Reprezentacja Polski. Najlepszą obroną jest Robert Lewandowski. Największym zagrożeniem też

Największym zagrożeniem reprezentacji Polski jest... kapitan. Nikt bowiem nie wie, na co stać Biało-Czerwonych bez Roberta Lewandowskiego. I lepiej, żebyśmy się nie musieli o tym przekonywać.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Robert Lewandowski Getty Images / Andrew Halseid-Budd / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Zbigniew Mucha

W kwalifikacjach zdobyliśmy 25 punktów, to bardzo dużo. W 10 meczach, jakie musiała rozegrać drużyna Jerzego Engela, a później Pawła Janasa (obie zakwalifikowały się do finałów MŚ - odpowiednio w 2002 i 2006 roku) zdobycze były skromniejsze – 21 i 24 punkty. Drużyna Adama Nawałki była od początku faworytem kwalifikacji i nie zawiodła. Nie bała się nikogo (bo po prawdzie bać się nie było kogo), nie wychodziła na boisko z przesadnym respektem i niepewnością, jak jeszcze zdarzało się przed Euro 2016, kiedy grupowymi rywalami Bało-Czerwonych byli Niemcy.

Wówczas wyrwanie im jakiegokolwiek punktu odczytywane było jako sukces, teraz w grupie nie mieliśmy tak klasowego przeciwnika, więc każda strata punktów odbierana była jako strata. Od początku batalii o Moskwę zespół Nawałki był pewien swojej wartości i z reguły nie zawodził. Aczkolwiek nie ustrzegł się małych wpadek, klasycznych sygnałów ostrzegawczych, których zlekceważyć selekcjoner nie ma zamiaru.

Mimo potknięć jest lepiej

Zbigniew Boniek, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, zauważył, że po mistrzostwach Europy ukonstytuowała się grupa - cytat - "bankietowo-rozrywkowa", która jednak szybko została rozwiązana. Prawdopodobnie zanim doszło do małego trzęsienia ziemi, to najpierw był jednak zimny prysznic w Kazachstanie, a później słynna afera alkoholowa i bardzo słaby, wygrany szczęśliwie mecz z Armenią.

Selekcjoner, nie wdając się w szczegóły i nikogo nie skazując na banicję, na nowo wstrząsnął zespołem i skierował go ponownie na proste tory. Prawdziwa porażka została zaliczona w Kopenhadze, i wynikała ze zbytniej pewności siebie. Wówczas przekonaliśmy się, że Robert Lewandowski nie jest niezacinającą się maszyną, że bez Grzegorza Krychowiaka, ale w formie, nie mamy należytego środka pola, a obrona jest w stanie sprawić każdą, nawet najbardziej nieprzyjemną niespodziankę.

ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Milik: Nie wykluczam wypożyczenia z Napoli

Z tych historii zespół wyciągał wnioski i wychodził mocniejszy. Za każdym razem odpowiadał też mocno; po zimnym prysznicu w Astanie hat-trickiem "Lewego" i zwycięstwem nad Danią, po AAA (Armenia plus afera alkoholowa) - znakomitym, najlepszym od lat wyjazdowym meczem i zwycięstwem 3:0 w Bukareszcie, w końcu po traumie kopenhaskiej - trzema zamykającymi eliminacje zwycięstwami, z sumarycznym w nich bilansem bramkowym 13-3!

- Mimo nieszczęsnej Kopenhagi ani przez moment nie towarzyszyła mi obawa, że coś się może nie udać - mówi Waldemar Prusik, były reprezentant Polski. – Po wygranej w rewelacyjnym stylu w Bukareszcie nabrałem szybko przekonania, że to jest mocna drużyna, którą stać na wiele. Ma jakość piłkarską, ale złożona jest również z fajnych osobowości, świadomych swojej klasy, lecz także niedostatków i celów, jakie sobie wyznaczyła. To oczywiste, że nie jesteśmy tak słabi jak podczas 0:4 na Parken ani tak silni, by regularnie wygrywać z Niemcami, ale mamy już jakość i przewidywalną siłę.

Kontynuuje: - Udźwignęliśmy miano faworyta grupy, zawodnicy indywidualnie zrobili postępy. Są świadomi wyzwań, jakie stawia przed nimi drużyna narodowa. To generalnie były lepsze kwalifikacje niż te do Euro 2016. Wówczas patrzyliśmy na wszystko przez pryzmat historycznego zwycięstwa z Niemcami, teraz zaś była przewidywalność, pewność, dojrzałość, która wynikała z sumy doświadczeń zebranych w ciągu minionych trzech lat. Mamy po prostu lepszy zespół niż dwa lata temu. Takie są fakty.

