Jest w polskiej piłce coś idiotycznego. Trener wprowadza drużynę na ligowe podium, czyli wciąga ją do zabawy w europejskich pucharach. Po udziale w pucharach drużyna zostaje rozsprzedana, prezesi i dyrektorzy sportowi najpierw z wypiekami na twarzach liczą miedziaki, a później po omacku zapełniają wyrwy w składzie. W końcu ekipę dopada zadyszka zwana kryzysem. To prowadzi do wyrzucenia szkoleniowca. Następca-strażak opanowuje sytuację (a raczej sytuacja opanowuje się sama, bo przecież polskie kluby nie zatrudniają jeszcze ani cudotwórców, ani magików) i doprowadza drużynę do ligowego podium. Następnie są puchary, wyprzedaż piłkarzy, liczenie miedziaków i łatanie dziur, zadyszka i do gry znów wchodzą prezesi o cierpliwości kukurydzy w mikrofalówce. Kolejnego trenera nie ma, karuzela się kręci, popcorn strzela, nikt na tę tańczącą głupotę nie potrafi spojrzeć z boku. A gdy ktoś zaczyna mówić o ciągłości i budowaniu, za kilka tygodni sam postanawia podłożyć ładunek wybuchowy pod własny projekt.
Jeszcze kilka tygodni temu mogło się wydawać, że stateczny i obyty w biznesie Dariusz Mioduski posiadł tę tajemną wiedzę. Zapewniał przecież, że Magiera to "ten na lata" - ale już w połowie września wręczył trenerowi rozwodowe papiery. I tak właśnie Mioduski stał się włodarzem z krwi i kości. Bez wąsów, w lepszym garniturze i z nienagannym angielskim, ale jednak działaczem. - Pierwszy kontakt z Jozakiem nawiązaliśmy po meczu we Wrocławiu! - mówił prezes na konferencji prasowej. - Od pewnego czasu szykowaliśmy zmiany - przyznał natomiast kilka dni później w Canal +. - Mamy dzięki temu więcej doświadczenia niż wcześniej - rzucił z kolei na temat usunięcia Jacka Magiery i ściągnięcia Romeo Jozaka z jego barwnym zastępem.
Po wysłuchaniu tych słów zebrałem szczękę z podłogi i jeszcze raz przejrzałem internet. I nic, cały czas stało tam dokładnie to samo, co w środku tygodnia: z jednej strony człowiek ze szkółki z praktycznie zerowym dorobkiem w seniorskiej piłce. Inny - z podrzędnych klubów bałkańskich i dziecięcego futbolu, pozostali: trenerzy-anonimy. Z drugiej: legionista z krwi i kości, który niedawno umiał remisować z Realem Madryt i wygrywać ze Sportingiem Lizbona w Lidze Mistrzów.
Nie jest wcale tak, że Jacka Magierę broni się teraz, bo to fajny, normalny gość mieszkający w małym, warszawskim mieszkanku i gotujący co niedziela rosół z kury. Nie jest tak, że powinien pozostać trenerem Legii za zasługi. Popełnił przecież błędy i było ich ostatnio sporo, a gra zespołu wyglądała bardzo słabo. Nie jest też wcale powiedziane, że Jozakowi się nie uda, że to będzie niewypał. Polska liga jest przecież upośledzona w stopniu ciężkim, dlatego Legia Warszawa mogłaby ją wygrać nawet, gdyby Mioduski na stanowisku trenera zatrudnił Marylę Rodowicz albo Jana Pietrzaka tuż po występie w Opolu (choćby aktualni szkoleniowcy Korony czy Wisły zostali przecież przeorani i zbronowani w internecie, by później usiąść na trenerskich stołkach i zamknąć wszystkim jadaczki). Byłoby to zapewne utrudnione, ale dzięki umiejętnościom indywidualnym zawodników - wykonalne. Dlatego tym bardziej przykry jest fakt, że właściciel i prezes klubu z Łazienkowskiej postanowił przy pierwszej możliwej okazji zwolnić człowieka będącego w stanie za Legię uciąć sobie obie ręce, który udowodnił przecież w poprzednim sezonie, że zna się na rzeczy, a zatrudnił bałkański zastęp najemników, którzy muszą się teraz uczyć nie tylko klubu, ale przecież też całej ligi.
ZOBACZ WIDEO Michał Pazdan: W Legii cały czas jest trudny moment
Nadszedł kryzys, który nadejść musiał, Legia zaczęła grać dramatycznie. Czy Magiera, który zarobił dla klubu sporo pieniędzy i zdobył mistrzostwo Polski, a później musiał pracować w konkretnej rzeczywistości (wyprzedaż najlepszych zawodników, kadra najsłabsza od lat) nie powinien dostać więcej czasu na opanowanie sytuacji? Jeśli udzielono mu kredytu zaufania po odpadnięciu z pucharów, można było to zrobić także w momencie, gdy drużyna traciła dwa punkty w tabeli do lidera, do końca ligi zostało grubo ponad pół roku grania, a mistrzowi pozostało rywalizować tylko na krajowej arenie. My wolimy jednak całować stopy gości mówiących w innym języku i stery w największym polskim klubie powierzyć ludziom jedynie bawiącym się dotychczas resorakami. Być może to geniusze, tylko skąd mamy to do cholery wiedzieć, skoro większość z nas musiała najpierw wyguglować ich nazwiska, żeby dowiedzieć się w ogóle, z jakiego kraju pochodzą?
Pierwsze dni Jozaka w Warszawie nie należały do najłatwiejszych. Ponoć nie potrafił zrozumieć, dlaczego po jego pojawieniu się w szatni zapadła głucha cisza. Może po prostu piłkarze nie mieli pojęcia, co to właśnie za pan wszedł do ich szatni? A może było im po prostu głupio, że pojawił się tam człowiek-anonim zamiast Magiery? Zawodnicy byłego już trenera mieli przepraszać za to, że przez ich indolencję został zwolniony. I dobrze, że Jozak nie zna jeszcze języka polskiego, bo w trakcie meczu z Cracovią musiałby się nieźle nasłuchać od kibiców. Zanim Chorwatowi uda się wywalczyć zaufanie trybun, minie zapewne trochę czasu. Ale czas ma, bo to ponoć trener na lata.
Po co taki artykuł? Ktoś go sponsorował?
Sam sobie zaprzeczasz - skoro zakładasz, że wyniki są wynikiem odejścia kluczowych zawodników i Magiera potrzebował czasu, ż Czytaj całość