W 119.minucie spotkania Francesco Scaratti, obrońca AS Roma kropnął z pierwszej piłki. To był jedno z tych uderzeń nazywanych w futbolu strzałem rozpaczy, które daje radość jednym a pogrąża drugich. Stadion Śląski w Chorzowie zamienił się w tym momencie w najcichsze miejsce na ziemi, zastygłą ludzką masę. 100 tysięcy osób nie mających za bardzo pojęcia co ze sobą zrobić.
Piłkarze spuścili głowy i zeszli do szatni. Za chwilę wpadł tam szczęśliwy Henryk Loska, kierownik Górnika Zabrze. - Panowie, coście tacy załamani! - krzyknął widząc piłkarzy ukrywających twarze w dłoniach.
- A z czego mamy się cieszyć? Taka szansa gry w finale nam uciekła - zapytał kapitan drużyny, Stanisław Oślizło.
- Co ty gadasz? Za tydzień jedziemy na trzeci mecz - odparł Loska (tak zapamiętał to w swojej biografii Oślizło, a na marginesie, według kultowej książki "Od Realu do Ajaksu" był to wiceprezes Hubert Gralka, a według autoryzowanej biografii Włodzimierza Lubańskiego, redaktor Jerzy Wykrota z "Trybuny Robotniczej").
Okazało się, że zasada bramek na wyjeździe nie obejmuje tych zdobytych w dogrywce o czym zawodnicy nie mieli pojęcia.
Bez dyskusji wiosna 1970 roku to najlepszy czas polskiej piłki klubowej. 15 kwietnia aż dwie polskie drużyny grały swoje mecze rewanżowe w europejskich pucharach. Legia przegrała z Feyenoordem Rotterdam w Pucharze Mistrzów 0:2 i to Holendrzy awansowali do finału. Górnik jakoś się prześlizgnął.
Właśnie końcówka lat 60., to był zwiastun wielkiej ery polskiej piłki, której efektem było stworzenie drużyny Kazimierza Górskiego.
Górnik Zabrze miał wielką drużynę przez całą dekadę, totalnie zdominował polskie stadiony. Ale nie był w stanie zdziałać wiele na europejskich stadionach. Apogeum osiągnął dopiero pod sam koniec wielkiej ery, ciekawe, że świeżo po tym jak karierę zakończył Ernest Pohl, jeden z największych polskich piłkarzy tamtych czasów. W 1968 roku Górnik był jedyną drużyną, która zdołała wygrać z Manchsterem United w drodze "Czerwonych Diabłów" do zwycięskiego finału Pucharu Mistrzów, który dopełnił legendy Dzieci Busby'ego.
Mówiło się, że zespół z Zabrza jest tak mocny, że w 1969 roku ma spore szanse wygrać Puchar Zdobywców Pucharów. Pewnie nawet tak było, choć wiadomo, że od szansy do realizacji jest długa droga. Co by było gdyby? Ulubione polskie powiedzenie. Faktem jest, że ze względu na interwencję wojsk układu warszawskiego w Czechosłowacji, drużyny z regionu zostały wyeliminowane z europejskich rozgrywek (konkretnie przeprowadzono drugie losowanie, w którym drużyny z krajów socjalistycznych miały grać między sobą - Górnik w pierwszym rzucie wylosował Altay Izmir a w drugim Spartak Sofia - na co te nie przystały).
Trzeba pamiętać, że zabawa w europejskie puchary również wtedy byłą niemalże sprawą wewnętrzną kilku wielkich zachodnich lig. Kluby i klubiki zza żelaznej kurtyny nieśmiało pukały do drzwi tego lepszego świata. W 1964 roku węgierski MTK Budapeszt zagrał w finale PZP, a w 1969 czechosłowacki Slovan Bratysława wygrał finał tego samego pucharu - z Barceloną. Trenerem drużyny z Bratysławy był Michal Vican, który wkrótce miał stworzyć regionalną potęgę Ruchu Chorzów. Równie dobrze po puchar mogli sięgnąć piłkarze Górnika, którzy mieli lepszy zespół niż Slovan.
ZOBACZ WIDEO Wszołek wrócił do składu, QPR i tak przegrało. Zobacz skrót spotkania z Bristol City [ZDJĘCIA ELEVEN]
Górnik swoją wielką szansę dostał rok później. I nie zmarnował jej. W drodze do finału pokazał, że był drużyną na wysokim poziomie europejskim. Najpierw rozprawił się z Olympiakosem Pireus (2:2 na wyjeździe i 5:0 u siebie), potem dwukrotnie pokonał bardzo mocny Glasgow Rangers (3:1, 3:1), zaś w ćwierćfinale odprawł Lewski Sofia. I to właśnie wprawiło ich potem w konsternację. Górnik wygrał bowiem zasadą goli wyjazdowych (2:3, 2:1).
