Jak oceni pan swój debiut w rundzie wiosennej w bramce Stali?
Stanisław Wierzgacz: Wygraliśmy mecz, więc mogę swój występ ocenić na plus. To pierwszy pojedynek w Stalowej Woli w lidze, w którym zagrałem i odnieśliśmy zwycięstwo. Cieszę się, że mogłem zagrać i to przed własną publicznością. Początkowo w moim wykonaniu było sporo nerwów, ale wszystko dobrze się skończyło. Trochę w tym spotkaniu pomogło nam szczęście, ale w końcu i do nas mogło się ono uśmiechnąć.
Dopiero w 64. minucie miał pan pierwszy kontakt z piłką.
- Zgadza się. Długo czekałem na ten moment. To jest właśnie najgorsze dla bramkarza, gdy cały czas czeka, tym bardziej, kiedy wchodzi się po przerwie, a to nie jest taka typowa rozgrzewka meczowa. Inne jest nastawienie psychiczne i trzeba się bardzo szybko przestawić i wejść w spotkanie. Zajęło mi to kilkanaście minut, a potem z każdą kolejną chwilą było coraz lepiej.
W końcowych fragmentach pojedynku goście bardzo mocno zaatakowali.
- W tych ostatnich minutach po prostu zabrakło nam sił. Od 70. minuty można rzec, pływaliśmy. Co tu ukrywać. Wszyscy co byli na meczu, to widzieli. Praktycznie byliśmy bez dynamitu. Takie potyczki będą najgorsze. Z tymi lepszymi zespołami potrafimy grać dobrze, a z tymi z dolnych rejonów tabeli się męczymy.
Jak oceni pan występ Radosława Janukiewicz, pańskiego vis a vis? On twierdzi, że przy bramce Abela Salami był na nim faul.
- Ciężki mi powiedzieć, czy tam był faul, czy go nie było. Na treningach jest bardzo wiele takich sytuacji, kiedy Abel Salami, czy Grzesiek Kmiecik, czy Paweł Wasilewski potraktuje nas bramkarzy łokciem. Jak mam ocenić tą sytuację? Nie widziałem tej sytuacji, ponieważ byłem daleko. Z ławki zapewne miałbym lepsze pole do oceny tego zdarzenia. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Janukiewicz to jednak gracz z nazwiskiem, a tu taka bramka. Ten gol to jego wina.
- Bardzo mi szkoda tego chłopaka. Uważam, że jest dobrym golkiperem. Ja bym go do końca nie obwiniał za tą bramkę.
Drugi i trzeci gol w sobotnich zawodach padł w dość kontrowersyjnych okolicznościach.
- Będziemy musieli to oglądnąć na video. Wtedy będzie można powiedzieć coś więcej o tych sytuacjach. Wszystko okaże się w poniedziałek, jak będziemy analizować tą potyczkę.
W 72. minucie piłka jakimś cudem nie wpadła do pana bramki. Jak udało się wam uratować w tej sytuacji?
- Dwóch zawodników gości, dość wysokich, stanęło przed mną. Doszli do nich jeszcze Jaromir Wieprzęć i chyba Daniel Treściński. Zrobiło się ciasno na drugim metrze do bramki. Zostałem zablokowany i w ostatniej chwili zdjąłem piłkę z głowy czarnoskóremu piłkarzowi GKP (Mouhamadou Traore przy. red.). Ktoś tam jeszcze próbował dobijać, ale nam się jeszcze udało wybić futbolówkę z linii. Całe szczęście, że to się tak skończyło.
Kiedy pod koniec meczu piłka trafiła w poprzeczkę, to nie bał się pan, że wpadnie ona do siatki?
- Wydaje mi się, że Traore nie trafił czysto w piłkę. Widać było, że sam był zaskoczony, że ona trafiła w poprzeczkę. Złapał mnie ładnie na wykroku i tylko dziękować Bozi, że skończyło się tylko na ogromny strachu.
Udało się zdobyć kolejne cenne oczka z drużyną z dolnych rejonów tabeli.
- To na pewno cieszy. Takie konfrontacje na własnym obiekcie musimy wygrywać, a na wyjazdach dobrze by było je remisować. Uważam, że ponieśliśmy pechową porażkę w Ząbkach z miejscowym Dolcanem. Remis byłby tam sprawiedliwym rezultatem. Praktycznie żaden z zespołów nie stworzył zagrożenia pod bramką rywala przez 85. minut. Wyszło jak wyszło. Na ten pojedynek z Gorzowem wyszliśmy bardzo zdeterminowani, co potwierdziliśmy w pierwszej połowie. Tam gra była płynniejsza i wygraliśmy. W końcu szczęście dopisało.
Można stwierdzić, że GKP był w tym meczu lepszym zespołem.
- Zgadza się. Goście mieli więcej klarownych sytuacji, więcej z gry. Widać było, że są bardziej dynamiczni niż my. Pod koniec opadliśmy z sił i wyglądało to, jak wyglądało. Przez te ostatnie 26. minut, bo aż o 6 minut sędzia przedłużył zawody, gorzowianie atakowali i mogło to się dla nas skończyć nawet i porażką.
Jak oceni pan pracę sędziego.
- Nie będę tego komentował. Nie chcę się na ten temat wypowiadać.
Urazu w tym widowisku doznał Tomasz Wietecha. Stajesz więc przed szansą gry w środowej konfrontacji z Górnikiem Łęczna.
- Nie mnie to oceniać. Jest lekarz, będą zapewne przeprowadzone jakieś badania u Tomka. Będzie wtedy wiadomo coś więcej. Na chwilę obecną Tomek Wietecha jest wyłączony z gry. Na jak długo? To pytanie należy zadać jemu, trenerowi, masażyście czy lekarzowi.
Do Łęcznej jedziecie po punkt czy po coś więcej?
- W każdym pojedynku gramy o zwycięstwo. Na pewno z każdej zdobyczy będziemy się cieszyć, czy to będzie komplet oczek, czy tylko jeden punkt. Na pewno nie jedziemy tam murować bramki i się bronić.