Z Londynu Paweł Gołaszewski
Trzynasta liga angielska - kiedy przeciętny polski kibic myśli o takich rozgrywkach, do głowy od razu przychodzą określenia typu: ogórki czy cieniasy. Jest jednak drużyna, która stara się odkłamywać ten obraz. Od sezonu 2016-17 rozgrywki nabrały biało-czerwonego charakteru, do gry weszła Victoria Londyn - klub założony przez Polaków dla Polaków.
[b]
Z Ekstraklasy do ostatniej ligi
[/b]
- W rozmowie z Tomkiem Słowiakiem kiedyś powiedziałem, że chcę założyć klub w Polsce i wystartować od B-klasy. Miałem układać wszystko sam i pokazać, że można zrobić coś z niczego. Tomek powiedział, że czemu mamy robić to w Polsce, skoro możemy wystartować w Londynie, gdzie nie brakuje Polaków, którzy w przeszłości grali na niezłym poziomie w piłkę. No i się zaczęło - wspomina Emil Kot, współzałożyciel klubu, który pełni rolę menedżera pierwszej drużyny.
Stolica Anglii to jeden z najczęściej obieranych kierunków przez Polaków, którzy wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy i zarobienia większych pieniędzy. Wśród emigrantów nie brakuje byłych piłkarzy, którzy regularnie występowali w II czy III lidze. Zdarzają się również wyjątki, jak na przykład Bartłomiej Fogler, który rozegrał jeden mecz w barwach warszawskiej Polonii w ekstraklasie, a później reprezentował między innymi Świt Nowy Dwór Mazowiecki w II lidze.
ZOBACZ WIDEO Pięć goli, czerwona kartka i wygrana Barcelony! Zobacz skrót meczu Real - Barcelona [ZDJĘCIA ELEVEN]
Drugim z zawodników, którzy liznęli profesjonalnego poziomu nad Wisłą, jest Dawid Krzemień. Pomocnik przez cztery sezony grał w pierwszej drużynie Polonii Bytom, rozegrał 14 spotkań na poziomie I ligi oraz występował w II lidze. Tercet liderów uzupełnia Piotr Murawski, który był czołowym zawodnikiem Jagiellonii Białystok w Młodej Ekstraklasie i regularnie trenował z pierwszym zespołem, ale wówczas w ekipie z Podlasia na jego pozycji grał Kamil Grosicki. - Dzisiaj obaj jesteśmy w Anglii, tylko na dwóch przeciwnych biegunach. Ja gram w ostatniej lidze, a Grosik szaleje w Premier League. No cóż, życie... - śmieje się zawodnik.
Kiedyś byli profesjonalnymi piłkarzami. Wydawało się, że przez lata będą utrzymywać się z futbolu, ale los zdecydował, że musieli wyemigrować. Wybrali Anglię. Z gry w piłkę mieli kompletnie zrezygnować, ale kiedy usłyszeli o projekcie Victoria Londyn, znowu chcieli spróbować. Wszystko przez jednego człowieka - Emila Kota. - Znamy się jeszcze z czasów Polonii, więc nie potrafiłem Emilowi odmówić. Traktuję to raczej jako zabawę w piłkę niż poważny futbol, trener ma o wiele większe ambicje - tłumaczy Fogler.
- W ekstraklasie zagrałem raz, przeciwko Arce Gdynia. Nawet wtedy wygraliśmy 1:0, a ja zostałem wybrany przez Canal+ na najlepszego zawodnika meczu i trafiłem chyba do jedenastki kolejki w "Lidze+". Szkoda tylko, że w tamtym sezonie i tak spadliśmy - wspomina. Fogler to również... najdroższy zawodnik londyńskiego zespołu. Bramkarz jest jednym z niewielu zawodników, którzy mają oficjalne konto na Transfermarkt.de. Golkiper jest wyceniany na 75 tysięcy euro.
