Zbigniew Mucha
W kwalifikacjach zdobyliśmy 25 punktów, to bardzo dużo. W 10 meczach, jakie musiała rozegrać drużyna Jerzego Engela, a później Pawła Janasa (obie zakwalifikowały się do finałów MŚ - odpowiednio w 2002 i 2006 roku) zdobycze były skromniejsze – 21 i 24 punkty. Drużyna Adama Nawałki była od początku faworytem kwalifikacji i nie zawiodła. Nie bała się nikogo (bo po prawdzie bać się nie było kogo), nie wychodziła na boisko z przesadnym respektem i niepewnością, jak jeszcze zdarzało się przed Euro 2016, kiedy grupowymi rywalami Bało-Czerwonych byli Niemcy.
Wówczas wyrwanie im jakiegokolwiek punktu odczytywane było jako sukces, teraz w grupie nie mieliśmy tak klasowego przeciwnika, więc każda strata punktów odbierana była jako strata. Od początku batalii o Moskwę zespół Nawałki był pewien swojej wartości i z reguły nie zawodził. Aczkolwiek nie ustrzegł się małych wpadek, klasycznych sygnałów ostrzegawczych, których zlekceważyć selekcjoner nie ma zamiaru.
Mimo potknięć jest lepiej
Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, zauważył, że po mistrzostwach Europy ukonstytuowała się grupa - cytat - "bankietowo-rozrywkowa", która jednak szybko została rozwiązana. Prawdopodobnie zanim doszło do małego trzęsienia ziemi, to najpierw był jednak zimny prysznic w Kazachstanie, a później słynna afera alkoholowa i bardzo słaby, wygrany szczęśliwie mecz z Armenią.
Selekcjoner, nie wdając się w szczegóły i nikogo nie skazując na banicję, na nowo wstrząsnął zespołem i skierował go ponownie na proste tory. Prawdziwa porażka została zaliczona w Kopenhadze, i wynikała ze zbytniej pewności siebie. Wówczas przekonaliśmy się, że Robert Lewandowski nie jest niezacinającą się maszyną, że bez Grzegorza Krychowiaka, ale w formie, nie mamy należytego środka pola, a obrona jest w stanie sprawić każdą, nawet najbardziej nieprzyjemną niespodziankę.
ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Milik: Nie wykluczam wypożyczenia z Napoli
Z tych historii zespół wyciągał wnioski i wychodził mocniejszy. Za każdym razem odpowiadał też mocno; po zimnym prysznicu w Astanie hat-trickiem "Lewego" i zwycięstwem nad Danią, po AAA (Armenia plus afera alkoholowa) - znakomitym, najlepszym od lat wyjazdowym meczem i zwycięstwem 3:0 w Bukareszcie, w końcu po traumie kopenhaskiej - trzema zamykającymi eliminacje zwycięstwami, z sumarycznym w nich bilansem bramkowym 13-3!
- Mimo nieszczęsnej Kopenhagi ani przez moment nie towarzyszyła mi obawa, że coś się może nie udać - mówi Waldemar Prusik, były reprezentant Polski. – Po wygranej w rewelacyjnym stylu w Bukareszcie nabrałem szybko przekonania, że to jest mocna drużyna, którą stać na wiele. Ma jakość piłkarską, ale złożona jest również z fajnych osobowości, świadomych swojej klasy, lecz także niedostatków i celów, jakie sobie wyznaczyła. To oczywiste, że nie jesteśmy tak słabi jak podczas 0:4 na Parken ani tak silni, by regularnie wygrywać z Niemcami, ale mamy już jakość i przewidywalną siłę.
Kontynuuje: - Udźwignęliśmy miano faworyta grupy, zawodnicy indywidualnie zrobili postępy. Są świadomi wyzwań, jakie stawia przed nimi drużyna narodowa. To generalnie były lepsze kwalifikacje niż te do Euro 2016. Wówczas patrzyliśmy na wszystko przez pryzmat historycznego zwycięstwa z Niemcami, teraz zaś była przewidywalność, pewność, dojrzałość, która wynikała z sumy doświadczeń zebranych w ciągu minionych trzech lat. Mamy po prostu lepszy zespół niż dwa lata temu. Takie są fakty.
