Konrad Witkowski
Z nieznanego w Polsce trenera Nenad Bjelica szybko zmienił się w faworyta publiczności. Już po kilku miesiącach pracy w Lechu Poznań Chorwat zyskał status autorytetu: na stadionie przy ulicy Bułgarskiej pojawiają się transparenty z hasłami wypisanymi w jego ojczystym języku (choćby ten z pucharowego meczu z Pogonią Szczecin: "Naprzód Nenadzie - razem do ostatecznego zwycięstwa!"), a pod względem popularności wśród kibiców 45-latka odważnie porównuje się do największych trenerskich idoli stolicy Wielkopolski - Wojciecha Łazarka oraz Czesława Michniewicza. Co sprawiło, że były szkoleniowiec między innymi Austrii Wiedeń i Spezii Calcio w iście ekspresowym tempie podbił serca sympatyków Kolejorza?
Ktoś uzna to pytanie za banalne, odpowiadając bez zająknięcia: bardzo dobre wyniki drużyny. I trudno się z tym nie zgodzić, wszak pod wodzą nowego trenera Lech jest poważnym kandydatem do dubletu, a przecież zwycięstwa zawsze i wszędzie będą w cenie. Natomiast porażki nawet najsympatyczniejszego trenera w końcu zmuszą do pakowania walizek. Sprawa fenomenu Nenada Bjelicy jest jednak nieco bardziej złożona, gdyż na miano ulubieńca Poznania zapracował nie tylko poprzez osiągnięcia sportowe. Chorwat okazał się również mistrzem kreowania własnego wizerunku.
Biegiem na murawę
Podczas pierwszej konferencji prasowej po objęciu sterów w Lechu, w wypowiedziach posługującego się wówczas językiem niemieckim Bjelicy najczęściej przewijało się słowo Arbeit. Nowy szkoleniowiec rzeczywiście szybko zabrał się do pracy: niemal od ręki poprawił rezultaty osiągane przez zespół i równie szybko przeciągnął na swoją stronę poznańskich kibiców.
W debiucie w roli trenera Kolejorza Chorwat wyznaczył nowe standardy w relacjach z fanami. Tuż po końcowym gwizdku sędziego w meczu z Pogonią (w ósmej kolejce Lotto Ekstraklasy Lech na swoim terenie pokonał Portowców 3:1) Bjelica nie zniknął gdzieś na stadionowych korytarzach, lecz wybrał dokładnie odwrotny kierunek: odziany w śnieżnobiałą koszulę dołączył do piłkarzy, zwyczajowo dziękujących kibicom za doping. Zaplanował takie działanie czy może była to spontaniczna reakcja? Mniejsza o to, w każdym razie ziarno zostało zasiane.
ZOBACZ WIDEO Drużyna Łukasza Skorupskiego bez przełamania - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Jeśli wówczas znaleźli się fani, których nowy szkoleniowiec jeszcze do siebie nie przekonał, ich wątpliwości poszły w niepamięć kilka miesięcy później. Na początku marca do Poznania przyjechała Lechia Gdańsk, aby rozegrać mecz okrzyknięty mianem jednego z hitów rundy wiosennej. Atmosfera na boisku gęstniała z minuty na minutę, ostatecznie Lech wygrał 1:0, a goście kończyli zawody z trzema czerwonymi kartkami. Spotkania w normalnych okolicznościach nie dokończył również Bjelica, którego w przerwie arbiter Szymon Marciniak odesłał na trybuny.
Trener Kolejorza został ukarany za incydent, do którego doszło chwilę po zakończeniu pierwszej połowy: tuż po gwizdku wściekły Bjelica niemal biegiem ruszył w kierunku środka boiska, gdzie po kilku sekundach wywiązała się szamotanina. Chorwata uspokajał nawet kapitan przeciwnej drużyny, Serb Milos Krasić. Jak się później okazało, powodem takiej reakcji szkoleniowca było zachowanie Sławomira Peszki - skrzydłowy Lechii, oddający gospodarzom piłkę w geście fair play, kopnął ją mocno w kierunku bramki strzeżonej przez Matusa Putnockiego. - Sposób, w jaki Peszko oddawał nam piłkę, nie był sportowy. To zawodnik, który grał dla Lecha, więc powinien szanować ten klub i kibiców - wyjaśnił Bjelica tuż po spotkaniu.
Impulsywne zachowanie w meczu z Lechią kosztowało chorwackiego trenera zawieszenie na kolejkę (nie mógł pojawić się przy ławce rezerwowych podczas rywalizacji z Arką Gdynia; Lech prowadzony przez jego zaufanego asystenta, Austriaka Rene Pomsa, odniósł pewne zwycięstwo 4:1). Tamtą sytuacją szkoleniowiec więcej jednak zyskał, niż stracił: pokazał, jak silnie identyfikuje się z obecnym klubem, a także ile emocji i serca wkłada w pracę. Podpadł Komisji Ligi, ale jego akcje u poznańskich kibiców poszły w górę.
Bjelica dba o dobre relacje z fanami także w mniej inwazyjny sposób. Co prawda Chorwat nie ma konta na Twitterze, jak choćby wspomniany już Michniewicz czy drugi trener Legii Warszawa Aleksandar Vuković, jednak jest obecny na Facebooku. Aktywność na tym portalu społecznościowym to ewenement wśród szkoleniowców pracujących w Lotto Ekstraklasie. Jeszcze do niedawna Bjelica osobiście zamieszczał treści na profilu. Teraz zajmuje się tym ktoś inny, zaś trener Lecha pomaga w prowadzeniu strony.
Kurs przyspieszony
Na fenomen Bjelicy wpływa jeszcze jeden niezwykle ważny aspekt - nauka języka polskiego. Trudno jednoznacznie zawyrokować, czy w dziejach ekstraklasy był zagraniczny trener, który szybciej przyswoił naszą mowę. Nawet jeśli znalazłby się taki poliglota, w rankingu najbardziej pojętnych uczniów z trenerskimi licencjami Bjelica na pewno zajmuje jedno z czołowych miejsc.
W trakcie pierwszego spotkania z polskimi dziennikarzami, do którego doszło 30 sierpnia, Chorwat zadeklarował, że w ciągu trzech miesięcy będzie władać mową nowych pracodawców. Jeśli wówczas ktoś potraktował tak śmiałe zapewnienie z przymrużeniem oka, w listopadzie musiał to oko szeroko otworzyć: w Krakowie, po rewanżowym meczu ćwierćfinału Pucharu Polski z Wisłą, trener Lecha ocenił spotkanie w języku polskim. Z kolei już w styczniu Bjelica udzielił klubowej telewizji pierwszego wywiadu w całości po polsku. Obecnie chorwacki trener rozumie i potrafi już na tyle dużo, że sporadycznie potrzebuje lingwistycznego wsparcia. Jak tak dalej pójdzie, niebawem przy Bułgarskiej będą mogli podziękować za współpracę tłumaczowi.
Aktualnie w poznańskiej szatni jest dziewięciu obcokrajowców (nie licząc Jasmina Buricia, od kilku dni posiadacza polskiego paszportu). Darko Jevtić i Matus Putnocky język opanowali już w wystarczającym stopniu, natomiast pozostali nie mają taryfy ulgowej: od każdego z nich Bjelica wymaga przyswajania polskiego. Sam na zajęcia organizowane przez klub nie chodzi. Jest samoukiem poznającym język w praktyce, na przykład poprzez lekturę polskiej prasy sportowej, która codziennie rano trafia na biurko w jego gabinecie.