Arkadiusz Malarz: A może ja się nie znam

Newspix / Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik
Newspix / Tomasz Jastrzebowski / Foto Olimpik

Przyjaciel Michała Żewłakowa - wiadoma sprawa. Bronić nie umie - oczywistość. Stary i nie nadaje się do Legii - trzeba szukać bramkarza. Arkadiusz Malarz jest dwukrotnym mistrzem Polski i najlepszym bramkarzem poprzedniego sezonu.

Choć nie można wykluczyć, że publikując własny ranking, jako "Piłka Nożna", po prostu się nie znamy.

Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna": Jak po urlopie?

Arkadiusz Malarz: Dziękuję, było jak zawsze wspaniale. Polecieliśmy oczywiście do Grecji, tam jest nam z rodziną najlepiej. Poza tym… stara miłość nie rdzewieje. Znam język, dobrze czuję się wśród Greków i cały czas bywam zaskoczony, że tak dobrze mnie tam pamiętają.

Polscy turyści?

Rdzenni Grecy, ale turyści również, z całej Polski, nie tylko z Warszawy. Kiedy znalazłem boisko i wieczorem wychodziłem pokopać z synkami, natychmiast znaleźli się inni chętni, by nam potowarzyszyć. Stawałem na bramkę, a dzieciaki grały. Czułem się świetnie w tym towarzystwie.

Był czas, by się zresetować i zapomnieć o zakończeniu sezonu. Szczęśliwym dla Legii, ale jej golkiper na gali Ekstraklasy minę miał nietęgą, wręcz zaskoczoną, że nagrodę dla bramkarza sezonu odebrał Matus Putnocky.

Wcale nie. Cieszę się, że byłem w trójce nominowanych, ponieważ stanowi to niejako potwierdzenie dobrze wykonywanej pracy. Nie liczyłem na wygraną, przecież ledwie dwa miesiące temu sami piłkarze wybrali mnie na najbardziej przereklamowanego zawodnika w lidze. Byłoby z mojej strony naiwne sądzić, że teraz uznają mnie nagle za najlepszego bramkarza. Dla mnie liczyło się i liczy mistrzostwo Polski. Ja je mam, inni, w tym Matus, któremu jednak serdecznie gratuluję - nie.

Legia ma mistrzostwo także dlatego, że Arkadiusz Malarz w sześciu ostatnich grach zachował czyste konto.

Jeśli to jest ta moja cegiełka do tytułu, to jestem zadowolony. Mistrzostwo było jak trudny poród, z komplikacjami. Wywalczyliśmy je po szalonych męczarniach, ale przez to smakuje lepiej, wręcz wyjątkowo.

ZOBACZ WIDEO Getafe wraca do Primera Division. Zobacz skrót meczu z CD Tenerife [ZDJĘCIA ELEVEN]

Nie brak opinii, że było ci łatwiej, skoro przed tobą biegało dwóch reprezentacyjnych obrońców, plus Maciej Dąbrowski i Adam Hlousek na dokładkę. Mocna paka.

Mocna, ale łatwiej nie było. Paradoksalnie chyba nawet trudniej. Moi obrońcy rzeczywiście nie pozwalają rywalom na zbyt wiele, tym samym jednak i ja mam wąski margines błędu. W Bełchatowie miałem cztery, pięć sytuacji do wybronienia w każdym spotkaniu, w Legii czekam czasami do 20 minuty, by się zapoznać z piłką. Ale nie narzekam - chwała za to obrońcom. Nasza defensywa funkcjonowała bardzo dobrze i ta uwaga dotyczy akurat gry całego zespołu.

To jeszcze na chwilę wróćmy do Putnockiego. Słowaccy bramkarze, zdaje się, opanowali naszą ligę. Jest coś szczególnego w ich wyszkoleniu?

Nie wydaje mi się. Bronią solidnie, nie schodzą poniżej pewnego poziomu, Matus, Dusan Kuciak czy Marian Kelemen to fachowcy, ale my, Polacy, wcale nie jesteśmy gorsi, a pewien jestem, że często lepsi. Zauważyłem jednak tendencję wśród ekspertów, by bardziej cenić obcych. Nie wiem, z czego to wynika. Nie ma żadnego powodu, by deprecjonować umiejętności młodych polskich bramkarzy, ale zakładam również, że po prostu mogę się nie znać.

Najważniejsza interwencja w sezonie? W ostatnim meczu - strzał Marco Paixao?

Nie wiem, nie prowadzę rankingów, ale to prawda, że była trudna, ciężka, wymagała skupienia i koncentracji. To był taki właśnie mecz, w którym pozornie nie miałem dużo pracy, a tymczasem Paixao doszedł do sytuacji strzeleckiej. Nie lubię takich meczów. Żaden bramkarz ich nie lubi. Przez większość czasu nic się nie dzieje, spokój, jakaś centra niezbyt trudna, jakiś strzał nad poprzeczką, a tu przychodzi - powiedzmy - 75. minuta i trzeba się wykazać. Nie ma nic gorszego, niż mieć jeden strzał w meczu.

Jeszcze gorzej jest go nie obronić. Domyślam się, że poziom adrenaliny był tak wysoki, że nie musiałeś pić swoich rytualnych siedmiu kaw?

To prawda, ale teraz i tak się ograniczam. Normalnie wypijam sześć, w dniu meczu, do wieczora maksymalnie trzy. Przed ostatnim spotkaniem byłem mocno skoncentrowany. Z szatni wyprowadzali mnie w szpalerze moi dwaj synowie. Pierwszy raz. Spełniło się moje marzenie, ale niewiele z tego pamiętam. Wcześniej już o tym myślałem, lecz bałem się, że są zbyt mali, że przestraszą się reakcji trybun. Teraz wyszli ze mną. Mówili coś do mnie: tatusiu, słyszysz?, ale nic do mnie nie docierało. Odciąłem się już w tunelu. Myślałem tylko, by minąć linię boczną, przeżegnać się i zacząć grę o mistrza.

[b]

Były momenty w tym sezonie, że delikatnie zacząłeś wątpić w możliwość obrony tytułu?
[/b]
Ani przez chwilę. Kiedy w tamtym roku cieszyliśmy się z sukcesu, powiedziałem, że to mnie nakręca, że chcę kolejnych laurów. Sezon był wariacki, to prawda, ciągle góra lub dół. W pewnym momencie nawet mocno w dół i nawet wymarzona Liga Mistrzów sprawiała sporo przykrości. Ale zwątpienie nigdy się nie zakradło.

Nawet po sierpniowym meczu z Łęczną, kiedy w niezbyt wyszukany sposób zaproponowałeś kolegom, by się obudzili w końcu?

Nie kolegom, ale sobie również. Całej drużynie.

To było wystudiowane czy poniosły cię emocje?

W tym meczu frustracja narastała powoli. Nic nie ujmując Górnikowi, widziałem, jak się męczymy, jak nie potrafimy wygrać z takim przeciwnikiem, a przecież za chwilę czekał nas mecz eliminacyjny Ligi Mistrzów z Dundalk i naprawdę mogliśmy wszystko stracić. Czułem bezsilność, dlatego powiedziałem to, co powiedziałem. Może mnie poniosło, ale byłem szczery. Jeśli kogoś uraziłem, przeprosiłem, a słowa miały pomóc, nie zranić. Nie wolno nam było stracić szansy, na którą tak długo czekaliśmy. Jeśli ktoś miał pretensję, że się wychylam, bo akurat obroniłem wówczas karnego, to trudno. Zawsze stawiałem na pierwszym miejscu drużynę, nie siebie.

Najtrudniejsza chwila? Amsterdam? To wtedy powiedziałeś, że nie pozwolisz, by robiono z ciebie kozła ofiarnego?

Nie wiem, czy to była najtrudniejsza chwila, ale czułem potworne rozgoryczenie. Uważam, że gdybyśmy strzelili gola w Warszawie, wyeliminowalibyśmy Ajax. Tymczasem doszły mnie słuchy, że ktoś mnie oczernia. Dlatego tak powiedziałem. Nie pozwolę sobie na to, by krytykował mnie ekspert na kanapie. Trenerzy - jak najbardziej. Zresztą sam jestem dla siebie największym krytykiem. Analizuję mecze w tygodniu, zawsze znajduję słabe momenty, sytuacje, w których mogłem zachować się lepiej, niż to zrobiłem.

Jak wpływały na drużynę zmiany własnościowe w klubie?

Wydaje mi się, że te wszystkie zawirowania obeszły się z nami łagodnie. Każdy oczywiście jest inny. Czterech graczy na treningu w ogóle nie myśli o tym, co dzieje się w gabinetach, trzech wciąż duma o przyszłości. Ale generalnie poradziliśmy sobie z tym.

Nominacja Jacka Magiery na pierwszego trenera to jednak musiało być zaskoczenie. Nie pojawiały się w szatni pytania: dlaczego właśnie on?

Broń Boże. Nikt nie zapytał w ten sposób. Więcej, jednym głosem mówiliśmy: super, już wcześniej powinien otrzymać taką szansę. Okazało się, że mieliśmy dobre przeczucia. Zresztą już po pierwszej rozmowie z trenerem Jackiem wiedzieliśmy, czego on chce, czego od nas wymaga i jak do tego będziemy zmierzać. Liga Mistrzów nie mogła być jednorazowym wyskokiem, za dobrze smakowała, choć na początku gorzko, by znów jej nie spróbować.

Trener Jacek… Nie Jacek, nie Magiera, nie "Magic"… To rzeczywiście bardziej trener niż kolega?

Dla mnie tak. Taki już jestem, że trener to świętość. Mam znajomych szkoleniowców w różnych klubach, ale nawet rozmawiając w cztery oczy, nie potrafię mówić im po imieniu. Nie mam śmiałości.

Niedawno Aleksandar Vuković powiedział, że był zbulwersowany decyzją przyznania Maciejowi Bartoszkowi tytułu najlepszego trenera sezonu…

I również mogę się pod tym podpisać. Nie umniejszając zasług Macieja Bartoszka, który w Kielcach zrobił coś z niczego, to w porównaniu z Jackiem Magierą osiągnął dokładnie nic. Owszem, sprawił, że Korona jako bodaj jedyna wśród drużyn z miejsc 4-8 na poważnie grała w fazie play-off i jak bardzo chciała wygrywać, przekonaliśmy się na własnej skórze w Kielcach, ale koniec końców złoto zdobył kto inny. Dlatego zgadzam się w pełni z trenerem Vukoviciem, choć powtarzam też, że mogę się nie znać.

Nie Vuko, nie Aco, ale: trener Vuković. Z nim też masz tak samo jak z Magierą?

Oczywiście. Jesteśmy niemal rówieśnikami, ale nawet młodszy ode mnie szkoleniowiec byłby zawsze panem trenerem.

Czy to był najlepszy sezon Arkadiusza Malarza w polskiej lidze? Najrówniejszy, najpewniejszy, bez większych dołków?

Był niezły, tak to chyba mogę skomentować. To oklepane, ale na ten najlepszy wciąż czekam. Bo ja się na razie rozgrzewam. Nie czuję się na 37 lat, ale gdzieś tak z dychę mniej. Roznosi mnie energia. Pojechałem do Grecji na tygodniowy urlop i wystarczyły mi cztery dni, bym zaczął szukać boiska. Po powrocie od razu złapałem się za piłkę, ćwiczę nawet w domowym ogródku. Czuję frajdę, gdy się zmęczę, gdy jestem styrany. Wykonuję najpiękniejszy zawód pod słońcem, dziękuję Bogu, że mi pomaga, i… chcę więcej. Śmieją się ze mnie, że się uwsteczniam. Że jestem zachłanny jak młody chłopak, ale taki jestem. Po prostu inny. A może nawet dziwny.

Tymczasem miała być w Legii spokojna emerytura…

Właśnie. Było mi podwójnie ciężko. Kiedy trafiłem do Legii, był jeszcze Kuciak. OK, zająłem pozycję dublera. Docierało do mnie jednak, co się mówiło... Przyjaciel Michała Żewłakowa, który załatwił mu posadkę. Ludzie! Tak, Michał wyjął z własnej kieszeni - powiedzmy - 400 tysięcy po to tylko, by sobie Malarza sprowadzić i mieć z kim wypić kawę. To śmieszne i dziecinne myślenie, ale czasem bolało. Tym bardziej musiałem się starać, żeby Michał, faktycznie mój serdeczny przyjaciel, nie musiał się wstydzić decyzji. Natomiast kiedy Dusan wyjechał do Anglii, zaraz usłyszałem, że pora rozejrzeć się za następcą, bo Malarz - wiadomo - stary i kopać nie umie, łapać też nie za bardzo, nie poradzi sobie, więc szukać na gwałt bramkarza!

Czas dopisał zakończenie tej historii…

Mam nadzieję, że jeszcze nie zakończenie. Powtarzam - rozgrzewam się i rozkręcam. Kiedy Borussia i Real wkładały nam bramki, miło nie było, ale z czasem nauczyliśmy się smakować wielkiej piłki.

I pomyśleć, że grając jeszcze w Grecji, byłeś o krok od podjęcia najgłupszej decyzji. Myślałeś o zakończeniu kariery?

Myślałem. Zresztą ta cała kariera jest jak ostatni sezon. Do góry i w dół… Ale byłbym głupi, narzekając. Owszem, złościłem się czasem, mówiłem sobie, że zasługuję na coś więcej niż gra na Cyprze, ale ostatecznie życie odpłaca, gdy ktoś jest dobrym człowiekiem. Tak myślę.

Ale może się nie znasz?

Nie w tym wypadku.

Źródło artykułu: