W siedmiu meczach turnieju finałowego w Barcelonie Andrzej Juskowiak zdobył aż siedem bramek i został trzecim w historii polskim królem strzelców igrzysk olimpijskich po Kazimierzu Deynie (1972) i Andrzeju Szarmachu (1976). Teraz 39-krotny reprezentant Polski jest członkiem sztabu szkoleniowego kadry U-21, która w Arłamowie przygotowuje się do udziału w Mistrzostwach Europy U-21 2017.
Maciej Kmita, WP SportoweFakty: Kiedy bierze pan udział w przygotowaniach do mistrzostw, odżywają w panu wspomnienia sprzed 25 lat?
Andrzej Juskowiak, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich 1992 i król strzelców turnieju w Barcelonie: Nie da się od nich uciec. To była niesamowita przygoda, bo niewielu planowało, że tak długo zostaniemy w Hiszpanii. Sytuacja tej kadry jest jednak nieco inna. My graliśmy mecze eliminacyjne i nasza drużyna budowała się w trudnych bojach z dobrymi zespołami. Ta reprezentacja grała tylko mecze towarzyskie, choć z drugiej strony nasi przeciwnicy podkreślali, że spotkania z nami wcale nie były towarzyskie, bo podchodziliśmy do nich bardzo serio.
A jeśli chodzi o sprawy organizacyjne? Reprezentacja przygotowuje się do turnieju w Arłamowie - w tym samym miejscu, w którym rok temu trenowała kadra A. To bardzo komfortowe warunki.
Ale my też nie mogliśmy narzekać, bo trener Janusz Wójcik zadbał o to, żeby niczego nam nie brakowało. Spaliśmy w dobrym hotelach i trenowaliśmy na równych jak stół boiskach. To były trudne czasy początku lat '90, ale warunki mieliśmy świetne. Lepsze nawet od pierwszej reprezentacji, co dziś trudno sobie wyobrazić. To miało na nas dobry wpływ - nie musieliśmy się o nic martwić.
ZOBACZ WIDEO Wojciech Szczęsny: Nie sądzę, że to przełom jeżeli chodzi o obsadę bramki
Oczekiwania względem "młodzieżówki" są bardzo wysokie. Głośno mówi się o medalu. A jak było, kiedy jechaliście do Barcelony?
Nie słyszałem takich opinii, że jedziemy tam po medal. Nasz plan zakładał wyjście z grupy. Dopiero mecz z Włochami, którzy byli mistrzami Europy w naszej kategorii, dał nam kopa. Wygraliśmy dość wysoko (3:0 - przyp. red.) i przede wszystkim przekonująco. Włochom puszczały nerwy, byli bezradni.
Kiedy uwierzyliście, że faktycznie możecie zagrać o złoto?
Po tym meczu z Włochami. To był dla nasz przełom. Zyskaliśmy pewność, że faktycznie możemy coś zwojować na igrzyskach. Rośliśmy z meczu na mecz. To spotkanie zmieniło nasze myślenie, ale też trener Wójcik potrafił nas przytrzymać na ziemi. Doceniliśmy to zwycięstwo, bo Włosi byli sfrustrowani, że byliśmy lepsi, że mieliśmy lepszy plan od nich. Z drugiej strony po tym spotkaniu przeciwnicy nabrali do nas więcej respektu i inaczej z nami grali. Nie mieliśmy już tyle miejsca na kontry, a to była nasza największa siła. Z tym też jednak potrafiliśmy sobie poradzić.
Srebro to niedosyt czy sukces?
Niedosyt - bez dwóch zdań. Zagraliśmy bardzo dobry turniej, a w finale strzeliliśmy dwa gole, co w wielu przypadkach wystarczyłoby go wygrania. Graliśmy jednak z Hiszpanami. Nie chodzi o to, że grali przed własną publicznością - to nie robiło na nas wrażenia. Hiszpanie mieli większe doświadczenie międzynarodowe, większe ogranie w europejskich pucharach. Ci zawodnicy grali w piłkę naprawdę dobrze. W środku pola mieli człowieka, który jednym podaniem potrafił minąć dwie linie - Pepa Guardiolę. Mecz rozstrzygnął się w ostatniej minucie. Chyba zgubiło nas to, że byliśmy bardzo dobrze przygotowani fizycznie i czuliśmy, że jeśli utrzymamy remis do końca drugiej połowy, to w dogrywce znów ruszymy i zadamy decydujący. Niestety, to my go dostaliśmy.
[b]
Dziś na trenera Janusza Wójcika w najlepszym wypadku patrzy się z przymrużeniem oka, a jego techniki motywacyjne wzbudzają uśmiech, ale do finału igrzysk olimpijskich nie dochodzi się tylko "pompowaniem" piłkarzy.[/b]
Oczywiście, że nie. To, że trener Wójcik był w tamtych określonych okolicznościach dobrym motywatorem dla naszej grupy, to jedno. Ważniejsze było jednak to, że my naprawdę potrafiliśmy grać w piłkę, mieliśmy plan na każdy mecz i potrafiliśmy go realizować. Samą motywacją takiego wyniku byśmy nie zrobili, choć sfera mentalna też była istotna.
Teraz hasła trenera Janusza Wójcika wydają się komiczne, ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że czekających na mecz 20-latków mogły odpowiednio pobudzać.
Każdy trener ma swój styl pracy. Trener Wójcik stawiał na dosadny przekaz, który bez problemu docierał do świadomości. W tamtych okolicznościach to było skuteczne i nie mam zamiaru teraz z tego kpić. Trener Wójcik postawił na skuteczną metodę, która trafiała na podatny grunt. Poza tym trener Wójcik nauczył nas, żeby każdy bez wyjątku mecz traktować serio. Tak samo graliśmy na igrzyskach, jak i sparingi. Mobilizował nas, ale też trzymał nas na ziemi, nie pozwalał nam odlecieć. Dziś motywacja piłkarzy wygląda inaczej. Do każdej generacji trzeba dotrzeć w inny sposób. Na nas to wtedy działało, ale teraz mogłoby być nieskuteczne.
Medaliści z Barcelony to stracone pokolenie?
Pewnie mogliśmy osiągnąć o wiele więcej w pierwszej reprezentacji, ale takie określenie to przesada. Kilku z nas zagrało w dobrych europejskich klubach, kilku przez wiele lat występowało w dorosłej kadrze.
Młodzieżowi reprezentanci Polski podpytują pana o Barcelonę?
Raczej nie, a ja sam do tego nie wracam. Staram się im pomóc na boisku, a nie opowiadać im, jak było dawniej. Medal jest ważny, ale dużo bardziej im zaimponuję, kiedy na treningu przy pierwszej próbie zrobię coś, co im zajmuje więcej czasu.
Za zajęcie drugiego miejsca dostaliście nie tylko medal, ale też samochody. Co się stało z pana złotym polonezem?
Został w rodzinie. Od razu dałem go rodzicom. Przez parę lat dobrze im służył.
Panu mógł się już nie przydać, bo po igrzyskach odszedł pan z Lecha Poznań do Sportingu Lizbona. Nie żałuje pan, że podpisał pan kontrakt jeszcze przed turniejem? Jako król strzelców igrzysk mógłby pan liczyć na jeszcze lepsze propozycje.
Po igrzyskach do Sportingu zaczęły spływać zapytania, ale nie miałem klauzuli odstępnego, więc ówczesny prezes Sportingu, Sousa Cintra odrzucał wszystkie propozycje. Nie wytłumaczyłby się przed kibicami z tego, że sprzedał króla strzelców igrzysk olimpijskich, choć dopiero co go kupił. Przed igrzyskami zostałem zaproszony przez Sporting na sparing z Aston Villą w Paryżu. Strzeliłem gola albo dwa i było pewne, że dostanę kontrakt. Nie żałuję tego, bo jadąc do Barcelony, miałem spokojną głowę i skupiałem się na tym, co mogę zrobić dla reprezentacji, a nie martwiłem się o swoją przyszłość. Nie wiem, jakby to wyglądało, gdybym na igrzyskach teoretycznie grał o kontrakt. Może po pierwszych bramkach powstałby zamęt, który zakłóciłby moją grę w następnych meczach? Miałem jednak wewnętrzny spokój i według mnie to była dobra decyzja.