Wywrócone klasyfikacje
Nawałka objął stery drużyny narodowej w listopadzie 2013 roku. Tkwiliśmy wówczas w kompletnie innej piłkarskiej rzeczywistości. Po klęsce Euro 2012 oraz fiasku eliminacji do mundialu w Brazylii spadliśmy na 78. miejsce w rankingu FIFA. W kwalifikacjach Euro ’16 losowani byliśmy z trzeciego koszyka. Lewandowski był jedynie wyróżniającym się napastnikiem Bundesligi i grał w Dortmundzie. Arkadiusz Milik był wypożyczany do Augsburga, a Piotr Zieliński stawiał pierwsze kroki w dorosłym Udinese.
Dziś wartość każdego z kadrowiczów z osobna i drużyny jako takiej poszybowała mocno do góry. Jeszcze w lipcu 2015 roku, kiedy dzielono grupy eliminacyjne rosyjskiego czempionatu, zajmowaliśmy 34 miejsce w rankingu FIFA i przysługiwał nam trzeci koszyk w losowaniu, podczas gdy Rumuni byli w pierwszym, a Duńczycy w drugim. Nawałka przewrócił klasyfikację do góry nogami.
Co natomiast wiemy po zakończonych kwalifikacjach? Obiegowa opinia głosi, że mamy lepszy atak niż obronę. Nie do końca jest to prawdą. Straciliśmy co prawda aż 14 bramek, czyli więcej niż w drodze do Francji, o samych finałach ME nie wspominając (w pięciu meczach dwa gole stracone, w tej sytuacji aż pięć wbitych nam przez Kazachów, Duńczyków i Czarnogórców jesienią 2016 roku w trzech pierwszych meczach el. MŚ musiało szokować), ale też warto pamiętać, że aż sześć bramek straciliśmy w konfrontacji z Duńczykami. Poza tym, kiedy na boisku był skład defensywy, jaki wykrystalizował się na boiskach Paryża oraz Marsylii, czyli Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Michał Pazdan i Artur Jędrzejczyk, drużyna straciła tylko dwie bramki.
Dało się zauważyć różnicę miedzy dwójką naszych stoperów. Pazdan w reprezentacji jest właściwie niezawodny, natomiast trudno go w ten sposób definiować, obserwując ligowe mecze Legii. Glik z kolei w Monaco błyszczy praktycznie w każdym meczu i jest gwiazdą Ligue 1, w drużynie narodowej zdarzały mu się momenty dekoncentracji. Statystyki przechwytów miał lepsze od Pazdana, ale też nie wolno zapominać, że rozegrał dwa mecze więcej. To wciąż lider formacji.
Mimo znakomitej gry w powietrzu choćby wspomnianego Glika, zbyt często traciliśmy bramki ze stałych fragmentów. A nawet jeśli nie traciliśmy, to nie potrafiliśmy zapobiec sporemu zamieszaniu. Jedyną pociechą jest fakt, że jeszcze lepszą skuteczność mamy w drugą stronę i właściwie dopiero dwa ostatnie mecze eliminacji, w których zdobyliśmy 10 bramek, trochę "popsuły" tę statystykę. Niemniej na 28 bramek aż 13 zdobyliśmy po stałych fragmentach, co stanowi niemal 46,5 procent!
Wracając do obrony, ogromny wpływ na postawę całego bloku miała drastyczna obniżka formy i notowań Krychowiaka oraz nieustanne szukanie (eksperymentowanie) ze znalezieniem kogoś na jego miejsce, względnie do pary obecnemu pomocnikowi West Bromwich Albion, a niedawno jeszcze Paris Saint-Germain. Jego brak, zwłaszcza w zakończonym pogromem meczu na Parken, obnażył słabość środka pola reprezentacji.
Krycha i Bereś nieodzowni
– Krychowiak w formie z Euro jest tej drużynie niezbędny, nie mam co do tego żadnych wątpliwości – uważa Prusik. – Pytanie: kto obok niego? Selekcjoner próbował Krzysztofa Mączyńskiego lub Karola Linettego, ale myślę, że wciąż na tej pozycji mamy ogromne rezerwy i trener nie zakończył poszukiwań. Problemem, z którym borykamy się nie od dziś, jest również lewa obrona. Cały czas trwa sztukowanie, czyli przerabianie na lewego beka Macieja Rybusa bądź Jędrzejczyka lub ostatnio Bartosza Bereszyńskiego.
