Wielu obserwatorów sądziło, że mimo rozbudzonych do granic oczekiwań, niedzielny szlagier nie porwie i zakończy się smutnym 0:0. I do 82. minuty ten scenariusz się w zasadzie sprawdzał. Prawdą jest, że tempo było niezłe, prawdą jest też, że oba zespoły zostawiały sobie sporo miejsca na boisku, przez co były fragmenty, w których nie brakowało sytuacji. Były też jednak przestoje, zresztą najdłuższy miał miejsce właśnie przed strzelaniną, do jakiej doszło w końcówce.
Lech przegrał mecz, którego przegrać się nie dało. Zdobył gola w niemal idealnym momencie i to był okres, w którym sytuacji nie oglądaliśmy zbyt wiele, więc legioniści mogli pomyśleć, że błąd przy rzucie wolnym będzie ich kosztował bardzo wiele. Zareagowali jednak fantastycznie i dokonali niemożliwego, realizując właściwie najbardziej wymarzony scenariusz. Trudno sobie wyobrazić większy cios dla Kolejorza niż porażka po dwóch bramkach w końcówce i to jednej zdobytej przez Kaspra Hamalainena, któremu kibice z Poznania do dziś nie mogą wybaczyć odejścia do odwiecznego rywala.
Właśnie dlatego ten niedzielny triumf będzie miał ogromne znaczenie dla losów mistrzostwa Polski. W rundzie zasadniczej Lech już Legii raczej nie wyprzedzi, a to oznacza, że ostatnie bezpośrednie starcie obu zespołów w tym sezonie odbędzie się w Warszawie. W takich okolicznościach walka o tytuł będzie dla ekipy Nenada Bjelicy piekielnie trudna.
Chorwacki trener zresztą też znalazł się w najtrudniejszym momencie odkąd zasiada na ławce poznaniaków. Sam - pytany o tę kwestię - zdecydowanie zaprzeczył i mimo porażki chwalił swoich podopiecznych, ale na pomeczowej konferencji puściły mu nerwy i widać było, że tę porażkę ciężko mu przełknąć. Poszło o kwestię wyboru napastnika. Jeden z dziennikarzy zapytał Bjelicę, dlaczego zdecydował się postawić w ataku na Dawida Kownackiego, a Marcin Robak zasiadł na ławce. Między oboma panami wywiązała się polemika, ale opiekun Kolejorza w pewnym momencie zaczął przedrzeźniać rozmówcę, zaś na koniec stwierdził, że krytykować po fakcie potrafi każdy.
ZOBACZ WIDEO Pięć bramek w pół godziny - Sevilla rozbiła Deportivo [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Z tym w pewnym stopniu można się z Bjelicą zgodzić, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie wszystkie jego wybory były trafione. Z ławki rezerwowych najszybciej wszedł Maciej Makuszewski, który mimo ponad 20-minutowego występu, był praktycznie niewidoczny. W samej końcówce - przy stanie 1:0 dla poznaniaków - na placu gry zameldował się Abdul Aziz Tetteh i to on popełnił kluczowy błąd przy bramce Hamalainena. Długo odprowadzał na skrzydle Adama Hlouska i miał kilka okazji, by go zablokować, bądź po prostu sfaulować i zapobiec dośrodkowaniu. Nie zrobił nic.
Po spotkaniu lechici nie sprawiali wrażenia skrajnie załamanych, Darko Jevtić pokusił się nawet o stwierdzenie, że niedzielna porażka ich wzmocni. Ile jest prawdy w tych słowach, dopiero się jednak przekonamy, a pokażą to następne spotkania z Wisłą Płock i Ruchem Chorzów. Legia natomiast - jeśli chodzi o rundę zasadniczą - o Kolejorzu na razie myśleć nie musi i może się skupić na walce z Jagiellonią o 1. miejsce.