Roma była wtedy legendą, klub z potężnej Serie A, dodatkowo prowadzony przez samego Helenio Herrerę, który w tamtych czasach miał status podobny do dzisiejszego Jose Mourinho.
W Rzymie Górnik zremisował 1:1, ale w rewanżu od 9. minuty, po golu Fabio Capello z rzutu karnego przegrywał 0:1.
Lubański wspomina w swojej biografii:
"Chyba już nie ma szans. Prawie wszystkie piłki z tyłu gramy na dośrodkowania, górą. A oni je wszystkie wybijają. Patrzę na zegar niemal co chwilę. I ta cholerna wskazówka poruszająca się naprzód. Czyż naprawdę nie można jej zatrzymać choćby jeszcze na pięć minut, na dwie na minutę...
Została minuta. Ostatnia akcja i ostatnia szansa. To był moment, który wciąż mam przed oczyma. Kuchta dostaje piłkę w okolicy pola karnego. Nie wiem do dziś jak on to zrobił. Kiedy by na linii pola karnego, podciął go jeden z Włochów. Gwizdek, sędzia biegnie w kierunku pola karnego. Zwalnia, chce się zatrzymać na linii... Pędzący a nim Erwin Wilczek, który był jest i do końca życia pozostanie wielkim cwaniakiem, delikatnie wpycha arbitra w pole karne. Patrzę na tę scenę zdumiony. Wszyscy myślimy, że będzie rzut wolny z linii pola karnego, ale oto sędzia palcem wskazuje jedenastkę"
Sam Lubański, wówczas fenomenalny 23-latek, wykorzystał karnego. A kilka minut później, na początku dogrywki, pokonał bramkarza Romy po raz drugi.
To był piłkarz cudowny, fantastyczny, symbol tamtej drużyny. Pięknie napisał o nim w swojej autobiografii Nobby Stiles, legendarny defensywny pomocnik Manchesteru United: "Był fenomenalną postacią, dumny i pozytywny we wszystkim, co robił. Był to przeciwnik, którego podziwiałeś, nawet kochałeś, gdy starałeś się powstrzymać go wszystkimi dostępnymi środkami".
jak już wiemy, w dogrywce to Włosi wyrównali na minutę przed końcem meczu. 15 kwietnia 1970 roku kibice wracali z Kotła Czarownic wycieńczeni psychicznie. Tydzień później, na neutralnym gruncie we francuskim Strasbourgu, padł trzeci remis i o awansie zadecydował rzut monetą, a właściwie kolorowym krążkiem.
Oślizło wybrał zielony. Tłumaczył, że to kolor nadziei. Z biegiem lat wersja ewoluowała i powstała legenda, że drugi kolor, czerwony, kojarzył mu się ze znienawidzoną komuną.
Był to jeden z ostatnich takich przypadków, o ile nie ostatni. W ostatnich latach zbyt często zapadały przypadkowe rozstrzygnięcia i w końcu FIFA, jeszcze w wakacje tego 1970 roku, zatwierdziła zasadę rzutów karnych.
Górnik do dziś pozostaje jedyną polską drużyną, która dotarła do finału europejskiego pucharu. I przy postępujących zmianach w piłce, raczej to się nie zmieni.
Gdy rozmawiałem na ten temat z Lubańskim, miał tylko jeden żal, że Górnik tego finału nie wygrał. 29 maja na stadionie w Wiedniu, piłkarze z Zabrza polegli w starciu z Manchesterem City 1:2.
- Może mogliśmy ten mecz wygrać, ale znowu dała o sobie znać polska mentalność. Przegraliśmy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Niestety zbyt szybko zadowalamy się sukcesami, nie walczymy do końca, wmawia się nam: "Już wiele osiągnęliście, jeśli teraz przegracie i tak będziecie bohaterami". właściwie jedyna rzecz, którą doprowadziliśmy do końca, to turniej olimpijski w 1972 roku. W Belgii nauczyłem się tego zachodniego stylu myślenia - skwitował Lubański.
1.04.1970: AS Roma - Górnik Zabrze 1:1 (Salvori 53' - Jan Banaś 28')
15.04. 1970: Górnik - Roma 2:2 po dogrywce (Lubański 90' z karnego, 93' - Capello 9', Scaratti 119')
22.04.1970: Górnik - Roma 1:1 (Lubański 40' - Capello 57' z karnego)