- Nie ma się co oszukiwać, cała trójka robi różnicę na boisku - podkreśla Patryk Przybylski, drugi trener. - To normalne chłopaki. Nie ma gwiazdorzenia czy noszenia głowy wysoko, bo kiedyś grali wyżej niż reszta.
Półprofesjonalizm
Ryszard Riedel z zespołu Dżem śpiewał, że siódma rano to dla niego noc. Większość zawodników Victorii już kilkadziesiąt minut wcześniej rozpoczyna dzień. Pobudka koło godziny 5 lub 6, kilkudziesięciominutowy dojazd do pracy, później osiem godzin np. na rusztowaniu i trzy razy w tygodniu trening. - Kiedy nie ma zajęć z drużyną, idę na siłownię. Czy nie mam czasami dość? Gram tu od dziewięciu miesięcy, ale taka myśl nie przeszła mi przez głowę. Jest świetna atmosfera, aż chce się przychodzić - mówi Krzemień.
Większość zawodników Victorii pracuje na budowach, a pracę pomagał im znaleźć oczywiście Kot. - Prezes jest właścicielem firmy budowlanej, więc siłą rzeczy jest trochę łatwiej pomóc chłopakom, którzy tu przyjeżdżają. Ale taryfy ulgowej w pracy nie ma - podkreśla menedżer polskiego klubu na Wyspach. - Niektórzy jadą dwie godziny do pracy, a później kolejne półtorej godziny na trening. Naprawdę należy się wielki szacunek, że im się chce, bo u nas nie zarabiają ani jednego funta, ale z drugiej strony też nie muszą nic dokładać od siebie. Mamy sponsorów, tworzymy wszystko jak w normalnym półprofesjonalnym klubie w Polsce.
Sztab szkoleniowy i zarząd starają się wszystko dopiąć na ostatni guzik. Odpowiednie warunki do treningu, specjalna dieta, a od nowego sezonu przenosiny na własny stadion, który ma się stać prawdziwym domem. Aktualnie Victoria wynajmuje boisko przy college’u w dzielnicy Feltham, gdzie nawet nie ma trybun, a szatnie są otwarte dla wszystkich, którzy przyjdą pokopać w piłkę. Na nowym obiekcie będzie zupełnie inaczej. Mała zadaszona trybuna, normalne ławki rezerwowych, szatnie - wszystko to, czego potrzebuje drużyna.
Trenerzy również dają zawodnikom od siebie coś więcej niż tylko trening. Każdy mecz Victorii jest nagrywany i zawodnicy po spotkaniu dostają materiał do analizy. - Wspólnie oglądamy spotkanie, niektórzy chcą je nawet do prywatnego użytku, aby zobaczyć, co robili dobrze, a nad czym muszą więcej popracować - tłumaczy Przybylski, który odpowiada właśnie za analizę pomeczową.
Sobota, 8 kwietnia, godzina 19.45. Mecz, na który czekała polska część piłkarskiego Londynu. Finał Challenge Cup, czyli odpowiednika Pucharu Polski na szczeblu okręgowym. Victoria podejmowała ekipę Hayes MBFC - wicemistrza trzynastej ligi, który skończy sezon za plecami polskiego zespołu. - Panowie, czekaliście na ten mecz cały sezon! Światła, kibice, normalny stadion - właśnie po to się gra w piłkę - mówił na przedmeczowej odprawie Kot.
Zanim jednak przyszło do meczu, zawodnicy mieli zbiórkę na Feltham już trzy godziny przed starciem. - Prawie jak w ekstraklasie - śmiał się Fogler, kiedy podjechał autobus. Wspólna kawa, koncentracja i oczekiwanie na jednego zawodnika, który... spóźnił się przez pracę. Kilka minut po 17.30 drużyna ruszyła autokarem na stadion Uxbridge, który jest oddalony o kilkanaście kilometrów. Po półgodzinnej podróży Victoria była na miejscu. - W końcu zagramy na przyzwoitym obiekcie. Czasami w lidze mieliśmy spotkania na takich polach, że mnie by było szkoda krów wypuścić, a co dopiero rozegrać mecz piłkarski.... - tłumaczył Kot.
