Patryk Tuszyński. W tureckim reżimie

PAP / Jacek Bednarczyk / Na zdjęciu: Patryk Tuszyński już w barwach Zagłębia Lubin
PAP / Jacek Bednarczyk / Na zdjęciu: Patryk Tuszyński już w barwach Zagłębia Lubin

Wbrew pozorom pobyt Patryka Tuszyńskiego w Turcji jest trudny do oceny. W ciągu dwóch sezonów spędzonych w Rizesporze w lidze strzelił 2 gole, co nie jest wynikiem dobrym. Ale w krajowym pucharze dołożył 10 bramek, a to już osiągnięcie niczego sobie.

[b]

Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Wróciłeś z Turcji z podkulonym ogonem czy z podniesioną głową?
[/b]

Patryk Tuszyński, napastnik KGHM Zagłębia Lubin: Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony statystyki nie rzucają na kolana, ale z drugiej - przez te dwa lata w Turcji wykonałem ciężką pracę. Proszę mnie dobrze zrozumieć, naprawdę ciężką. U trenera Hikmeta Karamana w tym czasie przewinęło się około 50 zawodników, ja to sobie przeanalizowałem. Od momentu, w którym pojawiłem się w klubie, do dzisiaj zostało może dwóch piłkarzy. To pokazuje skalę rotacji w Rizesporze, utrzymać się dłużej niż rok jest bardzo trudno. Ze względu właśnie na osobę szkoleniowca, u którego treningi są, że tak powiem, specyficzne.

[b]

To znaczy?
[/b]
Nazwałbym to nawet reżimem. Trudno opisać wszystko słowami, mogę mówić dużo, ale i tak nie odda to metod treningowych Karamana.

Spróbuj.

W olbrzymim skrócie - bieganie, bieganie i jeszcze raz bieganie. Oczywiście, były też zajęcia z piłką, ale trener nam tak dokładał na treningach przed sezonem i w jego trakcie, że w wiosennej części rozgrywek nie mieliśmy już prądu, byliśmy wyeksploatowani. Nawet przed pierwszym meczem obecnych rozgrywek chłopaki mieli od poniedziałku do czwartku włącznie po dwa treningi każdego dnia, w piątek jeden, a w sobotę mecz. I grają - cztery mecze, cztery zwycięstwa…

Czyli chyba te metody się sprawdzają.

Tyle że w poprzednim sezonie spadliśmy z ekstraklasy. Mowa więc o zupełnie innym poziomie. Dwa treningi dziennie w sezonie to był standard. Na obozie przygotowawczym w Austrii, który trwał trzy tygodnie, zajęcia odbywały się już trzy razy na dobę. W sumie dwa tygodnie to była harówka, a w pozostałe dni rozgrywaliśmy sparingi. Najcięższe przygotowania w życiu. Rano bieganie, przed południem bieganie, wieczorem trening z piłkami. Po powrocie do Turcji myśleliśmy, że będzie lżej, a tu dalej dwa treningi dziennie.

ZOBACZ WIDEO Specjalnie dla WP SportoweFakty! Spiker Napoli wspiera Milika. Po polsku!

Nie mogę się teraz przestawić, widzę plan zajęć Zagłębia i śmieję się do siebie: jeden trening, kurczę, co tu się dzieje? Muszę sam pobiegać. Mówiąc jednak poważnie, do śmiechu nikomu w Rizesporze nie było. Zwłaszcza, że nie znalazł się odważny, żeby z trenerem o tym porozmawiać. Wszyscy się go bali, wliczając asystentów. A jak już ktoś się wyrwał, był odsuwany od zespołu. Między sobą narzekaliśmy na Karamana, ale wielu nie chciało ryzykować otwartego konfliktu. Zaciskaliśmy zęby i zapierniczaliśmy na treningach, a część chłopaków wymiotowała po zajęciach. Ja nie, mam taki dar, że mogę biegać bez ustanku, cieszę się końskim zdrowiem. I może dzięki temu tyle u Karamana wytrzymałem. Spójrzmy jednak na przypadek Niki Dzalamidze. Chłopak techniczny, nie odstawał umiejętnościami od reszty zespołu, ale obciążeń nie wytrzymał. Poddał się.

Słyszałem, że śmialiście się w drużynie, że Karaman jest drugim tureckim dyktatorem, pierwszy to - wiadomo  - Recep Erdogan.

W ogóle ciekawa historia, gdyż Erdogan żyje z trenerem Karamanem na stopie koleżeńskiej. Przed startem obu sezonów, które spędziłem w Rize, na boisko treningowe przylatywał helikopter z prezydentem Turcji Erdoganem na pokładzie, a z nim pojawiała się cała świta - pełna ochrona, snajperzy na dachach. Wizytował klub, drużynę, zamieniał kilka słów z zawodnikami. Z Rize pochodzą rodzice prezydenta, utożsamia się z klubem. Po zwycięskich meczach trener niemal zawsze przekazywał nam gratulacje od Erdogana, po porażkach natomiast... nie dzwonił. \

To chyba tłumaczy, dlaczego Karaman utrzymał posadę w Rizesporze, mimo że spadliście z ekstraklasy.

Pozycja Karamana jest niezagrożona. Dlatego właśnie uważam, że sam fakt, iż wytrzymałem dwa lata u tego trenera, pozwala mi śmiało spojrzeć w lustro. Dałem radę. Zresztą proszę zapytać Nikę lub Matica Finka, który niedawno podpisał umowę z Cracovią, jak wyglądała praca z Karamanem. Jakiś czas temu rozmawiałem z trenerem Michałem Probierzem, wiadomo, że on też potrafi zagonić zawodników do roboty, pytał, jak treningi wyglądają w Turcji. Zacząłem opowiadać o obciążeniach, kręcił głową z niedowierzaniem. Ale żeby nie było, dzięki takiej pracy jestem przygotowany do gry pod względem fizycznym. Podkład mam chyba na najbliższe dwa, trzy sezony.

Metody pracy Karamana już mniej więcej znamy, a jakim jest człowiekiem?

Przez większość pobytu mieliśmy bardzo dobre relacje. Na początku kwietnia doszło jednak do małej wymiany zdań i zostałem odsunięty od gry. Po jednym z meczów trener miał do mnie pretensje, ja coś odpowiedziałem. Nałożyły się na to wspomniane treningi, brakowało wyników, zaczęło się pojawiać zmęczenie materiału i w końcu jedna iskra wywołała pożar. Inna sprawa, że część chłopaków nie miała po drodze z Karamanem, moja utarczka słowna to był pikuś przy pozostałych. Taki po prostu typ człowieka, na dłuższą metę niełatwo z nim wytrzymać.

Budynek klubowy był zarazem hotelem. Każdy z zawodników miał pokój, jeśli decydowałeś się zamieszkać tam, nie musiałeś martwić się o robienie prania czy jedzenia, gdyż do tego byli wyznaczeni ludzie. Sporo kolegów korzystało z tej możliwości, zwłaszcza ci, którzy byli singlami. Jeżeli jednak po budynku poszła fama, że na terenie jest Karaman, pracownicy i pozostali trenerzy zaczynali chodzić jak w zegarku, pojawiało się napięcie. Po prostu uwielbiał mieć wszystkich i wszystko pod kontrolą - od sprzątaczek, przez greenkeepera, do zawodników. Zarządzał wszystkimi. Był ważniejszy od prezydenta klubu.

Jak to?

Miał zagwarantowaną nietykalność ze względu na zażyłość z Erdoganem. Podporządkował sobie wszystkich w klubie. Łącznie z górą, bo trzeba dodać, że firma prezydenta Rizesporu buduje statki dla armii tureckiej. Dla jasności, pan Metin Kalkavan to człowiek na wysokim poziomie, inteligentny, mimo dużego majątku niewywyższający się, otwarty na rozmowę. W pierwszym sezonie odwiedzał nas w szatni po meczach i kiedy wygrywaliśmy ważne spotkanie, mogliśmy liczyć na dodatkową premię. W drugim sezonie natomiast to się skończyło, zwycięstw było mało, spadliśmy. Tyle że prezydent Karamana nie mógł ruszyć. Nawet jeśli relacje na linii kibice – trener też nie należały do najlepszych. Fani znali sytuację, stali po stronie zawodników

Mimo wszystko nie chciałeś zostać w Rizesporze? Miałeś jeszcze przez rok ważny kontrakt.

Raz, że poprztykałem się z Karamanem, dwa - przyszedł spadek, a na zapleczu tureckiej ekstraklasy w składzie można posiadać ograniczoną liczbę obcokrajowców. W sumie było nas piętnastu, większość musiała odejść. Został między innymi Leonard Kweuke, Kameruńczyk, który co sezon strzela około 15 goli. Jest w klubie już piąty sezon, zapuścił korzenie, do tego stopnia, że z Kalkavanem… otworzyli szkółkę piłkarską w Kamerunie. Zaczęła ich łączyć relacja biznesowa, klocki wydawały się poukładane. Zwłaszcza że jesienią zeszłego roku przedłużył kontrakt o pięć lat za 1,3 miliona euro na rękę za sezon. Muszę jednak dodać, że Kweuke bronił się też na boisku, dobry piłkarz, przegrałem z nim rywalizację o miejsce w składzie w uczciwej walce, nie zdecydowały o tym żadne układy.

Kiedy przyszło więc decydować o kształcie kadry na sezon w drugiej lidze, z kilku względów moja pozycja nie była najmocniejsza. Zależało mi na rozwiązaniu umowy, żeby stać się wolnym zawodnikiem, klubowi też to było na rękę, bo nie chciał mieć zbyt wielu wysokich kontraktów. Znaleźliśmy porozumienie. W każdym razie wyjeżdżając z Polski, nie spodziewałem się, że poziom ligi tureckiej okaże się aż tak wysoki. Każdy klub ma megapiłkarzy, każdy ma napastnika, który jest gwarancją kilkunastu goli w sezonie, zarabiającego w granicach miliona euro netto. I są warci tych pieniędzy.

Grałem przeciwko Samuelowi Eto’o, Vagnerowi Love, Wesleyowi Sneijderowi, Marcelo, teraz przeniósł się do Lyonu, czy Lukasowi Podolskiemu, z którym wymieniłem się koszulkami po meczu. Kocury! Przepiłkarze! Co za swoboda, łatwość w operowaniu piłką, wypracowaniu sobie miejsca do strzału, wygrywaniu pojedynków! Naprawdę cieszę się, że mogłem tego doświadczyć, zobaczyć z bliska i że utrzymałem się tam dwa lata. Chciałbym kiedyś wrócić do Turcji.

Tematy finansowe z Rizesporem masz uregulowane?

Jak najbardziej, na klub nie można powiedzieć złego słowa. Pensje, premie, wszystko na czas. Wiem, że mówi się, iż w Turcji nie zawsze płacą, w Rizesporze nic takiego nigdy się nie zdarzyło. Stabilny klub.

A jak wygląda życie codzienne w mieście Rize?

Miejsce nie jest zbyt ciekawe. Morze, skały, autostrada, a za nią zaczynają się góry, za którymi nic już nie ma. Aha, była jeszcze świetna herbata. Z rodziną trzymaliśmy się przede wszystkim z obcokrajowcami z drużyny, którzy przybyli do Turcji w towarzystwie żon lub dziewczyn. Rize położone jest nieopodal granicy z Gruzją, latem panują upały i duża wilgotność, dlatego granie i trenowanie przychodzi z trudem. Zimą natomiast opady śniegu były naprawdę duże, po 70-80 centymetrów. Miasto zostało sparaliżowane na tydzień, nawet świeżego chleba nie kupiłeś. Ale dla mieszkańców Rize to była frajda. My natomiast, jako że treningi nie mogły się również odbywać, wylecieliśmy na tygodniowe zgrupowanie do Stambułu.

Trudno odnaleźć się w szatni, w której przeważają osoby wyznania muzułmańskiego?

Zero kłopotów. Staraliśmy się oddzielać religię od piłki nożnej. Pewnym problemem był jednak ramadan. W pierwszym moim sezonie w Turcji wypadł w wakacje, więc nie było problemu, tyle że w drugim rozpoczął się bodaj w połowie maja, czyli trwał w trakcie ostatnich trzech meczów mogących zaważyć na utrzymaniu w lidze. Zrobiło się zatem trochę nerwowo, gdyż 95 procent zawodników wyznania muzułmańskiego podchodziło do ramadanu restrykcyjnie. Nie pili, nie jedli w dzień, a przecież trenować i grać mecze zespół musiał normalnie.

Trener denerwował się, właściciel klubu również, bo w trakcie walki o pozostanie w ekstraklasie chłopaki słaniali się na nogach. Nerwy nic nie zmieniły, zawodnicy nie poddali się. A teraz najlepsze, nie wiem, jak to się stało, ale wszystkie mecze w tym okresie wygraliśmy! Był też zwyczaj, że aby odpędzić złe moce, do klubu przynoszono owieczkę, którą w trakcie modlitwy zabijano. Obcokrajowcy nie musieli brać w tym udziału, z czego chętnie korzystaliśmy.

Turcja jest krajem, w którym w ostatnim czasie dochodziło do ataków terrorystycznych. Czułeś zagrożenie na co dzień?

Tylko raz, kiedy doszło do próby obalenia prezydenta Erdogana. Akurat wtedy byliśmy w Stambule, ponieważ wybieraliśmy się na zgrupowanie i rano mieliśmy lot do Monachium. Długo nie wiedziałem, że w ogóle coś się dzieje, zakwaterowani byliśmy w hotelu, szykowałem się już do snu, kiedy z Polski zaczęły docierać do mnie wiadomości o puczu. Dopiero wtedy podszedłem do okna i zobaczyłem wojskowe samoloty latające nad miastem. Nie powiem, wystraszyłem się: kurczę, żeby tylko się stąd wydostać i niech się dzieje, co chce - pomyślałem. Rano okazało się, że lot będzie opóźniony o sześć godzin, cały sprzęt, który z nami leciał na zgrupowanie, nieśliśmy na lotnisko, gdyż drogi były zablokowane przez czołgi. To był jedyny raz, kiedy poczułem zagrożenie, a często bywałem w Stambule z żoną i dzieckiem, zwiedziliśmy miasto dokładnie. Zresztą po całej Turcji chętnie podróżowaliśmy, obyło się bez najmniejszych kłopotów.

Nie kusiło cię, żeby zostać za granicą, zamiast wracać do polskiej ekstraklasy?

Opcji było sporo. Był temat drugiej Bundesligi, zgłosił się klub z Azerbejdżanu, niespecjalnie mnie to jednak interesowało. W Polsce rozmawiałem z Jagiellonią Białystok, Śląskiem Wrocław, także Pogonią Szczecin, a jestem w Zagłębiu Lubin. I bardzo dobrze.

Żartobliwie powiedziałeś, że po pracy z Karamanem pod względem fizycznym jesteś przygotowany na dwa sezony, tyle że na debiut w lidze w barwach Zagłębia musiałeś poczekać blisko miesiąc.

Badania wydolnościowe, które przeszedłem w Zagłębiu, pokazały, że pod tym względem wszystko jest ze mną w porządku, osiągnąłem jeden z najlepszych wyników w drużynie. Co do gry natomiast - zespół dobrze zaczął sezon, zajmowaliśmy pozycję lidera, ja przyszedłem już po starcie rozgrywek, trudno się dziwić, że trener Piotr Stokowiec nie chciał majstrować w mechanizmie, który odpowiednio funkcjonował. Małymi krokami zamierzam jednak dobijać się do wyjściowej jedenastki i w końcu miejsce na boisku wywalczę.

A w kadrze? Trafiłeś na radar Adama Nawałki, ale gdzieś to przepadło.

Zaraz po transferze do Turcji doznałem urazu, a do reprezentacji wskoczył Kamil Wilczek. Byłem w stałym kontakcie z asystentem selekcjonera Bogdanem Zającem, ale im mniej grałem, tym kontakt stawał się coraz rzadszy, aż w końcu zniknął. Normalna sprawa. W tym momencie więc nie myślę o kadrze. Wpierw muszę wskoczyć na poziom, który mnie będzie satysfakcjonował, a potem zacząć regularnie strzelać gole. Tylko tym sposobem przypomnę się selekcjonerowi. Na razie na telefon od kogoś ze sztabu kadry nie czekam i nie liczę, że nadejdzie. Muszę się skupić na sobie.

Komentarze (0)