Włodzimierz Lubański - elegancki zabójca

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

Porównywano go do największych gwiazd światowego futbolu. Włodzimierz Lubański był tak rozpoznawalny, że pod koniec lat 70., przestępcy próbowali go zamordować, by zemścić się w ten sposób na Polsce.

W tym artykule dowiesz się o:

W cyklu "Tłusty Czwartek", przedstawiamy najlepszych piłkarzy w historii futbolu.

- Lubański - powiedział zdecydowanym głosem człowiek po drugiej stronie domofonu.

Czeski trener otworzył drzwi, sądząc, że odwiedził go poprzedni właściciel domu.

 Kilka tygodni wcześniej członkowie tej samej, belgijskiej grupy przestępczej zostali zatrzymani przy próbie nielegalnego przekroczenia polskiej granicy. Polski sąd wyznaczył kaucję o równowartości pół miliona franków belgijskich (czyli ok. 20 tysięcy dolarów, co odpowiadało wtedy 2 milionom złotych polskich). Kilka dni po tym wyroku ambasador Polski w Brukseli odebrał telefon. Usłyszał, że jeśli więźniowie nie zostaną uwolnieni, Polska poniesie ogromną stratę. Kilka dni później w jednej z belgijskich gazet ukazała się informacja, że terroryści nie zdecydowali się zapłacić kaucji i planują działania. Nikt nie miał pojęcia, co planują.

Policyjna eskorta

Włodzimierz Lubański 20 grudnia 1978 roku trzy razy odbierał dziwny telefon. Jakiś nieznany mu mężczyzna wciąż pytał: "Lubański?". Prawdopodobnie sprawdzał, czy Polak jest w domu. Zaniedbał jednak przygotowania i nie wiedział, że w mieszkaniu przy ulicy Koppelstraat zameldował się już czeski trener Josef Vacenovsky. Polak się już stamtąd wyprowadził. Numer telefonu zachował i przeniósł ze sobą na nowe miejsce zamieszkania.

W środowy wieczór Czech nie spodziewał się więc niczego złego. Gdy usłyszał w domofonie: "Lubański" nie zorientował się, że to pytanie. Myślał, że Polak się przedstawia przyjechawszy do niego w odwiedziny i otworzył drzwi. Ale zamiast znajomej twarzy zobaczył podejrzanego typa celującego do niego pistoletem. Szybko zamknął drzwi, ale napastnik zdołał oddać strzał. Na szczęście tylko ranił Czecha w rękę. Ten wyskoczył przez okno do ogrodu i wbiegł do domu sąsiadów, skąd zawiadomiono policję. Sprawcy uciekli.

ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar: biało-czerwoni pną się w klasyfikacji (źródło: TVP)

{"id":"","title":""}

Lubański przez kilka dni jeździł z policyjną eskortą, a kilka dni później zdecydował się pojechać do Polski i przeczekać zagrożenie. To był dobry pomysł.


Mały fałszerz


Wiele lat wcześniej, jesienią 1972 roku, Helenio Herrera powołał go do reprezentacji Europy na mecz z Ameryką Południową. Dziennikarze włoskiej "La Gazzetta dello Sport" poprosili argentyńskiego szkoleniowca o uzasadnienie, a "Mag" odparł, że "Lubański posiadł dokładność i siłę strzałów Puskasa, przegląd sytuacji Di Stefano oraz zmysł Bobby'ego Charltona. Naprawdę wiele już umie, ale dopiero pod moją opieką stałby się piłkarskim geniuszem".

Gdyby można było wybrać tylko jedno słowo, które opisuje danego piłkarza, do Lubańskiego najbardziej pasowałaby "elegancja". Gdyby nie osiągnął sukcesu, byłaby to z pewnością wielka strata dla fotoreporterów, bo przecież mało który zawodnik tak pięknie prezentował się na zdjęciach. I jest to napisane bez żadnej zgryźliwości. Na przełomie lat 60. i 70. ten "elegancki zabójca" zdecydowanie wyróżniał się w naszym świecie piłkarskim, który był często niczym innym, jak środowiskiem robotników mających znacznie wyższy status społeczny.