Wywrócone klasyfikacje

Nawałka objął stery drużyny narodowej w listopadzie 2013 roku. Tkwiliśmy wówczas w kompletnie innej piłkarskiej rzeczywistości. Po klęsce Euro 2012 oraz fiasku eliminacji do mundialu w Brazylii spadliśmy na 78. miejsce w rankingu FIFA. W kwalifikacjach Euro ’16 losowani byliśmy z trzeciego koszyka. Lewandowski był jedynie wyróżniającym się napastnikiem Bundesligi i grał w Dortmundzie. Arkadiusz Milik był wypożyczany do Augsburga, a Piotr Zieliński stawiał pierwsze kroki w dorosłym Udinese.

Dziś wartość każdego z kadrowiczów z osobna i drużyny jako takiej poszybowała mocno do góry. Jeszcze w lipcu 2015 roku, kiedy dzielono grupy eliminacyjne rosyjskiego czempionatu, zajmowaliśmy 34 miejsce w rankingu FIFA i przysługiwał nam trzeci koszyk w losowaniu, podczas gdy Rumuni byli w pierwszym, a Duńczycy w drugim. Nawałka przewrócił klasyfikację do góry nogami.

Co natomiast wiemy po zakończonych kwalifikacjach? Obiegowa opinia głosi, że mamy lepszy atak niż obronę. Nie do końca jest to prawdą. Straciliśmy co prawda aż 14 bramek, czyli więcej niż w drodze do Francji, o samych finałach ME nie wspominając (w pięciu meczach dwa gole stracone, w tej sytuacji aż pięć wbitych nam przez Kazachów, Duńczyków i Czarnogórców jesienią 2016 roku w trzech pierwszych meczach el. MŚ musiało szokować), ale też warto pamiętać, że aż sześć bramek straciliśmy w konfrontacji z Duńczykami. Poza tym, kiedy na boisku był skład defensywy, jaki wykrystalizował się na boiskach Paryża oraz Marsylii, czyli Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Michał Pazdan i Artur Jędrzejczyk, drużyna straciła tylko dwie bramki.

Dało się zauważyć różnicę miedzy dwójką naszych stoperów. Pazdan w reprezentacji jest właściwie niezawodny, natomiast trudno go w ten sposób definiować, obserwując ligowe mecze Legii. Glik z kolei w Monaco błyszczy praktycznie w każdym meczu i jest gwiazdą Ligue 1, w drużynie narodowej zdarzały mu się momenty dekoncentracji. Statystyki przechwytów miał lepsze od Pazdana, ale też nie wolno zapominać, że rozegrał dwa mecze więcej. To wciąż lider formacji.

Mimo znakomitej gry w powietrzu choćby wspomnianego Glika, zbyt często traciliśmy bramki ze stałych fragmentów. A nawet jeśli nie traciliśmy, to nie potrafiliśmy zapobiec sporemu zamieszaniu. Jedyną pociechą jest fakt, że jeszcze lepszą skuteczność mamy w drugą stronę i właściwie dopiero dwa ostatnie mecze eliminacji, w których zdobyliśmy 10 bramek, trochę "popsuły" tę statystykę. Niemniej na 28 bramek aż 13 zdobyliśmy po stałych fragmentach, co stanowi niemal 46,5 procent!

Wracając do obrony, ogromny wpływ na postawę całego bloku miała drastyczna obniżka formy i notowań Krychowiaka oraz nieustanne szukanie (eksperymentowanie) ze znalezieniem kogoś na jego miejsce, względnie do pary obecnemu pomocnikowi West Bromwich Albion, a niedawno jeszcze Paris Saint-Germain. Jego brak, zwłaszcza w zakończonym pogromem meczu na Parken, obnażył słabość środka pola reprezentacji.

