Do pobicia doszło 19 lutego 2017 roku. 37-letni Janusz L. zaatakował byłego wiceprezesa, a następnie akcjonariusza Jagiellonii Białystok. Jarosław Rudnicki został brutalnie pobity, a następnie porzucony na przystanku autobusowym. Po przewiezieniu do szpitala zmarł.
We wrześniu ruszył proces w tej sprawie. Oskarżony już wcześniej był karany m.in. za zabójstwo oraz gwałt. To nie dawało mu większych szans na łagodne traktowanie. W dodatku sąd uznał, że L. działał ze świadomością, że może doprowadzić do śmierci Rudnickiego.
37-latek resztę życia spędzi w więzieniu, bo nie zasłużył na kolejną szansę na funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Kara dożywotniego więzienia była jedyną, którą należało orzec, mając na uwadze okoliczności zdarzenia, dotychczasowy sposób funkcjonowania sprawcy zbrodni, w tym charakter popełnianych przez niego wcześniej przestępstw - mówił sędzia Sławomir Cilulko (za TVN 24).
L. podczas procesu nie sprawiał wrażenia, aby żałował popełnionego czynu. Sąd podejmując decyzję, wziął pod uwagę fakt, że zabójca "nie wykazywał głębokiego żalu". Rodzina zmarłego odetchnęła z ulgą.
- Jestem zadowolona. Lepiej byłoby jednak, gdyby po pierwszej zbrodni dostał dożywocie, nikt go nie wypuścił i nie stałoby się tyle nieszczęść. Wreszcie będę mogła spać spokojnie - komentowała w TVN 24 bliska Rudnickiego.
Sprawa jeszcze nie jest definitywnie zakończona. Obrońca oskarżonego zapowiedziała już, że po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku zostanie złożona apelacja. Trzeba zatem poczekać na uprawomocnienie wyroku.