Nie zaliczy do udanych swojego występu w Zabrzu obrońca Polonii Bytom, Jacek Broniewicz. Nie dość, że defensor bytomian przez całe spotkanie niezbyt pewnie poczynał na środku defensywy gości, w dodatku dołożył swoje trzy grosze przy obu straconych przez niebiesko-czerwonych bramkach.
O ile pierwszą połowę defensor bytomskiej jedenastki może uznać za poprawną w swoim wykonaniu, o tyle w drugiej odsłonie spotkania spisał się bardzo słabo. Najpierw, w 52. minucie spotkania nie zdołał upilnować w polu karnym Adama Banasia, który sprowadzony przez obrońcę bytomskiej drużyny niemalże do parteru zdołał skierować piłkę do siatki, a sześć minut później pozwolił przepchnąć się w powietrznej walce w polu karnym Dawidowi Jarce, który kilka sekund później zdobył drugą bramkę dla zabrzan.
Schodząc do szatni po meczu doświadczony defensor Polonii, którego koledzy z drużyny przez wzgląd na jego charakterystyczne wąsy okrasili przezwiskiem "Turek" wprost kipiał ze złości. Proszony przez dziennikarzy o swoją ocenę spotkania odburknął: - Nie chce mi się gadać - i pośpiesznym krokiem udał się do szatni. Skomentować swojej gry nie chciał także po rozbieganiu, po którym szybko czmychnął do szatni, by potem niczym lis z podwiniętą kitą wsiąść do autokaru, którym Polonia wróciła do Bytomia.
Niezwykle ciężko jest ocenić zachowanie defensora jedenastki ze stadionu przy ulicy Olimpijskiej. Był zły na siebie, za niefortunne interwencje przy straconych bramkach? A może ma kolegów z drużyny, że ci po stracie dwóch bramek nie potrafili odpowiedzieć trzema trafieniami? To już pozostanie słodką tajemnicą "Turka", który niewątpliwie w sobotę był na coś wkurzony.