Maks Chudzik z Birmingham
Krzyk, ciasnota, zapach alkoholu i odgłosy kłótni. W takiej scenerii tysiące angielskich kibiców rusza do pubów każdej soboty, aby spędzić ostatnie minuty przed pierwszym gwizdkiem spotkania ich ulubieńców. I tak jest też w Birmingham. W telewizji leci mecz Manchesteru United z Tottenhamem, ale mało kogo interesuje.
Wśród głośnych odgłosów kibiców City, których policja prowadzi grzecznie za rękę ze stacji kolejowej, gdzieś z dala, zupełnie na rogu prześwituje pasiasty strój mężczyzny przywdzianego w koszulkę West Bromwich Albion. Na jego plecach widnieje jedynie napis: Krychowiak. Gurdev, jak każe się nazywać, od razu zastrzega, że o Polaku mógłby rozmawiać w nieskończoność. A numer "20" na trykocie świetnie oddaje jego przywiązanie do klubu. W końcu na obecny sezon przypada okrągła, dwudziesta rocznica od zakupu jego pierwszego karnetu na mecze "The Baggies".
Gurdev mówi o sobie: - Jestem chodzącą encyklopedią klubu, która od lat nie odpuściła choćby jednego spotkania.
Gdy pytam się dlaczego więc postanowił zakupić koszulkę Krychowiaka, odpowiada: - To proste. On jest najlepszy. Pamiętam jak biegał u nas Anelka czy Lukaku. Jeden emeryt, drugi tak młody. Czułeś w powietrzu, że wraz z pierwszym oknem transferowym zamienią nas na klub, w którym znajdą pieniądze bądź sławę. Greg jest jednak taki, jak my. Waleczny, dumny. Czujemy się, jakby był z nami od lat. Stąd nasza miłość do niego.
Kibica, który wyrazi się w tym samym tonie, co Gurdev łatwo znaleźć tu na każdym rogu. Jest ich zresztą tak dużo, jak banerów promujących bilety na następne domowe spotkanie The Baggies przeciwko Newcastle. Na wszystkich widnieje jedynie twarz 28-latka z Mrzeżyna.
ZOBACZ WIDEO Idealne podanie Martineza, "Lewy" dopełnił dzieła. Skrót meczu Bayernu z RB Lipsk [ZDJĘCIA ELEVEN]
Anglia to hermetyczny świat piłki, którego zawyżona duma nie pozwala wychodzić poza Wyspy. Tutaj prędzej o transmisję z rozgrywek zaplecza szkockiej ekstraklasy niż spotkania Realu czy Barcelony. Przeszłość Grzegorza Krychowiaka w Birmingham mają jednak prześwietloną na wylot. Wiedzą, że na swoje nazwisko pracował od zera. Musiał je sobie wybiegać i wywalczyć.
A kluby, w których Polak ostatnio grał, czyli Sevilla i PSG, to tutaj wielki powód do dumy. Znak nowych, lepszych czasów. Krychowiak jest dziś twarzą marketingową klubu. I kto wie, być może latem już go nie będzie i zniknie w banerów, bo przecież przyjechał, aby się odbudować.
Nie byłaby to najlepsza wiadomość dla tysięcy Polaków zamieszkujących centrum Anglii. W końcu mecz z rodakiem w składzie to święto, dla którego warto dumnie wyjąć z szafy zakurzoną flagę. 17-letni Marcel Jakubowski w ostatnich tygodniach usłyszał z trybun The Hawthorns więcej polskich słów, niż przez 4 ostatnie sezony podczas których regularnie odwiedzał stadion. Przed tygodniem postanowił więc założyć fanklub The Baggies, którego członkowie to wyłącznie Polacy. Już po paru dniach działalności Marcel otrzymał zaproszenie od władz klubu do współpracy.
Kibice West Bromu nie maja wątpliwości: - Gdzie on tutaj pasuje? - pyta wspomniany Gurdev: – Arsenal, Liverpool. Tam jest jego miejsce – dodaje.
To głosy miejscowych kibiców. A eksperci? Bardziej stonowani: - Ten chłopak jest stworzony, aby grać w West Bromie, gdzie serce do walki zastępuje umiejętności, a bieganie stawia się wyżej od walorów technicznych – wyznał w rozmowie z nami Simon Stone z BBC.
"Krychowiak? Nie znam. Czekaj. Czy to przypadkiem nie jest ten koleś, co zamienił po roku PSG na West Brom?" – tak z kolei na pytanie o Polaka odpowiadali niemal wszyscy fani City, których w sobotę spotkałem w drodze na mecz.
Filar polskiej kadry ma w Birmingham wszystko: minuty na boisku, wsparcie trenera oraz miłość kibiców. Ma wszystko to, czego nie dostał w Paryżu. Dla fanów jest największą gwiazdą, West Bromwich Albion potrzebuje gwiazd. Ale tak jak publika go kocha, tak też wymaga. W sobotnie popołudnie, schodzącego z boiska reprezentanta Polski, pożegnała salwa gwizdów i buczenia przy niewinnym tylko akompaniamencie oklasków.
West Bromwich Albion przegrał z Manchesterem City 2:3. I znowu można było iść na piwo. Tyle że teraz wypić je z rozpaczy.