Znikąd nie widać nadziei, że w nieodległej przyszłości pojawi się lewy obrońca z prawdziwego zdarzenia. Dwa ostatnie mecze szczęśliwie wykreowały Bartosza Bereszyńskiego, nominalnego prawego obrońcę. Gracz Sampdorii jest absolutnym wygranym ostatniego zgrupowania i dziś widać, że w kadrze jego obecność może być nieodzowna. Choćby wówczas, gdy zajdzie potrzeba znalezienia dublera (oby nie) dla Piszczka.
Bo to, zaraz za Lewandowskim, najlepszy polski zawodnik zakończonych kwalifikacji. To właśnie doświadczony obrońca Borussii Dortmund był – nietypowo usytuowanym z prawej strony – sercem całego organizmu. Niestety, kończący zmagania w grupie mecz z Czarnogórą prócz radości przyniósł trochę zmartwień. Łukasz, który chyba nigdy wcześniej, może poza Euro 2016, nie grał w drużynie narodowej tak dobrze jak wielokrotnie w tych eliminacjach, doznał kontuzji. Szczęśliwie czeka go raczej tylko kilka tygodni (naderwanie, a nie zerwanie więzadeł pobocznych), a nie miesięcy przerwy w grze. Jego brak na dłuższą metę byłby niepowetowaną stratą. Piszczek nie wykręcił co prawda w eliminacjach nadzwyczajnych liczb (1 gol i 2 asysty), ale grał… nadzwyczajnie. A ten gol w Podgoricy był być może najważniejszym z 28 w sumie zdobytych przez Biało-Czerwonych. Jeżeli wystąpi, a trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej, na mundialu w Rosji, będzie jedynym polskim piłkarzem w historii, po Władysławie Żmudzie, który weźmie udział w czterech turniejach rangi mistrzostw świata lub Europy.
Niezrozumiała decyzja
O ile do bloku defensywnego zgłaszano w ciągu ostatnich 15 miesięcy rozmaite zastrzeżenia, to praktycznie żadnych pod adresem bramkarzy. Choć wydawało się po Euro, że jedynką będzie Łukasz Fabiański, to dziś wiadomo, że nie, bo pierwszym wyborem będzie zawsze Wojciech Szczęsny, o ile nie przepadnie w Juventusie Turyn. W kwalifikacjach od początku bronił, zresztą bardzo poprawnie, Fabiański, jednak na koniec śmietankę spił jego młodszy kolega. Podobno była umowa, że we wrześniowych meczach o punkty między słupkami stanie jeszcze bramkarz Swansea, natomiast w październiku już bronić będzie golkiper Juve.
– To chyba jedyna decyzja selekcjonera, której nie rozumiem – mówi Prusik. – Musiałby sam Adam Nawałka wyjaśnić, czym się kierował, czyniąc taką roszadę. Nie było powodu, by odsuwać Fabiańskiego, który spisywał się bardzo dobrze. Być może trener chce utrzymać obu w ogniu, w dyspozycji i gotowości bojowej, tego nie wiem. Natomiast podejrzewam, że dla "Fabiana" to sytuacja mało komfortowa, choć dzielnie ją znosi.
Lewy, czyli antidotum
Boniek w niedawnej rozmowie z "Przeglądem Sportowym" zauważył: – Trener Nawałka podczas konferencji był wypytywany, czy nie martwi się o obronę. A ja się zastanawiam, dlaczego nikt nie pyta, czy niepokoi go atak. To największy błąd, bo z naprawdę mocnymi rywalami Robert sam nie wygra. Musimy poprawić grę ofensywną, co było widać w mistrzostwach Europy we Francji. Nie traciliśmy bramek, ale strzeliliśmy tylko cztery gole. Musimy się zastanowić, co zrobić, by ułatwić życie Lewandowskiemu w meczach z dobrymi drużynami, którym będzie trudniej strzelić niż Czarnogórze, Kazachstanowi czy Armenii.
[nextpage]Zibi niby trafił w sedno, ale powiedział tylko pół prawdy. Owszem, przy mocno krytym przez klasowych obrońców Lewandowskim (vide: Euro 2016) wkrada się pewna bezradność w szeregi Orłów. A co będzie, gdy Lewego – odpukać – w jakimś poważnym meczu zabraknie?
Właśnie ostatnie dziesięć meczów o punkty znów, i to w stopniu wcześniej niespotykanym, uwypukliło uzależnienie drużyny od Lewandowskiego. Uzależnienie, z jakim drużyna narodowa nie mierzyła się nigdy wcześniej w historii. Ani w czasach Kazimierza Deyny, ani Bońka. Deyna miał przecież wokół siebie piłkarzy wybitnych, między innymi króla i wicekróla strzelców mistrzostw świata, Boniek zaś liderował zawodnikom, którzy mieli już w dorobku medale MŚ. Tymczasem życia bez "Lewego" dziś prawdopodobnie nie ma.
Jeszcze rok temu, podczas mistrzostw Europy, wydawało się, że jest inaczej. Owszem, eksperci zwracali uwagę na ważną rolę kapitana podczas Euro, ale widać było wyraźnie, że to nie była jego impreza. Reszta, jako całość, prezentowała się wybornie, nikt nie wyrastał ponad kapitana, ale też nikt mu nie ustępował, jedynie szwankowała kreatywność i skuteczność w ataku. Ostatnie eliminacje przywróciły stary porządek. Lewandowski dzielił i rządził, na własnych plecach wtargał drużynę na poziom finałów MŚ. Jego atuty przysłoniły niedostatki innych, jego bramki niwelowały straty poniesione w tyłach.
Tych zdobył 16, zaliczył trzy hat-tricki, został królem strzelców kwalifikacji, wyprzedził w historycznej klasyfikacji Włodzimierza Lubańskiego, obecnie ma na koncie 51 goli w 91 meczach. Z roku na rok jest lepszy. Dla reprezentacji pod kierunkiem Nawałki zagrał 33 razy i strzelił 33 gole. W eliminacjach tylko w jednym meczu (w Kopenhadze) reprezentacja nie zdobyła bramki, w dziewięciu pozostałych już tak, i zawsze trafiał kapitan!
57-procentowe uzależnienie
Problem polega na tym, że nie wiadomo, jak drużyna zareaguje na jego brak. A to może się zdarzyć z powodu kartek albo urazu, choć to akurat jest najmniej prawdopodobne. Mimo że eksploatowany okrutnie, Lewandowski jest praktycznie niezatapialny. Ambicje plus końskie zdrowie, dodatkowo umiejętnie wspomagane ćwiczeniami i dietą, sprawiają, że najdłuższa przerwa, z jaką RL9 się musiał borykać, mierzona była kilkunastoma dniami, a działo się to bardzo dawno temu, bo w grudniu 2014 roku. Nawet mając złamaną kość twarzy i nosa, kapitan reprezentacji Polski zdecydował się na odpoczynek w jednym zaledwie meczu. Więcej – odkąd przeszło dziewięć lat temu zadebiutował w drużynie narodowej (10 września 2008 roku z San Marino w el. MŚ 2010), opuścił tylko jeden mecz o punkty w reprezentacji Polski!
To ewenement na skalę światową. Błaszczykowski na przykład nieustannie zmaga się z problemami zdrowotnymi i podobno na leczenie kontuzji stracił już niemal tysiąc dni, czyli trzy lata, ale akurat w eliminacjach MŚ rozegrał, tak samo jak były kolega z Borussii, już 28 meczów. Lewy jeśli odpoczywa od reprezentacji, to czasami tylko w meczach towarzyskich. Ostatni raz nie zagrał w biało-czerwonej koszulce w listopadzie 2016 roku. Efekt? 1:1 ze Słowenią, wcześniej zaś też pod jego nieobecność przegraliśmy w marcu 2014 0:1 ze Szkocją. Zatem jaki jest plan B w przypadku absencji Lewandowskiego – za bardzo nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że mamy do czynienia z – powtórzmy – ciężkim uzależnieniem, a to, jak każde, bywa groźne. Robert zdobył ponad 57 procent "polskich" bramek (16 z 28), podczas gdy jeszcze w eliminacjach Euro 2016 dywersyfikacja snajperów była znacznie większa, a procent RL9 wynosił 40, zaś w finałach ME zaledwie 25.
