Zbigniew Boniek porządki musi zacząć od Polski

PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek
PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek

Zbigniew Boniek jako członek Komitetu Wykonawczego UEFA chce sprawić, aby potężne kluby przestały oszukiwać te mniejsze i płaciły im należne pieniądze. Prezes PZPN najpierw powinien zrobić jednak porządek na własnym podwórku.

W tym artykule dowiesz się o:

Chodzi o usprawnienie tak zwanej zasady "solidarity payment", czyli odpowiedniego procentu sumy z każdego transferu dla każdego zespołu, który szkolił piłkarza między 12. a 23. rokiem życia. Większe kluby często lekko traktują sobie ten przepis, a gdy nie płacą należnych pieniędzy, to często nikt im nic nie może zrobić. Boniek chciałby, aby miały nad sobą bat w postaci FIFA, która to nadzorowałaby przepływ transferowych pieniędzy i wypłacania wszelkich ekwiwalentów.

- Zrobię z tym porządek. Będą mi za to dziękować. Chcę zrobić to z Polską i dać przykład innym - prezes PZPN deklarował na łamach "Przeglądu Sportowego" przed kilkoma tygodniami, gdy jeszcze ubiegał się o członkostwo w UEFA.

Właśnie w Polsce, na jego podwórku ten mechanizm kuleje od lat. Małe kluby z naszego kraju często przez wiele miesięcy, czasem i lat, muszą udowadniać, że należą im się pieniądze z tytułu sprzedaży piłkarza. I to nie drużynom ze światowego topu, a zespołom z rodzimej ekstraklasy. Rozwój Katowice do dziś walczy z Górnikiem Zabrze o procent z transferu Arkadiusza Milika. Po przejściu reprezentanta Polski do Bayeru Leverkusen, Rozwój powinien otrzymać od Górnika 49 tysięcy euro. - Jesteśmy często bezradni w walce z potentatami. Nie jest łatwo dochodzić swoich praw w sądzie. Stoimy na straconej pozycji. Spór z Górnikiem trwa - mówi nam prezes Rozwoju, Zbigniew Waśkiewicz.

Kuriozum. I najgorsze jest właśnie, że to polskie kluby z lekceważeniem traktują inne polskie kluby. Co innego jeżeli chodzi o kontakt z zagranicznymi firmami. Tu kultura prawna stoi po prostu na wyższym poziomie. - Bayer Leverkusen po dłuższym czasie sam się do nas zgłosił i przypomniał się, że jest nam winien jeszcze 20 tysięcy euro z jednego bonusu. Nawet o tym nie wiedzieliśmy - podaje przykład Waśkiewicz. Dobre relacje utrzymywał również z Ajaksem Amsterdam. - Kiedyś zapytaliśmy Holendrów o możliwość przyspieszenia płatności jednej z rat, ponieważ zmagaliśmy się z małymi problemami finansowymi. Reakcja była pozytywna, przelew dostaliśmy wcześniej - komentuje. - Napoli również pilnuje terminów. Wszystko jest jak należy - dodaje.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Zaskoczyliśmy tym przeciwnika

Polska mentalność

Przykłady z polskiego podwórka pokazują, że jeszcze wiele nam brakuje do podobnego stylu prowadzenia interesów. Często dochodzi do sytuacji kuriozalnych i bywa, że kończą się one procesem sądowym. Gdy prezesi Sokoła Ostróda sprzedawali do Lechii Gdańsk Pawła Dawidowicza, chcieli od klubu z Trójmiasta 30 tysięcy złotych netto za wyszkolenie piłkarza. W Gdańsku zareagowano śmiechem. Prezes Sokoła Jerzy Sarnecki zgodził się ostatecznie na jedyne 3 tysiące, ale zastrzegł w umowie 15 procent zysku z kolejnego transferu obrońcy. Dawidowicz w 2014 roku przeniósł się za 1,5 miliona euro do Benfiki. Sarnecki opowiadał później, że przedstawiciele Lechii oferowali im znacznie mniejszy procent z tej transakcji ostrzegając dodatkowo, że w przeciwnym razie mogą zapomnieć o przyszłej współpracy obu zespołów. Dla porównania - Benfika sama zgłosiła się do Sokoła po fakturę. - Na Zachodzie większe kluby podchodzą do mniejszych bardzo przyjaźnie, jak do producentów talentów. Wiedzą, że muszą żyć z nami w zgodzie. Mamy się czego uczyć - kontynuuje Waśkiewicz.

To tylko jeden z wielu przypadków. Tarnovia Tarnów po transferze Bartosza Kapustki do Leicester City do dziś domaga się od Cracovii ponad dwóch milionów złotych. Historia Kapustki jest bardzo podobna do perypetii Sokoła z Dawidowiczem. Tarnovia zastrzegła sobie bowiem w umowie 10 procent od kolejnego transferu pomocnika. Kapustka przeniósł się do mistrza Anglii latem, po mistrzostwach Europy we Francji. - Takie zespoły zamykają sobie później drogę dalszej współpracy. Idzie opinia, że nie płacą, myślą jak przechytrzyć system. W naszym kraju bardziej próbuje się kombinować, wykorzystać słabszych. Ale nie tylko w sporcie tak jest, a w wielu dziedzinach życia w Polsce - komentuje Waśkiewicz.

Kto kogo przechytrzy

Cracovia dwa lata wcześniej sama otrzymała prztyczka w nos. Śląsk Wrocław w sprytny sposób ominął wymóg zapłacenia pieniędzy za wyszkolenie Krzysztofa Danielewicza. Wówczas 23-letni zawodnik odchodził z drużyny "Pasów" jako wolny zawodnik, ale Cracovii należało się ok. 160 tysięcy złotych w ramach ekwiwalentu. Danielewicz na prośbę Śląska podpisał umowę z Sokołem Marcinkowice, klubem z szóstej ligi, by za tydzień zostać zawodnikiem klubu z Wrocławia. Jako że pomocnik trafił tam z niższej ligi niż czwarta, Cracovii należało się jedyne 8 tysięcy za wyszkolenie obecnego piłkarza Górnika Łęczna.

Problem z przestrzeganiem "solidarity payment" jest również między innymi w Turcji i na Wschodzie. Przekonała się o tym Wkra Żuromin. Klub z Ligi Okręgowej ponad dwa lata walczył o odzyskanie 125 tysięcy euro od Dynama Kijów. Chodziło o pieniądze za Łukasza Teodorczyka sprzedanego na Ukrainę z Lecha Poznań. Dla małych klubów są to jak wygrane w totka. Wkrze taka kwota pozwala swobodnie funkcjonować przez trzy lata.

- Czytałem, że Arka chce teraz Olympique Marsylia. Jak zapłacą za niego ok. 50 milionów euro, to ponad milion euro trafi do Rozwoju. Zapewniłoby nam to byt na cztery sezony - teoretyzuje prezes Rozwoju.

Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, któremu przed laty nie udało się dostać do Komitetu Wykonawczego UEFA, wierzy, że Boniek jest w stanie urealnić fundusz solidarnościowy. - Boniek ma dobre pomysły, a jego obecna funkcja pomaga mu je forsować i realizować. Jeśli uda się to zrobić, to również wiele polskich małych klubów z niższych klas będzie dostawało pieniądze, które im się po prostu należą, zgodnie z przepisami - podsumowuje Listkiewicz.

Źródło artykułu: