Turcy wciąż są mi winni pieniądze - rozmowa z Jarosławem Bieniukiem, piłkarzem Widzewa Łódź

Choć Jarosław Bieniuk w Antalyasporze nie gra już od pewnego czasu, wciąż pozostaje w konflikcie z przedstawicielami tego klubu. Turcy są winni pieniądze jemu i innym obecnym oraz byłym zawodnikom. Wysyłając certyfikat przed wznowieniem rozgrywek, równocześnie przyznali, że kontrakt został rozwiązany z winy klubu.

Piotr Tomasik: Pięć punktów w trzech meczach to dobry wynik?

Jarosław Bieniuk: Nie najgorszy, biorąc pod uwagę, że rozegraliśmy dwa spotkania na wyjeździe. Na pewno można było pokusić się o jakieś dwa oczka więcej, choć do zgarnięcia były jeszcze kolejne dwa. Nie mamy więc podstaw do hurraoptymizmu, ale i również specjalnych narzekań.

Jest trochę zastrzeżeń co do waszego stylu gry, bo brakuje ładnych, szybkich akcji. Pod tym względem chyba zawodzicie.

- No tak... Na początku zmierzyliśmy się z bardzo dobrymi zespołami - Koroną i Zagłębiem. W Kielcach mogło skończyć się dla nas lepiej. Natomiast warunki do gry, które miały miejsce w Świnoujściu, w żadnym stopniu nie pozwalały na przeprowadzanie składnych akcji. Był to mecz walki i trzy punkty staraliśmy się wywalczyć. Nie straciliśmy bramki, ale niestety też jej nie zdobyliśmy. Przed nami Dolcan Ząbki i szansa na udowodnienie swoich umiejętności.

Ku zaskoczeniu kibiców i dziennikarzy, wasz najbliższy rywal w nowym roku zgromadził w pierwszej lidze najwięcej punktów, bo aż dziewięć. Jest to tym lepszy wynik, że Dolcan pozostaje w cieniu czołowych drużyn.

- I dlatego też musimy przystąpić do tego spotkania w pełni skoncentrowani. Na pewno postaramy się o komplet oczek.

Z Dolcanem, który zapewne będzie za wszelką cenę bronił dostępu do własnej bramki, będzie się grało łatwiej, niż z pretendentami do awansu?

- Okaże się. Sam jestem ciekaw, co zaprezentują. Jeśli mecz ułoży się po naszej myśli, czyli szybko wyjdziemy na prowadzenie, powinno być dobrze. Jeśli nie - możemy mieć problemy. Ale jak już mówiłem: przede wszystkim musimy wyjść na murawę skoncentrowani, a także uważać w defensywie.

Po transferze do Widzewa regularnie grasz w pierwszym składzie. W ostatnim czasie, pod koniec twojego pobytu w Antalyasporze, były z tym duże problemy.

- Zakładałem wcześniej, że po odejściu z Turcji, najprawdopodobniej podpiszę kontrakt z jakimś polskim klubem. Cypr wypadł trochę przypadkowo... W Polsce jest długa przerwa zimowa i wiedziałem, że będę miał sporo czasu na odpowiednie przygotowanie. W Widzewie trener na mnie stawia, co mnie niezwykle cieszy.

Bogusław Kaczmarek, który zimą odpowiadał w Polonii za transfery, ostatnio powiedział, że chciał cię sprowadzić. Na przeszkodzie ponoć stanęły zbyt wygórowane żądania finansowe Jarosława Bieniuka.

- To było jeszcze przed ofertą z Omonii Nikozja, która zaproponowała mi lepsze warunki. Dlatego też nie dogadałem się z warszawiakami, choć dwukrotnie siadaliśmy do rozmów. Cypryjczycy bardzo mnie chcieli, zdecydowałem się tam grać, ale ostatecznie w sfinalizowaniu przeprowadzki przeszkodził certyfikat, który nie dotarł na czas. Co do Polonii, to ja podałem im pewną kwotę, oni zaoferowali coś innego i chyba byśmy się i tak nie dogadali.

Zostając przy finansach, Antalyaspor był ci winien pieniądze. Czy zaległości zostały już uregulowane?

- Nie, sprawa jest w toku.

Turcy w ogóle nie wysłali twojego certyfikatu na Cypr i dlatego nie podpisałeś tam kontraktu. Nie miałeś obaw, że Widzew także nie zdoła załatwić tych spraw?

- Powiem szczerze, że miałem, wiedząc, jak ta sprawa wyglądała wcześniej. Bardzo się cieszyłem, że po paru tygodniach udało się ten temat zakończyć. Byliśmy jednak przygotowani na to, iż możemy mieć z tym pewne problemy.

Skąd ten upór Turków?

- Wydając mi certyfikat, zgadzają się ze stanowiskiem, że kontrakt został rozwiązany z winy klubu. Dlatego też tak długo odwlekali tę sprawę.

Wcześniej problemy w Trabzonsporze miał Mirosław Szymkowiak. Coś jest nie tak z działaczami tamtejszych klubów?

- Dokładnie, ci ludzie na pewno nie są solidni w swojej pracy. Pierwsze dwa lata wyglądały jeszcze w miarę dobrze, choć zaległości finansowe względem piłkarzy też były. Ostatni rok to już przesada, ponieważ nie płacono nawet zawodnikom, którzy wywalczyli awans. Wielu graczy, widząc tę sytuację, odeszło i do dziś nie ujrzeli obiecywanych im pieniędzy. Wciąż walczą z turecką federacją także obecni zawodnicy. W klubie zmienił się zarząd, atmosfera jest nieciekawa. Razem z Piotrkiem Dziewickim mieliśmy jeszcze okazję przedłużenia kontraktu, ale żaden z nas na tę opcję nie przystał. Odchodząc z Antalyi, podjęliśmy najlepszą możliwą decyzję.

Pora na standardowe pytanie dla zawodnika, powracającego do kraju po latach: poziom naszej ekstraklasy poszedł w górę, czy wręcz przeciwnie?

- Jest lepiej. Pamiętam pierwszy rok po moim wyjeździe do Turcji, kiedy nie wyglądało to dobrze. Teraz poziom poszedł w górę, zespoły są silniejsze. Tyle mogę powiedzieć, bo występuję na razie tylko w pierwszej lidze.

No właśnie, nie jest to dla ciebie sportowa degradacja?

- Podpisując kontrakt z klubem, zakładałem, że na zapleczu spędzimy tylko jedną rundę. Widzew to Widzew, uznana marka w Polsce i jestem pewien, iż za trzy miesiące będziemy już w ekstraklasie. A tyle czasu na zapleczu możemy jeszcze wytrzymać. Póki co mamy pierwszą ligę, ale lada moment będziemy w ekstraklasie z dużymi perspektywami, aby stać się bardzo silną drużyną na krajowym podwórku. Szczerze mówiąc, nie dopuszczam do siebie myśli, że nie awansujemy.

Komentarze (0)