Chyba trafnie określił go w swojej biografii Nobby Stiles, defensywny pomocnik Manchesteru United i mistrz świata z 1966 roku: "Był fenomenalną postacią, dumny i pozytywny we wszystkim, co robił. Był to przeciwnik, którego podziwiałeś, nawet kochałeś, gdy starałeś się powstrzymać go wszystkimi dostępnymi środkami".
[nextpage]

Na pewno klucza trzeba szukać w pochodzeniu. Wychowywał się w dość bogatym domu. Jego ojciec Władysław był kierownikiem jednego z oddziałów kopalni Sośnica i zarazem prezesem lokalnego klubu piłkarskiego. Pierwszym boiskiem młodego Włodzimierza był przestronny, liczący 24 metry kwadratowe salon. Wielu jego kolegów nigdy o czymś takim nie marzyło.

I choć rozwijał się dobrze, koledzy, jako najmłodszego, długo stawiali go długo na bramce. Gdy miał 10 lat namówili go, by zapisał się do klubu. Problem polegał na tym, że Sośnica przyjmowała od 11. roku życia, a ojciec nie chciał robić dla młodego wyjątku. Dopiero gdy wyjechał w delegację, Lubański poszedł do klubu, ale został odesłany z kwitkiem. Pan Górny, zajmujący się drużyną juniorów, powiedział: "Zgłoś się za kilka miesięcy". Nie chciał czekać zbyt długo, dlatego po kilku tygodniach sfałszował datę urodzenia w legitymacji szkolnej i zgłosił się raz jeszcze. Na wszelki wypadek pożyczył ubrania od starszego kolegi, by wyglądać dojrzalej. Ojciec oczywiście nic nie wiedział, a pan Górny, odpowiedzialny za sekcje młodzieżowe, nie zapamiętał go i przyjął. Za jakiś czas mistyfikacja wyszła na jaw i chłopiec musiał "zawiesić karierę" na dwa miesiące. Długo w Sośnicy jednak miejsca nie zagrzał. Wyłowił go Jery Cich z GKS-u Gliwice, znany łowca talentów, i zabrał na kilka lat do swojego klubu. Był to fantastyczny pedagog, guru młodego Lubańskiego i co ważne, człowiek, który przywiózł dla niego z NRD pierwsze trampki piłkarskie. To był wielki dzień dla chłopca, który wtedy robił już ogromne postępy i jako 13-latek zwrócił na siebie uwagę środowiska piłkarskiego. Podczas turnieju organizowanego przez śląski ZPN był na tyle dobry, że w "Sporcie" ukazała się krótka notka: "Niewielkiego wzrostu trampkarz GKS-u Gliwice to wielki talent, o którym wkrótce usłyszymy".

Poruszenie w mieszkaniu państwa Lubańskich

Szybko został powołany do reprezentacji Śląska juniorów, a jako 15-latek pojechał do Moskwy na mecz reprezentacji Polski juniorów ze Związkiem Radzieckim. Na moskiewskich Łużnikach był tylko tłem dla starszych o 2-3 lata chłopców, ale zwrócił na niego uwagę Górnik Zabrze.

Negocjacje były trudne. Któregoś dnia Lubański przyszedł ze szkoły do domu i nie bardzo wiedział, do którego pokoju wejść. W jednym siedzieli przedstawiciele Polonii Bytom, w drugim Zagłębia Sosnowiec, w trzecim Górnika. Poszedł więc do kuchni i czekał.

Wysłannicy Górnika, którzy zasiedli w pokoju, przedstawili młodemu piłkarzowi związane z nim wielkie plany. Ci z Sosnowca, którzy czekali w sypialni, nie byli zbyt rozmowni. Użyli jednak języka uniwersalnego, otwierając walizkę wypełnioną banknotami.

Aniela, mama Włodka, była zszokowana, widząc równo poukładane nowiutkie banknoty. W sumie 100 tysięcy złotych. Ludzie z Polonii mówili o tradycjach lwowskich i bytomskich oraz podkreślali panującą w klubie rodzinną atmosferę. Może wiedzieli, że Polonia w tym czasie zajmowała szczególne miejsce w jego świadomości. 

