Artur Wiśniewski: W skali 1-10 jak oceniłbyś grę Korony w meczu z Turem?
Robert Bednarek: Po tym meczu skala jest nieważna. Mógłbym powiedzieć, że zagraliśmy na dwa punkty, albo na dziesięć, ale to nie jest istotne. Najważniejsze jest to, że wreszcie wygraliśmy. Było nam to bardzo potrzebne.
To wasze piąte spotkanie w tym roku i dopiero pierwsze zwycięstwo. Przełamaliście się, a więc teraz będzie już tylko lepiej?
- Cały czas nad tym pracujemy, dużo ze sobą rozmawiamy. Bo jeżeli sami sobie w szatni nie pomożemy, to nikt nam nie pomoże. Dobrą grą w rundzie jesiennej doprowadziliśmy do takiej sytuacji, że każdy myślał, iż Korona wygra teraz 15 meczów, będzie na pierwszym miejscu i awansuje bez przeszkód. Tak nie jest, ja przewidywałem, że liga będzie bardzo trudna. Nie da się wygrać wszystkich meczów. Trzeba wygrywać u siebie, a na wyjazdach minimum remisować. Na wyjazdach z przeciwnikami teoretycznie słabszymi uciekło nam trochę punktów i teraz musimy je odrabiać w kolejnych meczach na obcych boiskach.
W czterech spotkaniach zdobyliście raptem trzy punkty. Szybko pojawiły się głosy na temat niezdrowej atmosfery w drużynie.
- Kibic płaci za widowisko i chce oglądać zwycięstwa swojej drużyny, to normalne. My musimy inaczej do tego podchodzić, i podchodzimy. Kibic powinien kibicować, a nie zajmować się innymi sprawami, wcielać się w rolę trenera czy też najlepszego doradcy. Mam duży szacunek dla tej grupy kibiców, która prowadzi doping na stadionie. Chciałbym im za to podziękować. Wiem, że są zaniepokojeni naszą grą, tak jak my wszyscy. Ale mogę z ręką na sercu powiedzieć, że każdemu zależy na dobrych wynikach. Nikt nie gra przeciw trenerowi czy po to, by zremisować, a takie głosy też się pojawiały. Naszym celem jest awans, a gramy nie tylko dla kibiców, ale też dla rodzin i dla pieniędzy.
To jednak niepokojące, że ze słabym Turem Korona bardzo się męczy i wygrywa dopiero w końcówce, dzięki bramce z 30 metrów.
- Nazwa nie gra! Pojedziemy do każdego zespołu z trzeciej ligi i będą to bardzo trudne mecze. Przykład to potyczka Legii ze Stalą Sanok. Tam nazwa też nie powalała na kolana, a legioniści mieli ogromne problemy. Nie boję się powiedzieć, że dla rywali spotkanie z Koroną jest meczem o mistrzostwo świata. Każdemu przeciwnikowi zależy na tym, żeby się pokazać, wypromować i oczywiście przeciwstawić. Mnóstwo czynników się na to składa - warunki boiskowe, ale też nasze problemy. A niektóre murawy bardziej przypominają trawniki, niż boiska do piłki. Nam jeden, drugi mecz nie wyszedł, źle się ułożył i jest problem. Został napompowany duży balon, zupełnie niepotrzebnie. Ta presja się na nas odbija, choć i tak myślę, że jesteśmy na nią wyjątkowo odporni. Ale punkty uciekają i potem mamy problem z takim przeciwnikiem jak Tur. Prawdopodobnie piłkarze z Turku zagrali najlepszy mecz w tej rundzie, ale nie zdobyli żadnego punktu. Dlatego powtarzam - najważniejsze było zwycięstwo. Za kilka tygodni nikt nie będzie pamiętał, jak Korona zagrała w tym meczu.
Jesteś doświadczonym zawodnikiem. Pewnie tobie łatwiej przychodzi radzić sobie z dołkami niż twoim młodszym kolegom.
- Jestem przygotowany na presję. W grudniu na tournee w USA każdy mówił: "wejdziecie gładko do ekstraklasy", ale ja nie zgadzałem się z tym. Mecze z jesieni były już historią, a wiosną gra się zupełnie inaczej. Radzę sobie z presją, ale to nie znaczy, że zawsze jest mi lekko. Najważniejsze to wyciągać wnioski, szczególnie po takich meczach jak z Podbeskidziem. Rozegraliśmy wtedy jedną z lepszych połów w tym sezonie i nie możemy więcej pozwalać sobie na to, by przy prowadzeniu 2:0 dopuszczać do remisu. Rywale zdobyli bramkę kontaktową, na nas spadła presja i graliśmy zupełnie nie jak Korona. Byliśmy przestraszeni, popełnialiśmy głupie błędy... A gdybyśmy dalej grali agresywnie i ofensywnie, to pewnie zdobylibyśmy kolejne bramki i wygrali mecz.
Żywo reagujesz na sytuacje na boisku, dużo krzyczysz, gestykulujesz. Poza czy charakter?
- Zdecydowanie charakter, taki już po prostu jestem. To wychodzi ze mnie jak automat. Koledzy często mnie uspokajają, bo są do tego przyzwyczajeni. Za dużo dyskutuję, tracę przez to na swojej grze, bo niepotrzebnie skupiam się na kimś innym. Ale mi po prostu zależy, chciałbym pomóc, zrobić wszystko, by moja drużyna wygrywała mecze. Tym bardziej, że chcemy awansować, więc każdy mecz jest na wagę złota.
Gdy rozmawiamy po meczu, zachowujesz się już zupełnie inaczej. Emanuje z ciebie duży spokój.
- A za dwie godziny będę jeszcze spokojniejszy.... Będę jechał samochodem i w duchu rozmyślał o tym meczu, analizował go w głowie. Na boisku są emocje, wszystko dzieje się szybko. Ostatnio o mało nie pobiliśmy się na boisku z Radkiem Cierzniakiem, ale w szatni było już bardzo spokojnie. Emocje opadają, ale w trakcie meczu takie sytuacje się zdarzają. Nie możemy klepać się po plecach czy dawać sobie buzi. Powiedziałbym, że piłkarz to musi być kawał bandyty. Jeśli zawodnikowi leży coś na sercu, to musi to powiedzieć głośno.
Czyli konfliktu z Cierzniakiem nie ma?
- Nie ma i nie było. To były zwykłe emocje na boisku. Po meczu nie było żadnych wyjaśnień, na piwo też nie poszliśmy, bo to zupełnie normalna sytuacja. Takich zdarzeń było wiele i do końca sezonu będzie ich jeszcze więcej. To tylko dowód na to, że nam zależy. W trudnych sytuacjach buduje się prawdziwą drużynę. Jeszcze niedawno kieleccy kibice narzekali, że przegraliśmy finał Pucharu Polski, że nie zagramy w europejskich pucharach. A teraz trzeba ciężko walczyć o punkty u siebie z Turem Turek... Czasy się zmieniają, a my musimy się do nich dostosować.