- Spodziewałem się czegoś lepszego, ale i tak nie jest najgorzej. Najważniejsze, że jest szeroko, więc będziemy mieli z Dawidem trochę miejsca, aby wygrywać pojedynki na skrzydłach - zauważył Murawski.
Boisko do najrówniejszych nie należało, co widać było już na rozgrzewce, kiedy piłka czasami płatała figle zawodnikom. Dookoła murawy cztery trybuny - wszystkie zadaszone, ale ich stan był daleki od ideału. Za trybunami dwumetrowy płot, aby nikt, kto nie przejdzie przez bramkę, nie obejrzał spotkania. Wejściówka na finał kosztowała 5 funtów, a na stadionie pojawiło się dokładnie 289 kibiców.
- Takiego zainteresowania organizatorzy się kompletnie nie spodziewali. Na poprzednim finale było jakieś 30-40 osób, a tu prawie 300. Zabrakło im nawet programów meczowych, których mieli przygotowanych nieco ponad 50 - podkreślił Robert Błaszczak, który jest dyrektorem sportowym klubu.
Na trybunach pół na pół - 50 procent kibiców za Polakami, a 50 za Anglikami. Widownia dosyć impulsywnie reagowała na wydarzenia boiskowe. Oberwało się sędziemu, który popełnił kilka rażących błędów, szczególnie na niekorzyść Victorii. Rezerwowi polskiej ekipy nawet śmiali się, że arbiter wygląda jak znany z gier komputerowych Mario Bros.
Puchar jest nasz
Sam mecz miał zadziwiająco wysokie tempo, kompletnie niepodobne do meczów z polskiej B-klasy czy nawet poziomu wyżej. Przypominał raczej, zachowując wszelkie proporcje, starcie czołówki z IV ligi z zespołem dolnych rejonów III ligi.
Obie drużyny miały odmienne style. Anglicy stawiali na długie przerzuty i próbowali dośrodkowań w pole karne, natomiast Polacy starali się konstruować akcje podaniami po ziemi, z wykorzystaniem bardzo szybkich skrzydłowych, czyli Krzemienia i Murawskiego. Victoria dominowała, była zespołem lepszym i zasłużenie wygrała 3:0, ale jednym z bohaterów spotkania został Fogler, który popisał się trzema interwencjami wysokiej klasy. - To bez wątpienia najlepszy mecz w jego wykonaniu w tym sezonie. Był kapitalny! - zachwycał się bramkarzem asystent trenera.
W kadrze meczowej zabrakło kapitana Victorii Sylwestra Kiełbasy - został zawieszony na trzy spotkania po czerwonej kartce w ćwierćfinale. Opaskę przejął Murawski, który był liderem zespołu - bramki co prawda nie zdobył, ale był jednym z wyróżniających się zawodników na boisku. Kapitalne zawody rozegrał również Piotr Kwiatek, który strzelił dwa gole i zaliczył asystę przy trafieniu Wojciecha Szydziaka.
Już na boisku było widać, że zespół osiągnął pierwszy historyczny sukces, a wielu zawodnikom kamienie spadły z serc. - Czy Transfermarkt uwzględni ten sukces? - śmiał się po spotkaniu Krzemień, który w wieku 19 lat był wyceniany przez niemiecki portal na 75 tysięcy euro.
Kolejnym celem Victorii jest wystartowanie w pucharze FA Vase Cup w następnym sezonie. Finał tych rozgrywek odbywa się co roku na Wembley, a na stadion przychodzi około 40-50 tysięcy kibiców. Działacze polskiego klubu w Londynie już kilka tygodni temu podjęli kroki, aby zgłosić drużynę.