Czytaj w "PN": Prywatna wojna małego Diego

PAP/EPA
PAP/EPA

Są różne gole i różne mecze, a historia futbolu pęka w szwach od niecodziennych wydarzeń. Nie ma jednak słynniejszych trafień niż Diego Maradony z meksykańskiego mundialu.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

ZBIGNIEW MUCHA[/b]

Dwa gole strzelone Anglikom stały się ikonami futbolu, mimo że pierwszy był zwykłym oszustwem. Już wszyscy wiedzą, że to nie była ręka Boga. Ale nie była to też zwykła ręka, tak jak nie był to zwykły mecz.

Maradona nie grał w kadrze bez mała trzy lata. Od 2 lipca 1982 roku, od sromotnej porażki z Brazylią, od czerwonej kartki, gdy z bezsilności kopnął rywala w pierś.

Diego, wróć!

Kiedy kadrę Argentyny objął Carlos Bilardo, to natychmiast, jeszcze w styczniu 1983 roku, skierował kroki do Barcelony, by spotkać się z Diego. Rozmowa zakończyła się łzami piłkarskiego bożka, który tak emocjonalnie zareagował na wieść, że ma być człowiekiem nowego selekcjonera, że ma być kapitanem Albiceleste. Ale premierowy mecz u Bilardo rozegrał dopiero wiosną 1985 roku, wcześniej bowiem trener próbował młodych zawodników. Szukał ludzi, którzy będą w stanie pomóc na boisku Maradonie, kiedy ten już wróci w chwale.

Kwalifikacje do Mexico '86, mecze towarzyskie przed mundialem, dosłownie wszystko szło Argentynie jak po grudzie. Kibice szydzili, eksperci nie dawali szans nie tylko na medal, ale choćby postawę godną niedawnych w końcu mistrzów świata. Dwa miesiące przed turniejem naciski z kręgów rządowych miały usunąć ze stanowiska Bilardo, ale Maradona zagroził: - Jeśli odejdzie trener, ja też.

ZOBACZ WIDEO ME U-21. Mariusz Stępiński: Zostałem pchnięty i nic nie mogłem zrobić

Ryzykował, bo nie był jeszcze idolem tłumów. W dodatku wiosną przytył, zrobił się okrągły, zapuścił - trochę dla jaj, ale nieco też chyba dla niepoznaki - brodę. Zdawał sobie sprawę, że musi coś z tym zrobić. Pojechał do profesora Antonio Dal Monte z Centrum Medycyny Włoskiego Komitetu Olimpijskiego, by wspólnie opracować plan dojścia do optymalnej sprawności fizycznej i w ten sposób rozpocząć wyścig z czasem. Nastrój zaś w kadrze był taki, by wszystkim pokazać wała, zagrać przeciwko światu, przeciwko niechęci otaczającej reprezentację. Kiedy więc w końcu - uprzedzając fakty - Argentyńczycy wygrali meksykański mundial, wykrzyczeli to całemu światu w mało parlamentarnych słowach. A potem pojechali ze stadionu do swojej kwatery, poszli na boisko treningowe, objęli się mocno i tak jak sobie obiecywali, zrobili rundę honorową wokół pustego boiska treningowego.

Za zabitych jak kaczki

Ale żeby do tego wszystkiego doszło, trzeba było wygrać finał z RFN, wcześniej półfinał z Belgią, a jeszcze wcześniej ćwierćfinał z Anglią. Mocną, bo z Bobbym Robsonem na ławce i Garym Linekerem na boisku. Los zrządził, że 22 czerwca 1986 roku na Estadio Azteca w Mexico City stanęły naprzeciw siebie dwie silne jedenastki, które chciały zagrać o medal, ale dla graczy z Ameryki Południowej starcie miało podwójny wymiar.

"Według nas mecz z Anglią był finałem. (…) Chociaż mówiliśmy przed meczem, że piłka nożna nie ma nic wspólnego z polityką, z wojną o Malwiny, wiedzieliśmy, że wielu młodych Argentyńczyków tam straciło życie, że zabijali ich jak kaczki... I to była zemsta, to było... odzyskanie czegoś z Malwinów. Wszyscy mówiliśmy przed meczem, że nie należy mieszać rzeczy, ale to było kłamstwo - kłamstwo! Nic, tylko o tym myśleliśmy - k..., to nie był tylko kolejny mecz! To było coś więcej, niż wygrać mecz. To było coś więcej, niż wyeliminować Anglików. W jakiś sposób obwinialiśmy angielskich piłkarzy za to, co się wydarzyło, za wszystko, co wycierpiał naród Argentyny. Wiem, że to się wydaje szalone, głupie, ale tak było, naprawdę tak czuliśmy. Emocje były silniejsze od nas - broniliśmy naszej flagi, zabitych chłopaków, tych, którzy przeżyli...” - w ten sposób opisywał swoje uczucia główny bohater autobiografii "El Diego" (2005, wydawnictwo Zysk i S-ka).

(…)

Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

Komentarze (0)