Informacja o śmierci Frantiska Rajtorala obiegła światowe media w niedzielę wieczorem. Początkowo podawano jedynie, że ciało martwego Czecha odnalazła turecka policja w jego mieszkaniu w Gaziantepie. Wszystko wskazywało na to, że 31-letni obrońca popełnił samobójstwo.
Dziś już nie ma co do tego wątpliwości. Czeski dziennik "Blesk" ujawnił, że zawodnik Gaziantepsporu powiesił się na pasku od spodni. Sekcja zwłok wykazała także, że piłkarz wisiał przez dziesięć godzin, aż odnalazła go policja.
Dlaczego Rajtoral odebrał sobie życie? Wszystko przez narastające problemy w życiu prywatnym. W czeskim środowisku piłkarskim od kilku lat wszyscy wiedzieli, że obrońca ma bardzo duże problemy z uzależnieniem od hazardu. Frantisek dużo przegrał na zakładach sportowych, co wpędziło go w olbrzymie długi.
W mieszkaniu Czecha turecka policja nie znalazła listu pożegnalnego, a listę długów. 31-latek miał zaległości wobec urzędu skarbowego, nie płacił ubezpieczenia społecznego, do tego dochodziły kredyty, a także pięć samochodów w leasingu.
ZOBACZ WIDEO Milik w końcu się doczekał! Pierwszy gol Polaka po kontuzji. Zobacz skrót meczu Sassuolo - Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Ostatnią deską ratunku miał być wyjazd do Turcji, gdzie kontrakt gwarantował mu duże pieniądze. Skończyło się na dwóch wypłatach, bo Gaziantepspor stał się niewypłacalny. Problemy finansowe nie zniknęły, a w dodatku nie mógł liczyć na wsparcie przyjaciół, jak to było w Czechach.
- Tureckie środowisko jest bardzo specyficzne dla ludzi z takimi problemami. Przykro, że tam nikt z jego otoczenia nie reagował wcześniej - mówi kolega z boiska Vaclav Sverkos.
"Rajty", jak nazywali go koledzy, od dłuższego czasu cierpiał na depresję. Jeszcze w Viktorii Pilzno, w której grał przed wyjazdem do Turcji, miewał duże wahania nastrojów. Jednego dnia przychodził uśmiechnięty i sypał żartami, a następnego zamykał się w sobie. Wszystko jednak zaczęło się znacznie wcześniej, bo już w poprzednim klubie.
- Potrafił zniknąć na trzy, cztery miesiące, a potem nagle się pojawiał i mówił trenerowi, że czuje wielki głód piłki - wspomina bramkarz Petr Vasek, który grał z Rajtoralem w Baniku Ostrawa.
Bliscy byłego reprezentanta Czech przyznają, że wiele razy wyciągali do niego pomocną dłoń. Za każdym razem jednak odmawiał. Chciał ze wszystkim poradzić sobie sam. W kwietniu dogadał się z tureckim klubem w sprawie rozwiązania kontraktu i w czerwcu chciał poszukać sobie nowego pracodawcy. Niestety, na boisku już go nie zobaczymy.