Nerwowo na trybunach Narodowego. "Przez 90 minut pachniało ostrą bójką"

Newspix / Paweł Andrachiewicz/Pressfocus / Zamieszki podczas meczu Polska - Rumunia na PGE Narodowym
Newspix / Paweł Andrachiewicz/Pressfocus / Zamieszki podczas meczu Polska - Rumunia na PGE Narodowym

Na Stadionie Narodowym przez 90 minut pachniało ostrą bójką, a wykrzykiwane przez polskich kiboli hasło "Ria Ria Hungaria" doprowadzało Rumunów do ślepej furii - to relacja z trybun dziennikarza Michała Kobosko.

W sobotni wieczór Biało-Czerwoni pokonali w Warszawie Rumunię 3:1 i wykonali milowy krok w stronę awansu na mistrzostwa świata 2018. Na boisku mecz był dość ostry, goście nie oszczędzali polskich piłkarzy, a zdenerwowany ich faulami Jakub Błaszczykowski w końcu nie wytrzymał i wdał się w agresywną kłótnię z Iasminem Latovlevicim.

Gorąco, a wedle relacji świadków także niebezpiecznie, było również na trybunach. Kibice Rumunii, których było nie więcej niż 300, zachowywali się agresywnie i prowokowali polskich fanów, którzy zresztą nie pozostawali im dłużni.

Około 55. minuty Rumuni odpalili petardę hukową i sposobili się do bójki z Polakami z sąsiadującego sektora. Wtedy zainterweniowały służby porządkowe. Użyto gazu łzawiącego i dość sprawnie opanowano sytuację.

Wśród kibiców, którzy zajmowali miejsca w sektorze graniczącym z rumuńskim, był Michał Kobosko, dyrektor think tanku "Atlantic Council". Relacja, którą zamieścił na Facebooku, brzmi dramatycznie.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Cieszą mnie trzy gole, ale bardziej punkty

"Na Narodowym było chyba z 57 tys. luda, z czego ledwie ze 200-300 Rumunów. Ale sceny w tej części stadionu działy się dantejskie. Non stop biegali między nami ochroniarze w tarach i kaskach, policyjni wywiadowcy, spanikowani stewardzi. Próbowali rozdzielać kogutów szykujących się do rękoczynów. Nie wiem, kto zaczął, ale to przecież nieważne. Przez 90 minut pachniało na Narodowym ostrą bójką" - pisze Kobosko. Zaznacza też, że w sektorze "podwyższonego ryzyka" znajdowało się wielu rodziców z małymi dziećmi.

Według jego relacji polscy i rumuńscy kibole, odwróceni tyłem do boiska, prowokowali się praktycznie bez przerwy, a nienawiści i uprzedzeń rasowych było wiele. "Słynne hasło 'Ria Ria Hungaria' było dziś wykrzykiwane co chwilę przez naszych kiboli, co Rumunów doprowadzało do ślepej furii i nakręcało do agresji" - podkreśla.

"Mogę być tylko wdzięczny naszym służbom porządkowym, że do prawdziwej bitwy nie doszło. Ale komfort oglądania tego (przyznajmy - nie najlepszego) meczu był dziś bardzo ograniczony. Taka to jest w realu ta nasza słynna solidarność środkowoeuropejska" - kończy Kobosko.

W rozmowie z WP SportoweFakty Kobosko mówi, że wydarzenia na trybunach wyglądały na kontynuację polsko-rumuńskich starć w Bukareszcie. Wówczas również było bardzo nerwowo, a na boisko poleciała petarda, która ogłuszyła Roberta Lewandowskiego.

- Polacy grali na negatywnych emocjach Rumunów, przywołując Węgry. Kilkunastu polskich kibiców w koszulkach w węgierskich barwach z napisem Magyarorszag podchodziło do sektora rumuńskiego, żeby je pokazać. Napięcie było bardzo duże, choć wydaje mi się, że do fizycznego kontaktu między kibolami nie doszło. Widziałem jednak, jak Rumuni zdjęli paski od spodni i wzięli je do rąk, szykując się na starcie - relacjonuje dyrektor "Atlantic Council".

Kobosko dodaje, że najbardziej nerwowo było na początku drugiej połowy meczu. - Gdy padały kolejne bramki dla Polski, mało kto zajmował się meczem. Ci agresywni osobnicy stali odwróceni tyłem do boiska i goli nie zauważyli. Z kolei rodzice z małymi dziećmi woleli wziąć je na ręce i opuścić sektor. Nagle sektor zaczął pustoszeć. Nie wiem, czy ci ludzie w ten sposób zakończyli oglądanie meczu, czy przenieśli się w bezpieczniejsze miejsce.

Był redaktor naczelny tygodnika "Wprost" zdradza, że sytuacja na trybunach w pełni uspokoiła się dopiero na kilka minut przed zakończeniem spotkania.

Źródło artykułu: