Przegrane mistrzostwo Polski (przy komplecie porażek z Legią Warszawa i mizernych wynikach z innymi rywalami ze ścisłej czołówki), kompromitacja w finale Pucharu Polski z Arką Gdynia, a do tego dochodzi odpadnięcie z europejskich pucharów na początku sierpnia. Takich wyników nie można nazwać realizacją planu. To pasmo niepowodzeń, którego nikt w Poznaniu na dłuższą metę nie zaakceptuje.
Nenad Bjelica dokonał latem rewolucji kadrowej. Po części musiał, bo sprzedanych piłkarzy i tak nie udałoby się zatrzymać. Nowych natomiast wkomponował do zespołu całkiem sprawnie, przez co występy Kolejorza ogląda się z zainteresowaniem. W dużych klubach jednak (a takim na polskie warunki zarządza Chorwat) liczą się wyniki. One dają awanse, a w pucharach wymierne korzyści finansowe od UEFA.
Pod tym względem Bjelica na razie nie może się pochwalić niczym. Nie powinien się dziwić pytaniom, jakie usłyszał na konferencji prasowej po rewanżu z FC Utrecht. Indagowany czy nie obawia się, że w końcu zostanie rozliczony za wyniki, a nie dobrą grę, zareagował bardzo alergicznie. Uznał pytanie za niestosowne, a na końcu stwierdził, że jeśli prezes chce, to może go zwolnić. Na każdym kroku też podkreślał, że z postawy swoich zawodników jest dumny. Takim samym określeniem posłużył się w maju, gdy jego zespół przegrał na PGE Narodowym z Arką.
W pewnym sensie da się zrozumieć zdenerwowanie Bjelicy, z drugiej strony to nie jest pierwsza sytuacja, w której poruszanie trudnych tematów budzi u niego wielką irytację. Lech zmagał się w ostatnich latach z wieloma nieplanowanymi klęskami - zarówno na arenie krajowej, jak i europejskiej, a Chorwata sprowadzono właśnie po to, by niekorzystny trend odwrócić. Z tym problemem trener sobie dotąd kompletnie nie radzi.
ZOBACZ WIDEO Michał Kopczyński: Rywale grali na czas(WIDEO)
Poprawa stylu to jedno, ale gdy nie jest ona poparta wynikami, nic tak naprawdę nie daje. Może takie porównanie jest dla Bjelicy nieco krzywdzące, lecz w gruncie rzeczy odpadnięcie z FC Utrecht niczym się nie różni od wydarzeń z lat 2013 i 2014, gdy pod wodzą Mariusza Rumaka lechici byli eliminowani odpowiednio przez Żalgiris Wilno i Stjarnan FC. To też była III runda eliminacyjna i też początek sierpnia. Poważne kluby dopiero kończą wakacje, a Kolejorza w pucharach już nie ma i nikt w stolicy Wielkopolski z takim stanem się nie pogodzi.
Niewiele wspólnego z prawdą ma też zarzut Bjelicy do dziennikarzy, że ci nie uszanowali FC Utrecht i tylko dlatego są zdziwieni niekorzystnym wynikiem rewanżu. Holendrzy niczego nadzwyczajnego w dwumeczu nie pokazali. Ich 4. miejsce w Eredivisie działa wprawdzie na wyobraźnię, ale to złudne, bo u siebie zagrali przeciwko Lechowi beznadziejnie, a w rewanżu dopuścili do bardzo wielu sytuacji pod własną bramką. Kolejorz po prostu nie potrafił tego wykorzystać, a i tak może się cieszyć, że sędzia uznał pierwszego gola zdobytego z ogromnego spalonego. Właśnie to trafienie poniosło poznaniaków do falowych ataków i znacznie utrudniło zadanie drużynie Erika ten Haga.
Teraz Bjelica ma jeszcze jeden poważny problem. Kadra jego zespołu jest bardzo szeroka, liczy ponad 20 piłkarzy, z których bez trudu dałoby się złożyć dwie silne jedenastki. Tymczasem Lechowi został Puchar Polski i Lotto Ekstraklasa. Dla wielu zawodników zwyczajnie zabraknie miejsca w składzie, a ich pensje nie są niskie. Może się okazać, że rytmu meczowego będą zmuszeni szukać w III-ligowych rezerwach.