Rodzina się zastanawiała, choć najbardziej przemawiała do nich oferta Polonii. Kilka dni później Władysław Lubański dostał telefon z informacją, że czeka na niego sam Jan Mitręga, minister górnictwa. "Przez 20 z górą lat pracy w kopalni pan Lubański nigdy nie widział ministra. Ba! Nigdy nawet nie znalazł się w jego pobliżu. Zwykłych sztygarów nie prosiło się na ministerialne salony" - pisze Przemysław Słowiński w autoryzowanej biografii piłkarza.


Po powrocie od ministra pan Władysław zaczął przekonywać młodego, że najlepszym wyborem jest Górnik. Minister prowadził krótkie negocjacje. Zapytał, czy ojciec młodego piłkarza nadal chce pracować w kopalni. Chciał.

Ernest i Włodek

Wejście do szatni Górnika było trudne, choć tylko przez chwilę. Ernest Pohl podszedł do młodego i poklepał go po plecach.

- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Tylko patrz na nas i słuchaj - powiedział.

- Panie Erneście, a jeśli ja zagram źle? - zapytał młody.

- Słuchaj, zanim powiesz "panie", to już będzie po akcji. Mów mi Ernest - odpowiedział król Zabrza. Wszystko załatwił tym jednym zdaniem.

Był to niezwykły duet. Wyglądali jak stary chłop rolny i młodociany dziedzic fortuny, którzy nie tylko usiedli przy jednym stole, ale przy tym dobrze się bawią. Ernest, który dzień bez wódki uznawał za dzień stracony, oraz Włodek, z którym każdy ojciec wysłałby bez wahania na randkę swoją córkę. Pohla z czasem przyćmił, jak i wszystkich piłkarzy, którzy byli przed nim.

 Zawdzięczał mu jednak wiele, dlatego ich koledzy mieli do Lubańskiego trochę pretensji, gdy w swojej autoryzowanej biografii opisał incydenty z udziałem swojego opiekuna. Nawet jeśli była to wiedza powszechna.
[nextpage]

Początek Lubańskiego wyglądał znakomicie. Młody piłkarz w ligowym debiucie z Arkonią Szczecin strzelił bramkę, potem dorzucił jeszcze kilka i doczekał się debiutu w reprezentacji Polski. Miał zaledwie 16 lat i 228 dni. Polska wygrała z Norwegią 9:0 a młody zagrał w podstawowym składzie na prawym skrzydle i strzelił bramkę. Wszystko szło idealnie, aż w końcu nastąpiło drastyczne załamanie formy. Zaczął tracić apetyt i wagę, do tego doszły bóle głowy. Diagnoza lekarska brzmiała źle: "Pasożyt przewodu trawiennego". Piłkarz dostał tabletki, ale, jak pisał Bernard Gryszczyk, nikt nie powiedział mu, że należy zażywać je pod kontrolą lekarza. Zbyt duża dawka spowodowała, że zawodnik zasłabł podczas sparingu z Motorem Lublin. Okazało się, że ma zaburzenia pracy serca. Kolejna diagnoza brzmiała jak wyrok: "Koniec z piłką".

18-latek szukał ratunku i znalazł go w klinice w Krakowie, gdzie profesor Leon Tochowicz nakazał mu jedynie przerwę i pozwolił wrócić do piłki po kilku miesiącach. Z mniejszym obciążeniem. Profesor zmarł kilka tygodni później i nigdy nie dowiedział się, że jego pacjent zostanie wkrótce jednym z najlepszych piłkarzy w historii polskiej piłki.

Lubański kontra Charlton

Miał zaledwie 19 lat gdy po raz pierwszy, z 23 bramkami na koncie, został królem strzelców naszej Ekstraklasy. Zdobywał ten tytuł 4 razy z rzędu i zachwycał specjalistów z całego świata.

Gdy w 1968 roku Manchester United zmierzał po swój wielki triumf w Pucharze Mistrzów, jedynej porażki doznał na stadionie Śląskim. Górnik wygrał z "Dziećmi Busby'ego" 1:0 a jedynego gola strzelił Lubański. Niestety w pierwszym spotkaniu, w Anglii gospodarze wygrali 2:0. Bobby Charlton w swojej autobiografii pisał: "Nie było wątpliwości, że Górnik umiał grać z zębem ale też z umiejętnościami. Poza tym mieli Włodzimierza Lubańskiego, jednego z najbardziej cenionych napastników świata. Na Old Trafford był niesamowitym zagrożeniem. Baliśmy się, że przed własną publicznością może zdziałać dużo więcej".

