Era Smudy i Klejdinsta
"Franek Smuda czyni cuda" - niosło się głośnym echem po lubińskim stadionie. Zagłębie znowu wygrało. Nawet jak grało słabo, to i tak dopisywało do swojego dorobku trzy punkty. Franciszek Smuda mógł się dumnie przechadzać wzdłuż ławki trenerskiej. Piłkarze darzyli go szacunkiem, kibice wniebogłosy skandowali jego imię i nazwisko, a drużyna wygrywała. Jednak w 2006 roku Smuda postanowił odejść z Zagłębia. Kusił go Lech Poznań ogromnymi ambicjami i dużo większym miastem, popytem na futbol. Smuda przystał na propozycję działaczy z Wielkopolski. Miedziowi zostali bez trenera. W Lubinie postanowiono dać szansę temu, co jeszcze nigdy nie prowadził drużyny klubowej, Edward Klejdinst został szkoleniowcem Zagłębia. Zupełnie innych charakter, inna charyzma - a właściwie jej brak od początku był problemem. Zatrudnił go ówczesny prezes Mirosław Jabłoński. Klejdinst rozpoczął pierwszy dzień w klubie od rozmów z dziennikarzami i wówczas prosił na wstępie żurnalistów, aby nie krytykowali jego piłkarzy… Tak zaczęła się praca tego trenera z lubińską drużyną. Zagłębie pod jego wodzą grało dużo słabiej niż za czasów Smudy. Kibice byli poirytowani. Klejdinst wytrwał tylko kilka tygodni. Zdołał odpaść w tym czasie z Pucharu UEFA z Dynamem Mińsk i zostawić drużynę na szóstym miejscu. Co ciekawe, został zwolniony po… zwycięskim meczu z GKS-em Bełchatów.
Era Michniewicza i Ulatowskiego
Po mało medialnym, skrytym i niezbyt charyzmatycznym trenerze, przyszedł zupełnie ktoś inny. Czesław Michniewicz tchnął w drużynę nowego ducha. Swoimi opowiadaniami mógł zaciekawić nawet najwybredniejszą osobę. Potrafił dotrzeć do piłkarzy i miał przede wszystkim wspaniały start. Na otwarcie kieleckiego stadionu pokonał faworyzowaną wówczas Koronę 2:1. W Lubinie wybuchła euforia, co potwierdzały kolejne mecze. Zagłębie grało nowocześnie, z polotem i przede wszystkim skutecznie. Wiosna miała być decydująca dla Miedziowych, którzy niespodziewanie włączyli się do walki o mistrzowski tytuł. Pod wodzą Michniewicza kilku zawodników wyrosło na gwiazdy ligi. Olbrzymie postępy zrobił Łukasz Piszczek, który był wówczas tylko wypożyczony z Herthy Berlin. - Jeśli tak dalej będzie, to nie będziemy mieli szans zatrzymać go - żartował niemal po każdym meczu Michniewicz. W ostatecznym rozrachunku Zagłębie sięgnęło po mistrzostwo. W decydującym spotkaniu pokonało po dramatycznym meczu Legię Warszawa 2:1. Zdobyło drugi mistrzowski tytuł w swojej historii. Jednak "cyrki" zaczęły się dziać później. Michniewicz domagał się transferów, zbliżał się arcyważny mecz ze Steauą Bukareszt. Wówczas głowę stracił Michniewicz, który postanowił zrobić eksperyment w tak ważnym spotkaniu. Nie przyniósł on skutku i Zagłębie pożegnało się z europejskimi pucharami. W drużynie zaczęło źle się dziać, Michniewicz nie potrafił dogadać się z Robertem Pietryszynem i w efekcie po remisowym meczu z Jagiellonią Białystok stracił pracę.
Zastąpił go jego asystent Rafał Ulatowski. Michniewicz obraził się za to na swojego przyjaciela i obaj panowie zerwali kontakt. Ulatowski miał poparcie drużyny i także zaczął dobrze. Punktem kulminacyjnym był - tak jak rok wcześniej - mecz z Koroną. Zagłębie rozbił w Kielcach Koronę 4:1 i w glorii chwały wróciło do Lubina. Pod wodzą Ulatowskiego Zagłębie znowu zaczęło grać dobrze i odrabiać stratę punktową do czołówki. Zimą okazało się, że za korupcję sprzed kilku lat lubinianie zagrają w kolejnym sezonie o jedną klasę rozgrywkową niżej. To nie pomagało w osiąganiu dobrych wyników. Ostatecznie lubinianie uplasowali się na piątym miejscu. Ulatowski przygotowywał drużynę do kolejnych rozgrywek, ale tuż przed sezonem dostał propozycję od Leo Beenhakkera. Holender zaproponował mu rolę asystenta. Ulatowski zgodził się, polecając na swojego następcę Dariusza Fornalaka.
Era Fornalaka i Jończyka
Fornalak miał kontynuować to, co zaczął Ulatowski. I tak było. Nie zmienili się asystenci, nie zmienił się styl gry drużyny. Ta od pierwszych meczów grała bardzo dobrze - nie licząc wpadki w Stalowej Woli. Dodatkowym problemem był fakt, że Zagłębie swoje mecze rozgrywało w Polkowicach. Mimo to lubinianie grali dobrze, ale w pewnym momencie coś się zacięło. Nagle zniknął bardzo dobry styl, zabrakło zwycięstw. Kibice wreszcie domagali się zwolnienia Fornalaka. Paweł Jeż, prezes Zagłębia, poszedł za głosem fanów i rozstał się z tym trenerem, chociaż tak naprawdę Miedziowi zdobyli najwięcej punktów ze wszystkich drużyn występujących w pierwszej lidze.
Bardzo szybko zatrudniono Roberta Jończyka. Całą zimę były trener Arki Gdynia miał czas na zapoznanie się z drużyną. Wyjechał z nią na dwa obozy do Turcji. Wyniki sparingów nie były olśniewające. - Spokojnie, to tylko mecze kontrolne. Wyniki nie są najważniejsze - uspokajał Jończyk. Kibice tak spokojni już nie byli. Przeczuwali, że coś jest nie tak. Pisano o rzekom konflikcie w zespole, chociaż wszyscy temu zaprzeczali. W pierwszym meczu siłą rozpędu, przy blisko dziesięciotysięcznej widowni i nowoczesnym stadionie, Zagłębie pokonało Górnika Łęczna 3:0. To było jednak na tyle dobrego. Późniejsze cztery porażki i dwa remisy zadecydowały o losie Jończyka. Ten poddawać się nie miał zamiaru. Przekonywał dziennikarzy, że to nie on jest winny, ale sędziowie, którzy "w ostatniej chwili zatrzymują jego piłkarzy". Co więcej, Jończyk zmontował specjalną płytę DVD, na której nagrał wszystkie pomyłki sędziów. Na prezesie Zagłębia nie zrobiło to większego wrażenia. Jończyk wyleciał z Lubina.
Teraz nowym szkoleniowcem Miedziowych został niezwykle doświadczony, inteligentny i darzony ogromnym szacunkiem Orest Lenczyk. "Takiego trenera nam trzeba!" - piali z zachwytu kibice Zagłębia, gdy dowiedzieli się, kto został nowym szkoleniowcem. Jednak jest to już siódmy trener lubinian w ciągu zaledwie trzech lat. Czy w Zagłębiu nie mają cierpliwości do szkoleniowców?