Maciej Makuszewski: Dobre wybory doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem

To był chyba mój najlepszy rok w karierze. Podpisałem umowę z Lechem, pograłem w pucharach, zadebiutowałem w reprezentacji i dowiedziałem się, że zostanę ojcem - mówi Maciej Makuszewski, pomocnik Lecha Poznań i reprezentacji Polski.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Maciej Makuszewski WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Maciej Makuszewski
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Jaki ma pan wynik na 100 metrów?

Maciej Makuszewski: Nie wiem, nigdy nie mierzyłem.

I mam w to uwierzyć? Ma pan zabójczą broń i jej nie testował?

Robimy testy szybkościowe na 30 metrów.

Usain Bolt w 2009 roku osiągał, nie licząc czasu reakcji 3,63 sekundy na tym odcinku. Poniżej 4 sekund jest uważane w sporcie za czas znakomity. Jak to wygląda u pana?

Poniżej 4 sekund. Gdyby były mistrzostwa na 30 metrów, może bym mógł spróbować. Ale poważnie, wielu chłopaków ma takie wyniki, pamiętam, że w Jagiellonii było nas kilku.

ZOBACZ WIDEO: Kamil Wilczek: Nie da się wejść w buty Lewandowskiego

Dziś mówi się, że piłka jest dla ludzi z dobrą szybkością startową. Kto szybciej ruszy, ten jest w jej posiadaniu.

Tak, zdecydowanie. Ronaldo, Messi, Neymar, Hazard, Rashford to wszystko piłkarze ze świetnym przyspieszeniem, z dynamiką, dryblingiem, którzy również dzięki temu robią przewagę.

Skąd się to wzięło u pana?

Dobre geny. Tata grał w niższych ligach, ale zawsze był wyróżniającym się zawodnikiem. Był bardzo szybki i miał przewagę. Mama też miała zawsze świetne wyniki w zawodach lekkoatletycznych.

Pański brat ma te same geny, a został informatykiem.

Jest inny, znacznie wyższy. Zresztą ja poszedłem jako 13-latek do łódzkiego SMS-u, a on był dwa lata młodszy. Nie jestem pewien, czy rodzice udźwignęliby to finansowo.

Aż tak drogo?

Myślę, że tak, to była dla rodziny spora inwestycja. Rodzice sporo z siebie dali, dziadkowie pomagali jedni i drudzy.

Amerykanie wyliczyli, że 1 kandydat na 1000 zostaje profesjonalnym sportowcem. Zresztą z pańskiej grupy w SMS-ie tylko pan zrobił karierę. Ryzyko spore.

Ogromne. Nawet bym to porównał do trafienia szóstki w totka. I mówię poważnie. Ilu kapitalnych chłopaków, z którymi byłem w SMS-ie nic nie zdziałało. Patrzyłem na nich i myślałem, że jestem słabszy. Nie miałem kompleksów przez nich. Po prostu myślałem sobie: Ja dam sobie radę, ale oni będą gwiazdami futbolu, będą odchodzić do wielkich klubów.

Ale to nie te czasy były.

No właśnie, zaledwie kilka lat temu, ale kluby nie miały jeszcze tak rozwiniętych działów skautingu. My mieliśmy wtedy tak silny zespół, że jak graliśmy w lidze juniorów pod Łodzią, to z większości przeciwników nie było co zbierać. Byliśmy świetni i ogromna w tym zasługa trenera Radka Mroczkowskiego, który już wtedy stawiał bardziej na indywidualne wyszkolenie, technika kosztem siłowni, robił dodatkowe indywidualne treningi. Sporo mu zawdzięczam.

A jednak z całej tej świetnej ekipy tylko pan się przebił.

To kwestia wyborów. Miałem wtedy możliwość przejścia do GKS Bełchatów do młodej Ekstraklasy. Tam były bardzo dobre pieniądze i większość chłopaków skorzystała i przepadła. Poza Mateuszem Cetnarskim, z którym zresztą mieszkałem w internacie, choć on był z wcześniejszego rocznika. Ale ja chciałem spróbować sił w piłce seniorskiej. Wybrałem Wigry Suwałki.

