Czytaj w "PN": Legenda opuszcza Sevillę

Getty Images / Aitor Alcalde / Na zdjęciu: Monchi
Getty Images / Aitor Alcalde / Na zdjęciu: Monchi

Gdyby Monchi był tak stanowczy przy transferach piłkarzy, jak przy podejmowaniu decyzji o swojej przyszłości, klub nigdy nie sprowadziłby żadnego zawodnika.

W tym artykule dowiesz się o:

Leszek Orłowski

Kilka lat temu ogłosił, że jest już zmęczony pracą na stanowisku dyrektora sportowego Sevilli i chce odejść. Po czym - nie odchodził.

Przez długi czas wszyscy błagali go, by został, ale potem chcieli już tylko, żeby wreszcie sobie rzeczywiście poszedł i można było zacząć życie bez niego. Pożegnanie tej legendarnej postaci z klubem z Nervion zamieniło się w farsę, którą Monchi urwał w zeszły czwartek, ogłaszając, że w czerwcu definitywnie kończy pracę na zajmowanym przez siebie stanowisku.

Były bramkarz Ramon Rodriguez Vallejo, zwany Monchim, przez 17 lat decydował na Ramon Sanchez Pizjuan o transferach. Zanotował wiele strzałów w dziesiątkę, zbudował potęgę klubu, zarobił dla niego mnóstwo pieniędzy. Zmieniali się prezydenci i trenerzy, a on trwał niczym opoka i gwarancja sukcesów. Aż w końcu zapragnął zmienić klimat, a może sprawdzić się gdzie indziej. W ostatnich czterech latach negocjował warunki zatrudnienia chyba z każdym klubem z najsilniejszych lig Europy. Lecz potem przychodziło kolejne mercado, a on nadal był na posterunku w Sevilli. Wybierał się z tego miasta jak sójka z bajki Brzechwy za morze – i wybrać się nie mógł. Teraz poinformował, że odlatuje, z tym że sam nie wie
jeszcze dokąd.

W zeszły wtorek udał się rejsem nr EZY 81 FP linii EasyJet do Londynu. Tam rezyduje prezydent AS Roma James Pallotta i tam ściągnął on na ten dzień prawie wszystkich najważniejszych w rzymskim klubie ludzi: dyrektora generalnego Mauro Baldissoniego, aktualnego dyrektora sportowego Ricky’ego Massarę, doradców Franco Baldiniego i Alexa Zeccę. Miał zostać podpisany kontrakt z człowiekiem, który dzięki swym talentom sprawi, że Roma będzie wreszcie tak wielka, jak marzy to się Pallotcie. Lecz co się stało? Następnego dnia Monchi zagadnięty po powrocie ze stolicy Anglii na sewilskim lotnisku przez dziennikarza o to, czy chciałby coś ogłosić, odparł tylko, żeby go nie denerwować. Niczego nie podpisał.

ZOBACZ WIDEO Monaco rozbite przez PSG w Pucharze Ligi Francuskiej [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

W czym problem?

Już nie w tym, że nadal nie wiedział, czy chce odejść z Sevilli. W końcu się na to zdecydował, ale pozostawała kwestia, na jakich warunkach. Otóż z klubem związany był kontraktem do 2020 roku. Wpisana była – i jest – w umowę także klauzula odejścia. Do 30 czerwca tego roku wynosi ona 5 milionów euro, po tym dniu zaś spada do dwóch i pół. Monchi chciałby, żeby Sevilla zrezygnowała z tego odszkodowania, ale prezydent Jose Castro nie jest skłonny do złożenia dyrektorowi aż takiego wyrazu wdzięczności za to, co zrobił dla klubu. A Pallotta wolałby chwilkę poczekać, na razie zatrudnić Monchiego nieoficjalnie, na paszczę, a w lipcu zapłacić Sevilli kwotę o połowę mniejszą i podpisać umowę. To się z kolei nie podoba dyrektorowi.

Oczywiście istniały też, a zapewne i nadal istnieją, skoro strony się nie dogadały, inne kwestie sporne między Monchim a Romą. Pierwsza to długość kontraktu – Pallotta chciałby zaklepać usługi najlepszego speca od transferów na świecie na pięć lat, on sam wolałby umowę trzyletnią. Druga dotyczy zakresu kompetencji. Monchi chce mieć władzę absolutną, polegającą nie tylko na prawie kupowania do klubu kogo chce, ale także swobodnego zwalniania i zatrudniania trenera oraz doboru współpracowników. A niektórzy doradcy Pallotty sprzeciwiają się złożeniu losu klubu w ręce jednego człowieka, w dodatku obcokrajowca.

(…)

CAŁY ARTYKUŁ DOSTĘPNY W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA "PIŁKA NOŻNA".

Komentarze (0)