- Ale to wcale nie jest zły stan, nie martwiłbym się tym przesadnie i na zapas – uważa Prusik. – Przeciwnie, cieszmy się, że mamy kogoś takiego. Kogo nie imają się kontuzje, który zawsze jest na posterunku i nigdy nie zawodzi. Nie jesteśmy jak Niemcy czy Hiszpania, którzy są tak bogaci w talenty piłkarskie, że co chwila mogą wyciągać i pokazywać światu kogoś nowego. My jesteśmy jak Portugalia. Oni mają Cristiano Ronaldo, my Roberta. We dwóch ciągną swoje drużyny, imponują klasą piłkarską i niesamowitym zdrowiem wynikającym także z atletycznej budowy.
Najważniejsze jednak, że Lewandowski nie strzela goli tylko wówczas, gdy idzie całej drużynie, ale potrafi wziąć na siebie ciężar w krytycznych momentach. Wielokrotnie tego dowiódł w zakończonych kwalifikacjach. Jest egzekutorem, ale i liderem drużyny poza boiskiem, a jego słowo wiele już waży…
Tako rzecze Robert
To właśnie po ostatnim meczu kapitan, zanim zaczął dziękować kolegom i kibicom oraz odkorkował szampana, najpierw kręcił z niezadowoleniem głową, relacjonując Nawałce na gorąco, co mu się nie podobało. A nie podobało mu się sporo, konkretnie zaś koloryzowanie rzeczywistości.
– Prowadzimy 2:0, gramy i chyba sami uśpiliśmy się tą grą, bo później tracimy dwie bramki. Ja do tej osiemdziesiątej którejś minuty praktycznie piłki nie dostałem. A jak chcesz tak grać, to sam prosisz się o stratę bramki. Co jest do poprawy? Ustawianie się bez piłki, atakowanie rywala. Graliśmy do pomocników, ale piłka nie docierała do napastników. A jak nie ma podań do zawodników ofensywnych, to ciężko stwarzać sytuacje. Ten mecz nie był w naszym wykonaniu nawet dobry. Widać po meczu z Czarnogórą, że nasz skład, również jeśli chodzi o ławkę rezerwowych, pozostawia wiele do życzenia. Mamy czas do lata, mam nadzieję, że kilka nowych perełek się pokaże i wzmocni drużynę – z premedytacją przekłuł balon, nim ten zdążył się napompować.
Ambicja rozpiera kapitana reprezentacji. Ma już taką pozycję, że wolno mu skrytykować politykę personalną Bayernu Monachium, wolno mu potrząsnąć kolegami z reprezentacji. Robi to nie złośliwie, lecz w trosce o wyniki na imprezie, gdzie rywale podyktują warunki dwa razy trudniejsze niż w kwalifikacjach. Wie o tym dobrze selekcjoner, który mimo że nieustannie monitoruje 77 zawodników i prowadzi ranking na wszystkich pozycjach, a w już czteroletniej pracy z kadrą w 41 meczach wypróbował 86 nazwisk, to w grach o punkty specjalnie nie ryzykował.
Kadry powołane na pierwszy mecz z Kazachstanem i ostatni z Czarnogórą nie różniły się drastycznie od siebie. W kwalifikacjach do mundialu selekcjoner skorzystał z 26 zawodników, czyli liczby zbliżonej do tej, jaką zabierze na finały. Niech jednak nikt się nie łudzi, że nie będzie szukał nowych rozwiązań. Przecież do Francji nie wziął kilku piłkarzy, którzy wcześniej pomogli mu się do Euro zakwalifikować, w pierwszym rzędzie skreślił Sebastiana Milę.
Piotr Wielki czy Czarny Piotruś?
Z pewnością odrzucenie nie grozi Piotrowi Zielińskiemu. Nie tylko z powodu kontuzji Milika, którego straciliśmy pod koniec eliminacji, a którym na dobrą sprawę w trakcie bojów o wizy do Rosji nie zdążyliśmy się za bardzo nacieszyć. Siłą rzeczy selekcjoner nie musiał kombinować i zamiast ulubionego 1-4-4-2 z "Lewym" i podpierającym go Milikiem przeszedł na 1-4-2-3-1, gdzie za plecami kapitana operował nieprawdopodobnie uzdolniony Zieliński.
Ten akurat w batalii o Rosję grał nierówno, ale im dłużej, tym lepiej. Ma to, czego brakuje większości kolegów. Zapomina o schematach, w podaniach wspomaga się intelektem. Niemniej ile głosów na temat Zielińskiego, tyle opinii. Dla jednych pomocnik Napoli robi systematyczne postępy i widać to również po występach w koszulce z Orłem na piersi, dla innych – jest cieniem samego siebie z Napoli. Jan Tomaszewski twierdzi nawet, że Zieliński do stylu gry tej reprezentacji nie pasuje, nie potrafi pomóc, gdy trzeba bronić, nie jest aż tak kreatywny, jak być mógłby, i jest wręcz piętą achillesową reprezentacji, więc czym prędzej winien zająć miejsce na ławce, a nie w wyjściowym składzie.
Opinia ostra, pewnie przesadzona. Zieliński miał bowiem mecze, kiedy jego dotknięcia piłki decydowały o bramkach. Zaliczył trzy asysty, wielu jego zagrań nie wykorzystali partnerzy.
- Pamiętajmy jednak koniecznie o jednym, w Napoli spełnia zupełnie inną rolę – komentuje Prusik, były znakomity przecież pomocnik. – Tam jest Marek Hamsik, który bierze na siebie ciężar odpowiedzialności za boiskowe wydarzenia, a Piotr tego robić nie musi. Natomiast w reprezentacji wymaga się od niego tyle, ile w klubie od Hamsika. Tymczasem mimo ogromnej skali talentu i znakomitego wyszkolenia technicznego, nie jest jeszcze gotowy na takie wyzwania. Gdzieś również tkwi w nim bariera psychologiczna sprawiająca, że młody gracz notuje przestoje, znika, zamiast cały czas być pod grą.
Zieliński jednak w eliminacjach, na 900 możliwych do rozegrania, zaliczył 879 minut na boisku i jest pod tym względem zaraz za kapitanem. Ponad 800 minut mają na koncie również Glik i Błaszczykowski, 700 przekroczyli Piszczek oraz Kamil Grosicki. Matematyka nie kłamie, to faktycznie były kluczowe postacie bojów o punkty. Zwłaszcza rozwój i wkład w ostateczny sukces "Grosika" był nieprawdopodobny.
Jego przeobrażenie i rola, jaką odgrywa w polskim futbolu, trwa już co prawda od kilku lat. W styczniu 2014 roku przeszedł do Rennes z Sivassporu za 800 tysięcy euro, równo trzy lata później był już wart dla angielskiego Hull City 9 milionów. Z punktu widzenia polskich kibiców ważniejsza jest jego rola w drużynie narodowej. A ta nie ogranicza się tylko do zaśpiewów po sukcesach i robienia atmosfery w szatni lub na zgrupowaniach. 29-letni skrzydłowy to dziś dla Nawałki nie tylko talizman, ale także gracz pierwszego wyboru, coraz dojrzalszy, niebazujący wyłącznie na szybkości (musi poprawić egzekwowanie kornerów), który w grze o mundial dał drużynie trzy bramki i trzy asysty.
By podsumować zakończone eliminacje: średnia oglądalność reprezentacji na PGE Narodowym wyniosła 54 645, co stanowi absolutny top w światowej skali, natomiast oglądalność przed odbiornikami telewizyjnymi przekroczyła 7,4 miliona widzów na każdym spotkaniu o punkty. Niesamowita frekwencja na warszawskim stadionie nie bierze się z powietrza. Polacy pokochali drużynę narodową, ponieważ ta dała im do tego powody. Biało-Czerwoni wygrali osiem kolejnych, ostatnich meczów o punkty na własnym boisku! I to również jest kolejny rekord ustanowiony za kadencji Nawałki – jedynego selekcjonera, który z reprezentacją Polski awansował do dwóch kolejnych turniejów rangi mistrzowskiej.