Korona nie lamentuje, ale przeprasza

Okazuje się, że remisy potrafią czasem boleć dotkliwiej, niż porażki. 2:2 z Podbeskidziem w Kielcach to wynik poniżej oczekiwań wszystkich - kibiców, działaczy, sztabu szkoleniowego. Mimo trzyletniego planu awansu do ekstraklasy, w stolicy Gór Świętokrzyskich słychać zewsząd dobitne wołanie o najwyższy front. - Zdajemy sobie sprawę, że u siebie powinniśmy wygrać wszystkie mecze. Bez względu, czy przyjeżdża Iksiński, Byksiński, Zagłębie, czy Podbeskidzie – mówi Ernest Konon, napastnik Korony.

- Co ja mogę powiedzieć? Dramat. Nie możemy się usprawiedliwiać tym, że komuś tam wyszedł strzał życia. Daliśmy sobie strzelić gola grając w przewadze. Musimy się nad sobą zastanowić. Po raz kolejny zresztą. To nie wina zarządu, czy trenera, że jest jak jest. To wina nasza, piłkarzy. Trzeba sobie to szczerze powiedzieć. Swoją drogą, chciałem powiedzieć, że ta liga jest "piiip" ligą, to znaczy zawsze znajdzie się ktoś, kto huknie kartofla - mówi 34-letni zawodnik.

Kiedy Korona zatem powróci na właściwe tory? - W zeszłej rundzie mieliśmy to samo. Też był płacz, a potem zaczęło to wszystko "żreć", układać się tak, jak należy. Kibice nas kochali, a my cieszyliśmy się jak dzieci. Teraz też będzie podobnie - deklaruje Konon.

Pierwsze 30 minut meczu z Podbeskidziem kielczanie mieli naprawdę udane. Dwie strzelone bramki dawały dobrą pozycję wyjściową do odniesienia zwycięstwa. - Graliśmy tak, jak sobie założyliśmy. Dwa gole i wydawało się, że będzie już po meczu. Okazało się jednak inaczej. Jedno jest pewne, że musimy jak najszybciej wygrać jakiś mecz. Wierzę, że potem nastąpi jakaś znakomita passa 8-9 zwycięstw. Póki co trzeba się pozbierać i nie rozczulać nad sobą. Lament nam nie pomoże, ale kibicom bezdyskusyjnie należą się przeprosiny - mówi z pokorą kielecki napastnik.

Źródło artykułu: