- Tato, dlaczego płaczesz? - zapytał 6-letni Kuba. Stałem tuż obok, widząc jak dorosły facet zalewa się łzami. Była 88. minuta. Na Narodowym panowała euforia. Kilkanaście sekund temu Sebastian Mila pokonał niemieckiego bramkarza i jak oszalały biegł w kierunku ławki rezerwowych, aby uściskać Adama Nawałkę, człowieka, który chyba jako jedyny w niego wierzył. Wygrywaliśmy 2:0 z mistrzami świata!
Wreszcie mieliśmy swoje pięć minut. Wspominam tamte chwile z sentymentem. Sam płakałem. W szale radości ściskali mnie ludzie, których widziałem pierwszy raz w życiu. Oj, oczekiwanie na pokonanie wielkiej drużyny trwało w Polsce stanowczo zbyt długo.
Po meczu wiwatowanie przeniosło się nad brzegi Wisły. Nikt nie dbał o chłód i czystość dżinsów. Warszawa stała się tego wieczoru miejscem magicznym. Siedziałem na piasku z innymi i w głowie jeszcze raz rozgrywałem ten mecz. Dam sobie rękę uciąć, że nie tylko ja.
Minęły trzy lata. Patrząc przez pryzmat czasu zdałem sobie sprawę jak bardzo potrzebny był ludziom taki sukces. W kraju, gdzie 90 proc. wiadomości ma wydźwięk pesymistyczny, człowiek niestety ma prawo być smutnym. Triumf nad Niemcami był odskocznią od codzienności, przyćmił strajki, polityczne kłótnie i siejące spustoszenie anomalie pogodowe. Pozwolił poczuć dumę z bycia Biało-Czerwonym.
ZOBACZ WIDEO Czy Lewandowski jest najlepszym piłkarzem w historii polskiej piłki? Boniek odpowiada
Proszę wybaczyć, nie uważam się za wybitnego patriotę. Kiedy jednak 57 tys. ludzi na całe gardło śpiewa Mazurka Dąbrowskiego trudno choć przez chwilę nim nie być. Poczucie przebywania w centrum czegoś wielkiego, jak krzyczał Mateusz Borek "oszukania historii", rozbudza ukryte gdzieś oddanie ojczyźnie. Nie dziwi więc, że kiedy przy stanie 1:0 Niemcy zamknęli nas na połowie, trybuny broniły bramki razem z Wojciechem Szczęsnym. Gromkie "Jesteśmy z Wami", powodujące drgania w powietrzu pomogło. Przetrwaliśmy, choć tak sobie myślę, że gdyby nie gol Mili dorwaliby nas.
Nie mam wątpliwości, że 11 października 2014 roku zmieniło się w Polsce postrzeganie reprezentacji. Kibice uwierzyli w sukcesy, pewność siebie zyskali sami piłkarze. Od tamtej pory bierzemy co nasze.
Kiedy Jakub Błaszczykowski przestrzelił karnego w ćwierćfinale Euro 2016 nikt nie krzyczał "frajer". Po niedawnym laniu od Danii (0:4) nie mówiono, że zagraliśmy "jak zwykle". Ironicznie zapytam gdzie się podziało prześmiewcze hasło "Polacy, nic się nie stało"?! Jako kibice staliśmy się dużo bardziej wyrozumiali, ale też dużo więcej od reprezentacji otrzymujemy.
Teraz po 12 latach przerwy jedziemy na mundial. I nie bójmy się tego głośno powiedzieć, nie po to aby tylko wyjść z grupy. Oczywiście o medal w Rosji będzie bardzo trudno, ale patrząc na to jakimi piłkarzami dysponujemy nie jest on jedynie westchnieniem marzyciela.