II liga czyli 3 poziom rozgrywek.

Za trzy razy mniejsze pieniądze.

Ale bliżej domu.

Tak, 100 kilometrów od domu, ale to nie miało znaczenia. Skoro byłem już 6 lat poza domem, to już w ten sposób nie myślałem. Namówił mnie Andrzej Niewulis, kolega z SMS-u, a dziś zawodnik Rakowa. W Wigrach miałem dużo szczęścia, że trafiłem na trenera Zbigniewa Kaczmarka. Od początku na mnie postawił. To dla mnie były najlepsze lata, niczym się nie martwiłem, tylko grałem w piłkę. A te 2 tysiące starczyło mi na wszystko. Mieszkaliśmy we trzech w mieszkaniu opłaconym przez klub, mieliśmy opłacony obiad w bardzo dobrej restauracji. Był fantastyczny klimat. Tylko grać. I miałem regularnie po kilka bramek, kilkanaście asyst. Choć też wykonywałem stałe fragmenty gry. Wszyscy mi mówili, że Ekstraklasa to kwestia czasu. Ale ja o tym w ogóle nie myślałem.

Mało brakowało a trafiłby pan do Francji.

Trener Kaczmarek grał w Ajaccio i wysłał mnie tam na testy. Trenowałem z nimi 10 dni i wyszło to nieźle. Ostatniego dnia graliśmy z Olympique Marsylia. Pamiętam, że debiutował tam Lucho Gonzalez. Oni wtedy zdobyli mistrzostwo. Graliśmy w Avignon, pięknym mieście. Zagrałem cały mecz i świetnie się czułem. Trener Olivier Pantaloni był zadowolony i stwierdził, że bardzo by chciał, żebym został, dzwonił do trenera Kaczmarka i był zachwycony. Atmosfera była znakomita, zabawa, śpiewy. Ja im powiedziałem: "Nie śpiewam aż nie podpiszę umowy". No i niestety nie zaśpiewałem.

Bo akurat właściciel klubu został aresztowany za udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

A klub dostał zakaz transferowy. Wróciłem do Wigier i trafiłem do Jagi.

A mógł pan trafić do Arki.

Jednak warunki finansowe, które mi przedstawili, nie były ekstraklasowe.

Ile?

Po odliczeniu wszystkich kosztów, które trzeba było ponieść… w zasadzie podobne. Miałem jechać na wybrzeże, wynająć sobie mieszkanie, kupić jedzenie. I zostałyby mi może 2 tysiące. A tyle miałem w Wigrach, a nawet więcej, bo dostałem podwyżkę.

Ale perspektywa...

Akurat perspektywy miałem, bo wiedziałem o zainteresowaniu wielu klubów. Zaraz zadzwonił prezes Cezary Kulesza z Jagiellonii. Do mnie i do ojca. Potem trener Probierz. Naciskali naprawdę mocno. Widziałem, że im zależy.

Szedł pan do przodu, młodzieżówki, Ekstraklasa. I pewnie jak każdy chłopak marzył o kadrze, ale powołanie nie nadchodziło.

Gasło to we mnie. Z roku na rok coraz mniej o tym myślałem. Na początku tak, ale z czasem przestałem myśleć, że to się spełni. Wcześniej szedłem przed siebie, a teraz, w Jagiellonii, zacząłem siadać coraz więcej na ławce. Nie czułem rozwoju. W Wigrach ludzie przychodzili na mnie, więc dawałem maksimum. Tu w ogóle nie czułem tego klimatu. Mój entuzjazm został wyhamowany. Zatraciłem radość z gry. Potem odszedł trener Probierz a przyszedł trener Michniewicz. Mówił, żebym został, że będę grał. Więc zostałem. I nie grałem. Już naprawdę miałem dość. Gdy przyszedł trener Hajto, nie pojechałem z zespołem na obóz.

Na następnej stronie: Jak dzięki Tomaszowi Hajto zaczął pokonywać bariery i jak został wyśmiany na kadrze województwa
Czy Maciej Makuszewski pojedzie na mundial do Rosji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×