Finał Pucharu Polski: teraz albo nigdy - Lech Poznań nie może już zawieść

WP SportoweFakty / Jakub Piasecki / Na zdjęciu radość piłkarzy Lecha
WP SportoweFakty / Jakub Piasecki / Na zdjęciu radość piłkarzy Lecha

Żadna drużyna w ostatnim czasie nie grała w finale Pucharu Polski tak często jak Lech, ale też żadna tak bardzo nie pragnie w końcu w nim zwyciężyć. We wtorek poznaniacy zaliczą trzecie podejście. Jeśli znów im się nie uda, kac będzie niewyobrażalny.

2015, 2016 i 2017 rok - to będzie trzeci z rzędu występ Kolejorza na PGE Narodowym, ale dotąd piłkarze ze stolicy Wielkopolski głównego trofeum nie wznieśli, choć wcale nie rozgrywali złych meczów. W starciach z Legią Warszawa zawsze jednak czegoś brakowało.

Pech i nieskuteczność w 2015 roku

Lech - Legia - wielkie święto, komplet kibiców na trybunach i znakomity początek poznaniaków, którzy stworzyli kilka świetnych sytuacji, aż w końcu objęli prowadzenie po samobójczym golu Tomasza Jodłowca. Tego dobrego okresu drużyna prowadzona wówczas przez Macieja Skorżę nie potrafiła jednak do końca wykorzystać. Jeszcze przed przerwą rehabilitację golem wyrównującym zaliczył Jodłowiec, a później cały plan poznaniaków posypał się jak domek z kart.

- Nie było mnie wtedy w Lechu, ale oglądałem ten finał w telewizji i to Lech dominował - mówi Maciej Gajos, który we wtorek w starciu z Arką Gdynia zagra najpewniej od 1. minuty.

W 2015 roku lechici schodzili z boiska sfrustrowani i z ogromnym niedosytem, bo po bramce Marka Saganowskiego w drugiej połowie górą była Legia (2:1). Radość w stolicy Wielkopolski zapanowała natomiast kilka tygodni później, bo mistrzostwo padło już łupem Kolejorza.

ZOBACZ WIDEO Serie A: asysta Karola Linettego. Sampdoria Genua 12 minut od przełamania [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Powtórka z rozrywki i wielki skandal

Następny finał był dla Lecha przykrym de ja vu. Słupek Szymona Pawłowskiego, pudło Marcina Kamińskiego, potem koszmarny błąd Karola Linettego i gol Aleksandara Prijovicia, który pozwolił legionistom po raz drugi z rzędu pokonać głównego rywala - tym razem 1:0.

Tamten mecz zapamiętaliśmy niestety nie tylko ze względów sportowych. W drugiej połowie sędzia Szymon Marciniak kilka razy przerywał zawody, bo z sektorów zajmowanych przez kibiców Kolejorza na boisko poleciały race. Te incydenty wywołały niesmak, a klub z Poznania miał przez nie ogromne problemy. Oprócz kary finansowej, domowe spotkania kolejnej edycji musiał rozgrywać przy pustych trybunach.

Po dużych staraniach władz Lecha, kara została zawieszona dopiero na półfinał i dzięki tej decyzji sympatycy Kolejorza pojawią się na trybunach PGE Narodowego także we wtorek.

Jeśli nie teraz, to kiedy?

Legia Warszawa odpadła w sierpniu ubiegłego roku, Jagiellonia Białystok i Lechia Gdańsk - we wrześniu. Szybko stało się jasne, że Lech to główny faworyt do triumfu i jeśli teraz poznaniacy nie pokonają w finale Arki Gdynia, usprawiedliwienia nie będzie.

- Graliśmy na Stadionie Narodowym dwa razy i doświadczenie to nasz atut. To będzie jednak tylko 90 minut. Nie ma marginesu błędu, nie możemy się pomylić, a Arka na pewno potraktuje ten mecz jako niepowtarzalną szansę. Dla nas to też walka jak o życie. Awansowaliśmy do finału po raz trzeci i chcemy wreszcie wygrać - zaznaczył Łukasz Trałka.

Za Kolejorzem przemawia wszystko - wyniki meczów ligowych (u siebie zremisowali wprawdzie 0:0, ale w Gdyni wygrali aż 4:1), przepaść w tabeli Lotto Ekstraklasy (Lech myśli o tytule mistrza Polski, a zespół z Trójmiasta nie jest pewny utrzymania), a także wiosenna forma (pod tym względem poznaniacy są najlepsi, gdynianie - najgorsi).

Jeśli w tych okolicznościach Kolejorz znów zawiedzie i przegra trzeci finał z rzędu, Puchar Polski stanie się jego klątwą.

Źródło artykułu: