Odejście Krzysztofa Mączyńskiego to dla kibiców Wisły Kraków duży cios, a jego odejście akurat do Legii Warszawa boli ich jeszcze mocniej. Rozgoryczenie fanów 13-krotnych mistrzów Polski jest w pewnym sensie zrozumiałe i tym większe, że Mączyński już od kilku miesięcy nosił się z zamiarem porzucenia Wisły, a mimo to składał kibicom obietnice bez pokrycia.
— Krzysztof Mączyński (@makatsw) 7 czerwca 2017
Mączyński właśnie przekonuje się, że granica między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka. Niefortunnymi wpisami w Internecie tylko nakręcał kibiców Wisły przeciwko sobie i teraz zbiera owoce swojej krótkowzroczności. Z drugiej strony, nie mógł otwarcie przyznać, że chce odejść do Legii albo chociaż wyraźnie temu nie zaprzeczyć, ponieważ obawiał się reakcji. Nie reakcji internetowych krzykaczy, tylko ludzi zdolnych do wszystkiego, którzy mają przy Reymonta 22 coraz więcej do powiedzenia. To, jak zareagują teraz, dopiero się okaże.
W Internecie nic nie ginie, zresztą sam Mączyński nie kasował wpisów, które obróciły się przeciwko niemu, więc stał się przy Reymonta 22 wrogiem publicznym numer jeden. "Zdrajca" to najłagodniejsze ze sformułowań, które pojawią się obok jego nazwiska. Dzięki temu stanął w jednym rzędzie m.in. z Tomaszem Frankowskim, którego w swoim czasie fani Wisły też ochrzcili Judaszem. Doborowe towarzystwo.
Mączyński znalazł się pod ostrzałem, ale czy kibice Białej Gwiazdy i niektórzy dziennikarze sięgają po właściwą amunicję? Owszem, piłkarz skłamał, zapewniając bezrefleksyjnie o tym, że wypełni kontrakt do końca i będzie grał w Wiśle nawet za darmo, ale czy jest zdrajcą?
Kibice Wisły muszą przede wszystkim pogodzić się z jednym niewygodnym faktem: datowane na lata 1998-2011 złote czasy Bogusława Cupiała minęły bezpowrotnie. Wisła nie jest już wymarzonym klubem wszystkich ligowców, a brutalna dla fanów wszystkich drużyn w kraju prawda jest taka, że jedynym "klubem, któremu się nie odmawia" jest dziś w Polsce Legia. Przy okazji przeprowadzki Mączyńskiego z Krakowa do Warszawy kibice Białej Gwiazdy przypominają, że były już dobrodziej ich klubu nigdy nie prowadził z Legią żadnych interesów. Cupiał mógł sobie na to jednak pozwolić z dwóch powodów: po pierwsze, Legia była największym rywalem jego Wisły w walce o mistrzostwo Polski, a po drugie, po prostu było go na to stać.
ZOBACZ WIDEO Głośne śpiewy i świetna atmosfera - oto kulisy reprezentacji Polski U-21
Tymczasem dzisiejsza, walcząca o przetrwanie Wisła nie jest dla Legii rywalem na krajowym podwórku, a ponadto gdyby nie potrzebowała pieniędzy ze sprzedaży Mączyńskiego, to też do skutku blokowałaby jego odejście. Dla dzisiejszej Białej Gwiazdy Mączyński był ostatnim łącznikiem między teraźniejszością a erą Cupiała - reprezentantem Polski, wizytówką - a mimo to klub zgodził się sprzedać go odwiecznemu rywalowi. Wisła nie miała argumentów, by blokować transfer Mączyńskiego. W niedalekiej przeszłości piłkarz miał podstawy do tego, by rozwiązać kontrakt z winy klubu i odejść z Reymonta 22 jako wolny zawodnik, ale tego nie zrobił, dając ostatecznie zarobić Wiśle 400 tys. euro. Za to kibice powinni go docenić.
Wiślackie środowisko chciało wmówić Mączyńskiemu, że ma wyimaginowany dług wdzięczności do spłacenia. A za co Mączyński miałby szczególnie wdzięczny Wiśle? W przeszłości psa z kulawą nogą nie obchodził los młodego wychowanka. Gdy jako nastolatek doznał poważnej kontuzji kolana, klub zostawił go sam sobie, a kibice wcale nie organizowali zbiórek na leczenie i rehabilitację utalentowanego pomocnika. Pomocną dłoń wyciągnął do niego tylko Tomasz Kulawik, który własnymi kontaktami załatwił mu operację w Poznaniu, ale koszty leczenia i rehabilitacji nastolatek bez zawodowego kontraktu musiał pokryć już sam.
Drugi cios od Wisły Mączyński przyjął w 2011 roku, gdy wrócił z udanego wypożyczenia do Łódzkiego Klubu Sportowego, z którym awansował do ekstraklasy. Od ówczesnego dyrektora sportowego Wisły, Jakuba Jarosza usłyszał jednak, że nawet nie dostanie szansy na treningi z pierwszą drużyną, którą prowadził wówczas Robert Maaskant. Łaskawie pozwolono mu, 24-latkowi, na treningi z drużyną Młodej Ekstraklasy. Paradoksalnie właśnie to uratowało mu karierę, bo na zgrupowaniu młodzieżowego zespołu Wisły w Zakopanem spotkał prowadzącego wówczas Górnika Zabrze Adama Nawałkę. Ten wziął niechcianego przy Reymonta 22 zawodnika pod swoje skrzydła i w Zabrzu wprowadził go na właściwe tory. Wisła wyszkoliła Mączyńskiego, ale to Górnik do ukształtował. Gdy dwa lata temu wyklęty wychowanek wrócił do Białej Gwiazdy jako reprezentant Polski i to jako wolny zawodnik, to on wyświadczył klubowi przysługę, a nie klub jemu.
Absurdem sytuacji jest to, że zdradę i porzucenie ideałów zarzuca Mączyńskiemu to samo środowisko, które z dnia na dzień zrzuciło szaliki i koszulki Lechii Gdańsk i Śląska Wrocław, wkładając barwy Ruchu Chorzów i Widzewa Łódź, ponieważ kibicowska wierchuszka zarządziła nagłą zmianę sojuszy. W jednej chwili wczorajsi bracia stali się wrogami, a wczorajsi wrogowie - braćmi. Teraz ci ludzie chcieli odebrać Mączyńskiemu elementarne prawo do zawodowego awansu. Przecież przenosząc się do Legii reprezentant Polski wcale nie spełnia dziecięcego marzenia. Mączyński nie musi wstydzić się swojego piłkarskiego pochodzenia, a wręcz przeciwnie - status wychowanka Wisły to powód do dumy. Transfer do Legii to tylko (i aż) sportowy i finansowy awans, na który Mączyński zasłużył i do którego miał pewne prawo.
W Warszawie pierwszy raz w karierze będzie miał okazję zagrać o mistrzostwo Polski i wystąpić w europejskich pucharach - do tej pory na międzynarodowej scenie zaistniał tylko jako reprezentant Polski, bo w Górniku i Wiśle nie miał okazji do występu w europejskich rozgrywkach klubowych. Po drugie, Legia zapłaci mu tyle, ile Wisła nawet nie była w stanie mu obiecać, a warto pamiętać, że dla piłkarzy futbol to przede wszystkim zawód. Oby tylko Mączyński i jego rodzina na własnej skórze nie przekonali się, że dla innych piłka "to coś znacznie poważniejszego niż sprawa życia i śmierci".
Ale to Czytaj całość