Rok temu Górnik Zabrze po raz trzeci w swojej historii spadł z Ekstraklasy. Wtedy wielu kibiców obawiało się o losy 14-krotnych mistrzów Polski. Głośno było o problemach finansowych. Zarząd szukał oszczędności w każdy możliwy sposób. Z klubu odeszło kilku zawodników, co znacznie odciążyło klubową kasę. Nowy trener Marcin Brosz zadeklarował, że postawi na młodzież i słowa dotrzymał. Spadek wyszedł Górnikowi na dobre i po rocznej przerwie zabrzanie do elity wrócili z nową twarzą.
Kadra Górnika jest najmłodsza w Lotto Ekstraklasie. W meczu z Legią Warszawa w podstawowym składzie znalazło się aż siedmiu piłkarzy, którzy wcześniej nie zagrali w najwyższej klasie rozgrywkowej. Spośród nich tylko Igor Angulo miał doświadczenie z występów na takim szczeblu w innych ligach. To właśnie Hiszpan dla młodych jest wzorem do naśladowania. - On bardzo dużo pomaga na treningach. Wspiera kolegów swoim doświadczeniem, co wychodzi drużynie na dobre - mówił trener Brosz. Jak wiele król strzelców Nice I ligi daje Górnikowi pokazał mecz z Legią. Hiszpan strzelił dwa gole.
Kadrowa rewolucja
Kiedy Górnik spadał z elity, to miał jedną z najstarszych kadr w lidze. Doświadczenie nie było wcale atutem zabrzańskiego klubu. W ciągu dwunastu miesięcy z drużyny, która w sezonie 2015/2016 zajęła 15. miejsce w Ekstraklasie pozostali tylko Grzegorz Kasprzik, Ołeksandr Szeweluchin, Erik Grendel, Rafał Kurzawa, Szymon Matuszek i Marcin Urynowicz. Tylko Kurzawa i Matuszek są pierwszoplanowymi graczami Górnika. Pozostali albo są rezerwowymi, albo mają problem, by załapać się do meczowej osiemnastki. To pokazuje skalę rewolucji, jaką przeszedł Górnik.
ZOBACZ WIDEO Kochanowski: Masłowski sparodiuje Hajtę z przyjemnością
Przed startem sezonu piłkarze zabrzańskiego klubu rozegrali w elicie łącznie 546 meczów. Dla porównania, debiutująca w elicie Sandecja Nowy Sącz w swojej kadrze miała graczy, którzy wystąpili razem w 1 535 spotkaniach. To właśnie brak doświadczenia - przynajmniej w teorii - wydaje się być największym problemem Górnika Zabrze.
Za 14-krotnymi mistrzami Polski stoją kibice. A konkretne potężna armia fanów, którzy przez 90 minut głośnym dopingiem wspierają zespół. Mecz z Legią oglądało z trybun 22 708 widzów, a chętnych było znacznie więcej. - Inaczej się gra w zespole, na który przychodzi tysiąc czy dwa tysiące ludzi, a inaczej, gdy już sama otoczka przyciąga wielu fanów. To jest też doświadczenie, które moi zawodnicy muszą nabyć - przyznał Marcin Brosz.
Doping dodaje wiatru w żagle
- Pierwszy raz grałem dzisiaj przy takiej publiczności. Jest to dla mnie bardzo pozytywne doświadczenie. Dla takiej widowni gra się właśnie w piłkę, dlatego bardzo się ciesze, że zagrałem w tym spotkaniu - powiedział Damian Kądzior, jeden z nowych piłkarzy Górnika. Doping fanów dodaje młodym graczom wiatru w żagle. - Nie mamy kompleksów, nie ma się kogo bać - przyznał bramkarz Tomasz Loska, który jeszcze kilka miesięcy temu grał w II-ligowym Rakowie Częstochowa.
Młodzi grają bez kompleksów i wykorzystują swoją szansę. Trener Brosz budowę klubu rozpoczął od podstaw i strategia ta okazała się słuszna. - Nikogo nie trzeba było specjalnie motywować, graliśmy z obrońcami tytułu, a to mówi samo za siebie. Każdy miał w głowie jakiś obraz tego meczu i chyba każdy go sobie wymarzył - powiedział jeden z bohaterów Górnika, Łukasz Wolsztyński. W starciu z Legią zanotował świetną asystę, gdy podał wychodzącemu na czystą pozycję Angulo.
Młodzież pokazuje to, czego jeszcze kilkanaście miesięcy temu Górnikowi brakowało: waleczność. - Udowodniliśmy meczem z Legią, że młodzież wsparta starszymi potrafi grać w piłkę i należy z tego być zadowolonym. W kolejnych meczach lekko nie będzie, ale wyjdziemy na boisko i będziemy zapieprzać za ten klub - dodał Wolsztyński.
Górnicy deklarują, że wygrana z Legią nie będzie jedyną niespodzianką, jaką sprawią w tym sezonie. - Nie ma się czego bać, jeżeli chce się grać w piłkę, to tak ma to wyglądać. Pragnęliśmy tego, zrobiliśmy to dla tych ponad 20 tysięcy ludzi, chce się aż żyć, chce się grać w piłkę. Całe życie marzyło się żeby to robić. Szliśmy po swoje, kibice nas napędzają, nie ma się kogo bać - mistrz Polski nie był dla nas straszny - przyznał Wolsztyński.