Tomasz Lipiński
Reprezentant Brazylii siedział pod butem reprezentanta Polski - rzecz nie do pomyślenia ani wyobrażenia jeszcze kilka lat temu, była faktem w całym poprzednim sezonie, od pierwszej do ostatniej kolejki.
Tylko w Pucharach
Trener Luciano Spalletti nie widział bramki bez Szczęsnego i naciskał na kolejne wypożyczenie go z Arsenalu. Z kosztami się nie liczył. Pozostawał przy okazji głuchy na sugestie, że warto rozejrzeć się wokół i dostrzec kogoś, kto już za 8 milionów euro był własnością klubu i z kim wiązano duże nadzieje na dalszą przyszłość. Ten ktoś nazywał się Alisson Ramses Becker.
- Nauczyłem się cierpliwości - odpowiada teraz na pytania o poprzedni sezon. Jako ambitny i świadomy własnych umiejętności bramkarz prawdopodobnie nie czuł się gorszy od polskiego numeru 1, co jednak nigdy nie przeszkodziło wyrażać się o nim z uznaniem. Zresztą szacunek był obustronny. Jak Szczęsny kadził Alissonowi, tak Alisson - Szczęsnemu. Wzorowa rywalizacja albo raczej układ, w którym każdy znał swoje miejsce. Dla jednego liga, dla drugiego puchary - taki był podział. Być może reguły obowiązywałyby inne, gdyby rok temu Roma nie przegrała walki o Ligę Mistrzów. Kontuzja Szczęsnego przywieziona z Euro 2016, następnie rehabilitacja i późne wejście w normalny trening otworzyły drogę do bramki Brazylijczykowi. W Porto dał się pokonać tylko Andre Silvie z rzutu karnego i razem z drużyną przywiózł honorowy remis. Do rewanżu Polak nadrobił zaległości, a więc w nim zagrał i szybko tego pożałował. Bez jego winy zdziewiątkowana Roma została przez Porto wyliczona do trzech.
ZOBACZ WIDEO Artur Boruc: Ja w Legii? Pewnie bym to przemyślał
Wobec tego Serie A miała priorytet nad pucharami, które były tylko miłym dodatkiem. Do ligowej codzienności oddelegowany został Szczęsny i nie opuścił posterunku nawet na minutę, Alisson bronił od święta. Jednak nie było tego wcale tak mało, w Coppa Italia i Lidze Europy w sumie uzbierało się 15 występów i po Porto między innymi mecze z Lazio, Villarrealem i Lyonem. Miałby więcej, ale w jednych rozgrywkach Roma zatrzymała się na półfinale, w drugich przed ćwierćfinałami. Apetyty były większe, ale akurat do formy bramkarza, który puścił 19 goli (najwięcej, bo cztery, w Lyonie), nikt nie zgłaszał najmniejszych zastrzeżeń. Pewne ręce, chłodna głowa, ogólne wrażenie dużej pewności siebie i tylko grą nogami - zresztą i tak na niezłym poziomie - delikatnie odstawał od konkurenta.
Tego, czego jeszcze do niedawna nie dostawał w Romie, z nawiązką odbierał w reprezentacji. Już u Dungi był numerem 1, ale to akurat było zrozumiałe - za rządów poprzedniego selekcjonera cieszył się niepodważalną pozycją w Internacionalu Porte Alegre, którą po części jemu zawdzięczał. To u Dungi zadebiutował w lidze brazylijskiej, który miał do wyboru dwóch Beckerów (poza niemieckim pochodzeniem nic nie łączy ich z tenisistą Borisem). Starszy o cztery lata Muriel Gustavo z racji wieku i doświadczenia zajmował wyższe miejsce w klubowej hierarchii, ale gdy doznał kontuzji, na jego miejsce wskoczył młodszy brat i tak już zostało.
(...)
Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".