Piłkarze United obawiali się zmrożonej nawierzchni śląskiego giganta, ale przetrwali próbę. "Ta nawierzchnia pewnie lepiej służyła nam, niż Górnikowi. To oni musieli odrabiać straty. Musieli strzelić nam dwie bramki a gdy tylko stanęliśmy na boisku, było oczywiste, że jest to misja beznadziejna, nawet dla takiego zawodnika jak Lubański".

Zachwycony Lubańskim był Matt Busby, który miał powiedzieć: "Piłkarz, który umie wszystko. Chciałbym, aby grał u boku Besta i Charltona".

Trzeba przyznać, że gdyby spisać komplementy pod adresem tego zawodnika, powstałaby solidnych rozmiarów książka. Te wszystkie zachwyty niestety nie mogły przełożyć się na transfer, bo nikt z Polski nie mógł wyjechać do zagranicznego klubu.

A przecież mówiono, że Real Madryt oferował za zawodnika milion dolarów, co wówczas było kwotą potężną. Byłby to jeden z najwyższych transferów tamtych czasów.

Kariera Lubańskiego rozwijała się fantastycznie. Razem z nim rósł Górnik. W 1970 roku jako jedyny polski zespół w historii polskiej piłki dotarł do finału europejskiego pucharu. W półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów w słynnych bojach z Romą Lubański strzelił 3 gole.

Trzask był okrutny, jakby ktoś złamał gałąź


A jednak jest w jakiś sposób postacią tragiczną. Od dawna kibice wybierając najlepszego zawodnika w historii polskiej piłki, muszą decydować między Kazimierzem Deyną a Zbigniewem Bońkiem. Lubański mógł ich być może pogodzić.

W meczu z Anglią w Chorzowie, w czerwcu 1973 roku, który Polacy wygrali 2:0, strzelił drugiego gola w 47. minucie, ale dziesięć minut później doznał kontuzji, która wykluczyła go z mundialu w 1974 roku. Roy MacFarland trącił go lekko. Wiele lat później spotkałem go w Derby i zapewniał, że nie był to faul celowy, co Lubański uznaje. "Stawiając nogę, trafiłem na jakąś nierówność boiska. Całym ciężarem rozpędzonego ciała, mając lekko skrzywione kolano, usiadłem dosłownie na nodze. Trzask był okrutny, jakby ktoś złamał gałąź. Tak głośny, że słyszałem go mimo wiwatów tłumu. Poczułem potworny ból. Cały stadion zawirował i już wiedziałem, że stało się coś złego" - wspominał w książce Słowińskiego.

Na rewanż, na Wembley, pojechał z zespołem, ale nie był zdolny do gry. Zasiadł na trybunie i z nerwów popijał wódkę z niepozornej flaszeczki, choć - jak zapewnia - w niewielkich ilościach. Mundial przeszedł mu obok nosa. To jedna z największych niesprawiedliwości w dziejach polskiej piłki. Ale Lubański był wciąż młody i chciał wrócić. To się udało. Kibice zapamiętali jego dwie bramki w meczu wyjazdowym z Danią w eliminacjach mundialu. 1 maja 1977 Lubański rozstrzygnął losy meczu. Był wtedy już zawodnikiem Lokeren, a w kraju powstała prawdziwa moda na ligę belgijską.


[nextpage]

Mundial w Argentynie miał być fantastycznym czasem polskiej drużyny narodowej. Właśnie w 1978 roku Polska miała tylko raz w historii trzech swoich najlepszych zawodników: Bonka, Deynę i Lubańskiego. Ale wszystko poszło nie tak.

Największe upokorzenie w karierze


Lubański zaczynał w pierwszym składzie, Boniek na ławce. Potem wszystko się odwróciło. W książce "Kopalnia, Sztuka Futbolu" Piotr Żelazny pisze: "W meczu z Peru w 83. minucie Gmoch zdjął z boiska Bońka, a w jego miejsce - na nędzne siedem minut - wprowadził Lubańskiego.

