Legii "Stalowe" problemy

Zaledwie trzy spotkania zagrały Legia Warszawa ze Stalą Sanok. Kończyły się one raz zwycięstwem legionistów, raz remisem i raz wygraną Stali. Co kryje się za fenomenem amatorów z IV ligi, że są tak ciężkim przeciwnikiem dla jednej z najlepszych drużyn w Polsce?

Piotr Zarzycki
Piotr Zarzycki

Wydawałoby się, że rozwiązania mogą być dwa. Albo Legia jest tak słaba, że ma problemy z tak nisko notowanym rywalem. Albo Stal jest tak dobrą drużyną, że potrafi ogrywać nawet potentatów na krajowym podwórku. Ta sprawa jest jednak bardziej złożona.

Nie można powiedzieć, że Legia jest słabym zespołem. Zajmuje drugą lokatę w tabeli Ekstraklasy z punktem straty do lidera. W lidze potrafi pokonywać rywali dużo wyżej notowanych niż sanoczanie. A jednak ze Stalą wygrała u siebie zaledwie 3:1, a w Sanoku nie potrafiła wygrać dwukrotnie na przestrzeni trzech lata.

Czy więc podopieczni Janusza Sieradzkiego są tak dobrym zespołem? Tego też na pewno o nich nie można powiedzieć. Gdyby tak było nie graliby w IV lidze (dawniej w V). Co ciekawe Stal odpadła już z regionalnego Pucharu Polski. Jednak już na szczeblu centralnym pucharu ta drużyna potrafi czynić cuda. Sanoczanie przed pojedynkiem z Legią pokonali: Unię Tarnów (3:1), Podbeskidzie Bielsko-Biała (2:2, k.5:3), Widzew Łódź (1:0) oraz Stal Stalowa Wola (2:0).

Również podopiecznym Jana Urbana ta amatorska drużyna sprawiła ogromne problemy. W sezonie 2006/2007 w 1/16 Pucharu Polski potrafili wyeliminować warszawiaków. W tym roku, gdyby dopisało im nieco więcej szczęścia, również mogli pokusić się o tę ogromną niespodziankę. Sukces ich dobrej gry tkwi w niezwykłej ambicji, braku żadnych kompleksów w stosunku do bardziej utytułowanego rywala, a także w dystansie do wszystkich słów o nich wypowiadanych. Piłkarze Stali jeszcze przed dwumeczem bez zażenowania zapowiadali, że po meczu będą chcieli wymienić się koszulkami ze stołecznymi piłkarzami. Śmieszne? Gdyby do Warszawy przyjechała FC Barcelona, legionistom też zależałoby na koszulkach - tak odpowiadali na te zaczepki.

Mecz z Legią w Sanoku był wielkim świętem piłki. Specjalnie na to spotkanie dostawiono koleją trybunę, dzięki czemu grę obejrzały trzy tysiące kibiców. Ludzie brali wolne w pracy i opuszczali zajęcia w szkole. Ci którym nie udało się kupić biletów, zmagania swoich pupili oglądali z dachów i okien pobliskich budynków. Mimo mało komfortowych warunków, na pewno tego nie żałowali.

Już po meczu, z jednej strony piłkarze i trener żałowali, że nie udało się ograć wicemistrzów Polski, z drugiej zaś, byli zadowoleni z występu, którym nie przyniósł im wstydu. - Zremisowaliśmy i pożegnaliśmy się z rozgrywkami, ale Legia nie miała łatwo z nami. Powinniśmy mieć pretensje do siebie. Nie wykorzystaliśmy kilku sytuacji w pierwszym spotkaniu. Gdybyśmy z Warszawy wywieźli remis 2:2, to teraz cieszylibyśmy się z awansu - ocenił trener Sieradzki, i trudno się z nim tutaj nie zgodzić.

Można mówić, że Legia zagrała rezerwami i nie wysilała się za bardzo. Jednak nie można odmówić piłkarzom Stali ich dobrej gry w tym meczu. Na pewno nie są wygodnymi rywalami dla stołecznych piłkarzy. Pojawiły się nawet głosy, że gdyby sanoczanie grali w Ekstraklasie, to nawet w obecnym składzie i przy wielu porażkach, mieliby zapewnione punkty w meczach ze stołeczną ekipą. To oczywiście tylko żarty, choć patrząc na spotkania pucharowe tych zespołów, nie wiadomo jakiego wyniku moglibyśmy się spodziewać w zmaganiach ligowych.


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×