Michał Listkiewicz: Byłem samotnym żeglarzem

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta


Częste wyjazdy zagraniczne wyciągali później panu przeciwnicy. Że kota nie było w domu, a myszy harcowały…

Przecież prezes PZPN nie jest od tego, żeby non stop siedzieć w biurze. A Zbyszek Boniek to co, cały czas przesiaduje w siedzibie? Nie! Zorganizował ludzi, świetnym sekretarzem jest Maciej Sawicki, jest Gienek Nowak, który trzyma w ryzach papierologię. Nie mam wyrzutów sumienia, taki układ się sprawdzał. Czasem ludzie do mnie przychodzą, mówią: 

- Za twojej prezesury to było całkiem dobrze!

- A pokazać ci, co wtedy o mnie pisałeś?

- A, wiesz, polityka...

Z dystansu uważam, że moja długa, bo prawie 10-letnia prezesura, nie była taka straszna, jak się o niej czasem mówi.

Czego najbardziej żałuje pan z lat prezesury w PZPN?

Zbyt dużego zaufania, którym obdarzyłem niektórych ludzi. Kilku szefów sędziów bardzo mnie zawiodło. Zmieniałem ich często, ale gdybym mógł cofnąć czas, ubłagałbym Andrzeja Strejlaua, żeby szefem sędziów został już w 1999 roku. Wtedy na pewno nie byłoby afery korupcyjnej, Andrzej Strejlau to człowiek z autorytetem porównywalnym do Kazimierza Górskiego. Problem w tym, że on szefem został, gdy mleko się już rozlało. Żałuję też zlekceważenia korupcyjnego problemu. Powiedzenie o czarnej owcy będzie się za mną ciągnąć do końca życia. Musiałbym być jednak idiotą, gdybym nie wierzył, że to tylko kilka złych jednostek, a nie cała, zorganizowana machina.

Bariera językowa niestety ciągle jest. Azjaci sobie jeszcze jakoś radzą. Sędziowałem na dwóch mundialach i od tego czasu wiele się nie zmieniło. Sędzia z Brazylii czy Argentyny to angielski zna, ale na poziomie zamówienia piwa w barze. I nic ponad to. Ułożyłbym specjalny słownik - 100 najważniejszych słów. To przecież małpa by się nauczyła! A papuga to i tysiąc słów.



Środowisko wiedziało.

Wszyscy wiedzieli, a nikt nie dał dowodu, nikt nic nie powiedział?! Przede wszystkim na samym początku nie było mowy o procedurach karnych wobec takich ludzi. Dopiero w 2003 roku spenalizowano korupcję w sporcie. Wcześniej można było kogoś wykluczyć ze struktur, stosować tego typu kary.

I nikt, komu pan ufał, nie przyszedł do pana i nie powiedział: "Michał, to jest machina, to trzeba wyleczyć"?

Nie było podejrzeń o to, że korupcja jest aż tak bardzo zorganizowana. Nawet wspomniany Strejlau, człowiek kryształowy, który w PZPN jest od zawsze, tego nie stwierdził. Przecież gdyby to zauważył, na pewno by reagował. Dziennikarze też dali się uśpić, paru z nich zresztą z "Fryzjerem" niejedną wódkę wypiło... To jest moja największa porażka. Nikt jednak nie pamięta, że najostrzejsze przepisy antykorupcyjne w piłce wprowadziła moja ekipa. Co prawda przymusiła nas sytuacja, ale jednak przepisy weszły w życie.

Ale przecież wiedzieliście o "Fryzjerze". Zdawaliście sobie sprawę z tego, że działa.

Oczywiście, przecież przez Zbigniewa Bońka, który był wówczas wiceprezesem, "Fryzjer" został uznany persona non grata. Ale to było tylko w wymiarze moralnym, bo on przecież sobie hulał i mógł nam pokazać wała. Zwróciłem się do prezesa Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej, żeby "Fryzjera" zawiesił, żeby uniemożliwił mu działanie. Dostałem odpowiedź, że prawnicy wykluczyli taką możliwość. Że to niezgodne z prawem. A "Fryzjer" stał z boku i się z nas śmiał. A kto to był, wiedziałem dobrze, bo przecież miałem z nim starcie wcześniej. Podczas meczu Amiki Wronki z Jeziorakiem Iława nieżyjący już mój przyjaciel zwrócił mi uwagę na tego człowieka. A to były wczesne lata 90.!

Pana dawni przyjaciele, którzy są umoczeni, już dla pana nie istnieją?

Ja nie jestem mściwy. Moja żona mówiła, że gdybym miał trzy policzki, to trzeci też bym nadstawił. Przykładowo "Fryzjer", czyli człowiek, który narobił wiele zła w polskiej piłce, pojawił się na pogrzebie Janusza Atlasa. Stał w krzakach, schowany, na uboczu. Podszedłem do niego i się z nim przywitałem. Ludzie, którzy zostali skazani za udział w korupcji, unikają jednak ze mną kontaktu. Niedawno spotkałem Jerzego Gosia, dawnego przewodniczącego Kolegium Sędziów, bardzo mocno umoczonego. Ma mieszkanie w Warszawie niedaleko mojego, spotkaliśmy się na ulicy. Gdy tylko mnie zobaczył, chciał uciec na drugą stronę. Zawołałem go, powiedziałem, żeby się nie wygłupiał. Spytałem o zdrowie, o to, jak mu się wiedzie, czy pracuje. Do spraw wstydliwych nie wracałem, on zresztą też.

A Wit Żelazko?

Wit dał ciała, bo przecież ja go zarekomendowałem w Canal Plus. Nie wiem, co mu odbiło. Mógł być legendą, był przecież lubiany, rubaszny, charakterystyczny. Zaćmienie jakieś. Tym bardziej że to nie jest człowiek, który ma ciągoty do luksusu, dużych pieniędzy. Przecież on żyje, jak żył - w Karczewie. Tu chyba bardziej decydowały cechy samego "Fryzjera". Facet był prymitywny, ale metody "na łobuza" sprawiały, że ulegali mu ludzie o wiele silniejsi. Na przykład Jacek Granat czy Grzesiek Gilewski, mężczyźni kulturalni, wyedukowani... I taki gość nimi manipulował... To jest przedziwna sprawa, również od strony psychologicznej.

Myśli pan, że polska liga jest dziś w stu procentach czysta?

Historie, że ktoś kupił bądź sprzedał mecz, na pewno się już nie zdarzają. Problemem jest bukmacherka. Zresztą niedawno mówił o tym nawet sam Zbigniew Boniek, że istniało podejrzenie nieczystego grania przez jeden z zespołów.

W czasach, gdy był pan prezesem PZPN, pomógł pan synowi w zrobieniu sędziowskiej kariery?

Nigdy nie wykonałem choćby jednego telefonu w jego sprawie. Zresztą kiedyś była pewna zabawna sytuacja. Tomek prowadził mecz w okręgówce jako sędzia główny, a obserwatorem był mój znajomy. Obserwator po meczu spytał: 

- Tomek, rozmawiasz może z tatą o sędziowaniu? Może jego mecze na wideo oglądałeś? 

- Nie, ojciec nie ma nic wspólnego z moją karierą, poprosiłem go, żeby się nie wtrącał. 

- No właśnie tak myślałem. Bo twój tata to był porządny sędzia, a ty ten mecz dzisiaj spieprzyłeś totalnie! To może pogadaj z ojcem, jak się sędziuje.
Oczywiście, gdy oglądam mecze Ligi Mistrzów, w których sędziuje, to się denerwuję. Wkurzam się, gdy popełni jakiś błąd, mam wtedy taki nerw, jakbym to ja ten błąd popełnił. Zawsze dzwonię do niego po meczach, przekazuję, co według mnie zrobił dobrze, a co źle. Bardzo tego nie lubi. Jak się wkurzy, mówi: - Co ty tam wiesz! Za twoich czasów to piłka była zupełnie inna! Wolniejsza! To ja mu ripostuję: - Synu, spokojnie, do finału mistrzostw świata jeszcze daleka droga...

Może jednak nie aż tak daleka? Niekoniecznie aż do samego finału, ale mundial ma na wyciągnięcie ręki.

Ma szczęście, że jest w zespole Szymona Marciniaka, który w ostatnich dwóch latach zrobił kosmiczny wręcz postęp. Syn jest uzależniony od Szymona, ja byłem samotnym żeglarzem. Na mistrzostwach świata sędziowałem z różnymi sędziami. Co do Marciniaka, to człowiek z naturalnym talentem do sędziowania. Poza tym podchodzi do sędziowania profesjonalnie. Każda godzina dnia jest u innego zaplanowana. Wie, jak się odżywiać, ile i jak trenować. Zaraził tym również cały swój zespół. Kto by w moich czasach pomyślał, że będzie upalny dzień, więc na trening trzeba iść o szóstej rano? Gdzie tam... Szło się tu, niedaleko, na Żwirki i Wigury, między drzewa. Bieg do lotniska i z powrotem, w spalinach, i koniec treningu! A młodzi mają swoich trenerów, rozpisane zajęcia, diety. To po prostu atleci. Jestem dumny z Tomasza, bo on jest inny niż ja. Tomek to pracuś, a ja to taki złoty chłopiec, lubiłem na fali płynąć. Ma zupełnie inny charakter.

Tomek jest ponoć na świecie pośrednio dzięki Kazimierzowi Górskiemu i reprezentacji Polski.

To w sumie prawda, bo mamę Tomka, moją byłą żonę Bożenę, poznałem na imprezie, którą zorganizowałem z okazji remisu Polski na Wembley w 1973 roku. Byłem wtedy Casanova, bo Bożena przyszła z jednym chłopakiem na imprezę, a wyszła już ze mną! Może zaimponowałem jej opowieściami piłkarskimi? Żony miałem dwie. Zarówno pierwsza, jak i druga były kompletnie niepiłkarskie. Moja aktualna partnerka zresztą też, pierwszy raz na mecz poszła całkiem niedawno, na Lechia Gdańsk - Piast Gliwice. Wybrała się na stadion Lechii z apaszką Arki Gdynia. Musiałem jej pewne rzeczy objaśnić po drodze... A i tak największą atrakcją było dla niej spotkanie ze Zdzisiem Kręciną. Gdy go zobaczyła, dopytywała, czy to jest ten słynny pan Zdzisław. Dopiero Zdzisio przekonał ją, że piłka nożna jest najpiękniejszą dyscypliną sportu.

Ponoć historiami z Kazimierzem Górskim rzuca pan nawet we śnie.

Jestem dumny, że byłem kamerdynerem Kazimierza Górskiego. Gdy on był prezesem PZPN, ja byłem wiceprezesem, więc pełniłem u niego wysokie funkcje. Zawsze czułem się jednak, jakbym był jego synem. Mówił do mnie: Panie Misiu. Aż do ostatnich chwil. Byłem jedną z nielicznych osób, jeśli nie jedyną osobą, która miała wstęp do jego mieszkania o każdej porze dnia i nocy. Bo Kaziu nie był wcale wylewny. Musiał nabrać zaufania. W domu miał pluszową papugę, która skrzeczała po naciśnięciu. Nienawidził tego. I mówił: - Tę papugę może dotykać tylko Kajtek, nikt inny! Miał na myśli mojego małego syna. To była kopalnia sytuacyjnego poczucia humoru. Gdy jechało się z nim w Polskę samochodem, zawsze spał na przednim siedzeniu. Miał marynarkę, koszulę i spodnie od dresu "Montreal 76". Niemodne, ale wygodne. I jak nas zatrzymywała policja, to zawsze funkcjonariusze do Kazia: - O, Pan Górski! Można prosić o autograf? Gdy pokazywali, że jechaliśmy 120 i przekroczyliśmy prędkość, Kaziu mówił: - A to ciekawe! Przecież cały czas tu siedziałem i nie zauważyłem! Nie potwierdzam!

Ponoć szukaliście kiedyś na mazurskich wsiach talentów do reprezentacji Polski.

Byliśmy z Kaziem na grzybach na Mazurach. W końcu, w środku lasu, mówi do mnie: - Panie Misiu! Mecz! Gdzieś tu grają! Nasłuchujemy i faktycznie, gdzieś grali, było słychać gwizdek, krzyki. No to na azymut, w stronę dźwięku. Zachodzimy, a tam wioska, boisko, grają. B-klasa! Do dziś pamiętam nazwę zespołu: Darzbór Dobry Lasek. Jak zobaczyli Kazia, to z domów przynieśli na boisko najlepsze fotele! Pamiętam, że wtedy selekcjonerem był Andrzej Strejlau. Więc Kazio mówi: 

- Panowie, wysłał mnie tu kolega Strejlau. Szukamy dobrego napastnika. Macie tu jakiegoś? - pytał.

- Tak Panie Górski, ten z 10! - padła odpowiedź.

- Panie Misiu, Pan zapisze, zawodnik z numerem 10! A kolega Misiu szuka sędziego, więc sędzia też niech się stara! 

Po meczu podchodzi do Kazia miejscowy, widać, że nigdy się poza wioskę nie ruszał, i mówi:
- Panie Górski, a czy ja mogę pana dotknąć? I trzymał go ze trzy minuty za ramię. Kaziu to był dobry człowiek, po prostu.

Na kolejnej stronie czytaj między innymi o tym, na czym polega praca Michała Listkiewicza w Czeskim Związku Piłki Nożnej oraz o niespodziewanym problemie FIFA, który ujawnił się podczas wprowadzania systemu VAR.

Czy Michał Listkiewicz był dobrym prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×