- Schodziłem z boiska, widziałem Włodka przy linii i zrobiło mi się głupio. Ja się wychowałem na Lubańskim, na jego Górniku, na meczach z Romą, Manchesterem City. To był mój największy i uwielbiany idol. I teraz ja, gówniarz, schodziłem z boiska, a w moje miejsce wchodził on, legenda - wspomina Boniek.
Lubański od spotkania z Meksykiem trafił na ławkę rezerwowych. Ponoć przed meczem selekcjoner zakomunikował mu, że podjął taką decyzję po konsultacji telefonicznej z psychologiem. Dla Lubańskiego siedzenie na ławie było upokarzające. To był bohater swoich czasów. Cała Polska jak długa i szeroka kochała Włodka. Jako jedyny z drużyny, która pojechała do Argentyny, występował za granicą - w belgijskim Lokeren. Kibice w Polsce uważali, że podczas mundialu miejsce w składzie mu się należy z urzędu. Niejako w formie rekompensaty. Koledzy z drużyny jednak wiedzieli, że należało mu się również z powodów czysto sportowych.

- Jeśli Jacek nie miał do Włodka przekonania, to nie powinien był go w ogóle brać na mundial - to z kolei słowa Żmudy. - Ludzi o takiej pozycji w grupie nie bierze się na turniej, by wchodzili na ostatnie 10 minut, albo w ogóle się nie pojawiali na placu gry.

Mecz z Argentyną Lubański przesiedział na ławce. Po godzinie gry, przy stanie 0:1, Gmoch rzucił w kierunku ławki - "Włodek, wchodzisz", a Lubański natychmiast zaczął zdejmować dres. Selekcjoner tylko spojrzał na niego i powiedział. "Nie ty, Włodek Mazur wchodzi". Następnie wziął napastnika Zagłębia Sosnowiec pod ramię i wypalił: "Będziesz moim czarnym koniem, dwie brameczki mi strzelisz, koniu". Mazur nie strzelił nawet jednej brameczki, a podczas tych mistrzostw ani razu więcej nie wybiegł już na murawę".

Lubański nie ukrywał, że to było dla niego największe upokorzenie w karierze. Chciał spakować się i wrócić do Belgii, ale Jan Tomaszewski namówił go, by został. Potem, gdy dzielono pieniądze za grę, dostał mniej niż reszta.

Gmoch, jak czytamy w "Kopalni", tłumaczył, że "Włodek zarabia na Zachodzie, więc ma".

Lubański był stratny podwójnie. "Zanim bowiem wyjechali na mistrzostwa do Argentyny, podczas zgrupowania w Solcu noc w noc ekipa grała w pokera. Do białego rana. Deyna, Boniek, Tomaszewski i Lubański tworzyli trzon grupy grającej na naprawdę grube stawki. Nikt nie chce powiedzieć ile, ale wiadomo, że Lubański przegrał potężne sumy".

Do Belgii wrócił rozgoryczony. Nie zasłużył na takie traktowanie. Nie on. Na wysokim poziomie pograł jeszcze dwa lata a potem było gorzej. Po zakończeniu kariery próbował różnych biznesów, ale bez powodzenia. Najpierw prowadził bar w Lokeren, ale nie potrafił oprzeć się urokowi belgijskich browarów i niewiele brakowało, by wpadł w alkoholizm. Rzucił pub i zainwestował w pola roponośne w Teksasie. Odwierty zrobiono i - jak mówi sam zainteresowany - "kasa wpadła do dziury, z której zamiast ropy wypłynęła woda".

Dziś jako komentator telewizyjny przeżywa w jakimś sensie renesans popularności. Może to sprawiedliwość dziejowa. Zdecydowanie był zjawiskiem, piłkarzem, który symbolizuje początek wielkiej ery polskiego futbolu.

Komentarze (4)
avatar
Janusz-Witold Bober
5.01.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Oprócz że po ciężkiej kontuzji ciężko mu było wrócić do gry to jeszcze trafił na zbuntowanych chamów decydentów. 
piotrek66666
5.01.2017
Zgłoś do moderacji
7
0
Odpowiedz
Stać nas było w Argentynie na mistrzostwo świata. Gmoch je 'przekombinował'. 
margota
5.01.2017
Zgłoś do moderacji
5
0
Odpowiedz
Lubański ....... zabójca ?????
Jak się ma tytuł artykułu do treści ????
Oto jest pytanie ;)