Szymon Mierzyński: Legia zdobyła dużo więcej niż punkty, Lech na emocjonalnym zakręcie (komentarz)

PAP / Jakub Kaczmarczyk
PAP / Jakub Kaczmarczyk

Po znakomitym starcie rundy w wykonaniu Lecha nie ma już śladu. Legia zdobyła w Poznaniu nie tylko trzy punkty. One zresztą przy regulaminie rozgrywek nie mają aż takiego znaczenia. Mistrz Polski zyskał jednak kolosalny kapitał psychologiczny.

Wielu obserwatorów sądziło, że mimo rozbudzonych do granic oczekiwań, niedzielny szlagier nie porwie i zakończy się smutnym 0:0. I do 82. minuty ten scenariusz się w zasadzie sprawdzał. Prawdą jest, że tempo było niezłe, prawdą jest też, że oba zespoły zostawiały sobie sporo miejsca na boisku, przez co były fragmenty, w których nie brakowało sytuacji. Były też jednak przestoje, zresztą najdłuższy miał miejsce właśnie przed strzelaniną, do jakiej doszło w końcówce.

Lech przegrał mecz, którego przegrać się nie dało. Zdobył gola w niemal idealnym momencie i to był okres, w którym sytuacji nie oglądaliśmy zbyt wiele, więc legioniści mogli pomyśleć, że błąd przy rzucie wolnym będzie ich kosztował bardzo wiele. Zareagowali jednak fantastycznie i dokonali niemożliwego, realizując właściwie najbardziej wymarzony scenariusz. Trudno sobie wyobrazić większy cios dla Kolejorza niż porażka po dwóch bramkach w końcówce i to jednej zdobytej przez Kaspra Hamalainena, któremu kibice z Poznania do dziś nie mogą wybaczyć odejścia do odwiecznego rywala.

Właśnie dlatego ten niedzielny triumf będzie miał ogromne znaczenie dla losów mistrzostwa Polski. W rundzie zasadniczej Lech już Legii raczej nie wyprzedzi, a to oznacza, że ostatnie bezpośrednie starcie obu zespołów w tym sezonie odbędzie się w Warszawie. W takich okolicznościach walka o tytuł będzie dla ekipy Nenada Bjelicy piekielnie trudna.

Chorwacki trener zresztą też znalazł się w najtrudniejszym momencie odkąd zasiada na ławce poznaniaków. Sam - pytany o tę kwestię - zdecydowanie zaprzeczył i mimo porażki chwalił swoich podopiecznych, ale na pomeczowej konferencji puściły mu nerwy i widać było, że tę porażkę ciężko mu przełknąć. Poszło o kwestię wyboru napastnika. Jeden z dziennikarzy zapytał Bjelicę, dlaczego zdecydował się postawić w ataku na Dawida Kownackiego, a Marcin Robak zasiadł na ławce. Między oboma panami wywiązała się polemika, ale opiekun Kolejorza w pewnym momencie zaczął przedrzeźniać rozmówcę, zaś na koniec stwierdził, że krytykować po fakcie potrafi każdy.

ZOBACZ WIDEO Pięć bramek w pół godziny - Sevilla rozbiła Deportivo [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Z tym w pewnym stopniu można się z Bjelicą zgodzić, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nie wszystkie jego wybory były trafione. Z ławki rezerwowych najszybciej wszedł Maciej Makuszewski, który mimo ponad 20-minutowego występu, był praktycznie niewidoczny. W samej końcówce - przy stanie 1:0 dla poznaniaków - na placu gry zameldował się Abdul Aziz Tetteh i to on popełnił kluczowy błąd przy bramce Hamalainena. Długo odprowadzał na skrzydle Adama Hlouska i miał kilka okazji, by go zablokować, bądź po prostu sfaulować i zapobiec dośrodkowaniu. Nie zrobił nic.

Po spotkaniu lechici nie sprawiali wrażenia skrajnie załamanych, Darko Jevtić pokusił się nawet o stwierdzenie, że niedzielna porażka ich wzmocni. Ile jest prawdy w tych słowach, dopiero się jednak przekonamy, a pokażą to następne spotkania z Wisłą Płock i Ruchem Chorzów. Legia natomiast - jeśli chodzi o rundę zasadniczą - o Kolejorzu na razie myśleć nie musi i może się skupić na walce z Jagiellonią o 1. miejsce.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: