydatki muszą przynosić także korzyści dla firmy. To nie może być interes tylko w jedną stronę.

Mamy kilku dobrych sportowców, powstają areny zimowe z prawdziwego zdarzenia, nawet pieniędzy nie brakuje. Problemem są jednak chyba polscy trenerzy, a konkretnie ich brak. Kowalczyk prowadzi Białorusin a Małysza Fin. A gdzie Polacy?

- A Roman Bondaruk? A Kruczek? Nie umniejszałbym jego roli. Łukasz bardzo dojrzał i to, co dzieje się z młodymi chłopakami w kadrze to jego sukces. W nowym sezonie jego młodość i charyzma w połączeniu z wielkim doświadczeniem Lepistoe mogą dać efekt pożądany. Fakt, że z szkoleniowcami nie mamy wielkiego wyboru. Polska to nie Skandynawia gdzie trener stoi na trenerze. Tam zima to czas żniw. W zimę mają wszystkie sporty narodowe.

Od kilku dni trwa kalendarzowa wiosna. Co ta pora roku oznacza dla ministra sportu?

- To, że będzie więcej słońca i przyjdą pogodne dni.

Również zawodowo?

- Nie narzekam, bo lubię wiosnę. Zima odchodzi. W Jakuszycach w piątek ostatni bieg i wracamy do lekkiej atletyki i piłki nożnej. Rozpoczyna się czas sportów letnich. I to świetnie. Szczerze trzeba sobie powiedzieć, że jeżeli chodzi o oglądanie sportu na świeżym powietrzu to jednak kibice wolą ciepło i słońce aniżeli śnieżne zawieje. No i wrócą mecze piłkarskie rozgrywane w słoneczne dni.

Co do meczów to już w sobotę w Belfaście reprezentacja Polski zmierzy się z Irlandią Północną. Pan, jako zagorzały kibic piłkarski, wybiera się na do Irlandii obejrzeć to spotkanie?

- Wybieram się, ale również w telewizji lubię obejrzeć ciekawe spotkanie. Jeżeli mam okazję wybrać się na stadion.

Minister sportu ma jakieś specjalne oczekiwania, co do wyniku?

- Osobiście wystarczy mi 1:0 dla naszych. Można wygrać 4:1 i świetnie. Kibice obejrzą bramki i ciekawe widowisko. Ale dziś potrzebujemy punktów i to jest najważniejsze. To są eliminacje i z takimi drużynami musimy po prostu wygrywać.

Ostatnio zgęstniała atmosfera wokół kadry. Mówiło się, że Beenhakker chce podpisać umowę z Feyenoordem. Dodatkowo Leo coraz bardziej angażuje się w sprawy swojego byłego klubu.

- Jeżeli zaangażowanie Leo jest takie samo jak wcześniej to nie mam nic przeciwko. Wcześniej Holender pewnie nie raz, przez telefon albo korespondencyjnie, pomagał Feyenoordowi. Nie możemy przecież człowieka totalnie uwięzić. I Janas, i Engel mieli swoje życie prywatne. A jeżeli Leo chce je poświęcić klubowi nie mam nic przeciwko. Nie może być jednak sytuacji, że zaangażowanie w klub przerośnie te, które należy się reprezentacji.

A za kim jest pan w sporze na linii Leo Beenhakker - PZPN?

- Nie wiem czy spór to dobre słowo. Cieszę się za to z postawy pana Lato. Prezes przyjął stanowisko, że konfliktu nie ma co zaostrzać i ugasił ognisko. Prezydium musi dogadywać się z trenerem, bo szkoleniowiec to część drużyny. A reprezentacja to najważniejsza drużyna w kraju.

Czyli ze współpracy z prezesem PZPN jest pan zadowolony?

- Owszem. Co z nim ustalam to Lato realizuje. I to świadczy o nim bardzo dobrze.

Komentarze (0)