Krycha i Bereś nieodzowni

– Krychowiak w formie z Euro jest tej drużynie niezbędny, nie mam co do tego żadnych wątpliwości – uważa Prusik. – Pytanie: kto obok niego? Selekcjoner próbował Krzysztofa Mączyńskiego lub Karola Linettego, ale myślę, że wciąż na tej pozycji mamy ogromne rezerwy i trener nie zakończył poszukiwań. Problemem, z którym borykamy się nie od dziś, jest również lewa obrona. Cały czas trwa sztukowanie, czyli przerabianie na lewego beka Macieja Rybusa bądź Jędrzejczyka lub ostatnio Bartosza Bereszyńskiego.

Znikąd nie widać nadziei, że w nieodległej przyszłości pojawi się lewy obrońca z prawdziwego zdarzenia. Dwa ostatnie mecze szczęśliwie wykreowały Bartosza Bereszyńskiego, nominalnego prawego obrońcę. Gracz Sampdorii jest absolutnym wygranym ostatniego zgrupowania i dziś widać, że w kadrze jego obecność może być nieodzowna. Choćby wówczas, gdy zajdzie potrzeba znalezienia dublera (oby nie) dla Piszczka.

Bo to, zaraz za Lewandowskim, najlepszy polski zawodnik zakończonych kwalifikacji. To właśnie doświadczony obrońca Borussii Dortmund był – nietypowo usytuowanym z prawej strony – sercem całego organizmu. Niestety, kończący zmagania w grupie mecz z Czarnogórą prócz radości przyniósł trochę zmartwień. Łukasz, który chyba nigdy wcześniej, może poza Euro 2016, nie grał w drużynie narodowej tak dobrze jak wielokrotnie w tych eliminacjach, doznał kontuzji. Szczęśliwie czeka go raczej tylko kilka tygodni (naderwanie, a nie zerwanie więzadeł pobocznych), a nie miesięcy przerwy w grze. Jego brak na dłuższą metę byłby niepowetowaną stratą. Piszczek nie wykręcił co prawda w eliminacjach nadzwyczajnych liczb (1 gol i 2 asysty), ale grał… nadzwyczajnie. A ten gol w Podgoricy był być może najważniejszym z 28 w sumie zdobytych przez Biało-Czerwonych. Jeżeli wystąpi, a trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej, na mundialu w Rosji, będzie jedynym polskim piłkarzem w historii, po Władysławie Żmudzie, który weźmie udział w czterech turniejach rangi mistrzostw świata lub Europy.

Niezrozumiała decyzja

O ile do bloku defensywnego zgłaszano w ciągu ostatnich 15 miesięcy rozmaite zastrzeżenia, to praktycznie żadnych pod adresem bramkarzy. Choć wydawało się po Euro, że jedynką będzie Łukasz Fabiański, to dziś wiadomo, że nie, bo pierwszym wyborem będzie zawsze Wojciech Szczęsny, o ile nie przepadnie w Juventusie Turyn. W kwalifikacjach od początku bronił, zresztą bardzo poprawnie, Fabiański, jednak na koniec śmietankę spił jego młodszy kolega. Podobno była umowa, że we wrześniowych meczach o punkty między słupkami stanie jeszcze bramkarz Swansea, natomiast w październiku już bronić będzie golkiper Juve.

– To chyba jedyna decyzja selekcjonera, której nie rozumiem – mówi Prusik. – Musiałby sam Adam Nawałka wyjaśnić, czym się kierował, czyniąc taką roszadę. Nie było powodu, by odsuwać Fabiańskiego, który spisywał się bardzo dobrze. Być może trener chce utrzymać obu w ogniu, w dyspozycji i gotowości bojowej, tego nie wiem. Natomiast podejrzewam, że dla "Fabiana" to sytuacja mało komfortowa, choć dzielnie ją znosi.

Lewy, czyli antidotum

Boniek w niedawnej rozmowie z "Przeglądem Sportowym" zauważył: – Trener Nawałka podczas konferencji był wypytywany, czy nie martwi się o obronę. A ja się zastanawiam, dlaczego nikt nie pyta, czy niepokoi go atak. To największy błąd, bo z naprawdę mocnymi rywalami Robert sam nie wygra. Musimy poprawić grę ofensywną, co było widać w mistrzostwach Europy we Francji. Nie traciliśmy bramek, ale strzeliliśmy tylko cztery gole. Musimy się zastanowić, co zrobić, by ułatwić życie Lewandowskiemu w meczach z dobrymi drużynami, którym będzie trudniej strzelić niż Czarnogórze, Kazachstanowi czy Armenii.

Czy Polska faktycznie jest uzależniona od Roberta Lewandowskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×