[b]
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Da się porównać atmosferę wokół kadry do tej, która była pod koniec 2001 roku?[/b]
Marcin Żewłakow: Sytuacja jest inna. Wtedy awansowaliśmy na mundial po 16 latach, było to coś nieoczekiwanego. Teraz to potwierdzenie siły i wypracowanej pozycji.
Ludzie wychowani w latach 90. byli raczej gotowi na klęski, trudno nam do tamtego awansu się przyzwyczaić.
Gdybyśmy wtedy nie awansowali, na pewno byłaby krytyka, ale ludzie dopuszczali taką możliwość. W przypadku obecnej drużyny już nie. Zwłaszcza po EURO 2016.
ZOBACZ WIDEO Reprezentacja sprawdzi nowe ustawienie. "Chcemy wykorzystać potencjał wszystkich zawodników"
Teraz wygraliśmy grupę eliminacyjną, ale była to grupa bez wielkiej drużyny typu Niemcy, Hiszpania.
Wtedy też taka była.
W sumie nie, choć Ukraina zaraz po sukcesach Dynama Kijów, czy Norwegia były mocnymi drużynami.
Ok, wtedy byliśmy drużyną numer 3. Wykreowało się wtedy kilku bohaterów, których Polska pokochała. Choćby Dudek, Olisadebe, Świerczewski. Ludzie potrzebowali takich wzorów.
Co się stało, że się nie udało?
Brak doświadczenia na dużej imprezie.
Można było zrobić coś więcej, inaczej?
Wydaje mi się, że tak. Po pierwsze trzeba było pozwolić wyjechać na turniej tej drużynie, która wywalczyła awans.
Wraca sprawa Iwana.
Co tu dużo mówić, Tomek powinien był z nami pojechać. Dla atmosfery, zachowania proporcji w drużynie. Tomek by to wykorzystał. To na pewno sporo popsuło. Tak jakbyś w sprawdzonym przepisie zmienił jeden składnik.
Mieliście pretensje do Pawła Sibika, który pojechał za Iwana?
Trudno mówić o pretensjach czy wrogości do Pawła, bo i za co? Było natomiast dużo sceptycznego patrzenia. Umówmy się, na tamten moment porównać Tomka Iwana do Pawła Sibika i postawić między nimi znak równości mógłby zrobić tylko ktoś bardzo odważny.
A te wszystkie reklamy? Wtedy był o to wielki spór, teraz wydaje się to normalne.
Problem leżał gdzie indziej. Nagle okazało się, że to, co ustaliła drużyna, przestało się liczyć. Kilka jednostek zrobiło coś indywidualnie. W eliminacjach byliśmy jednością - starzy za młodymi, młodzi słuchali starych. W drugim etapie - przygotowaniach i samych mistrzostwach, jedność zaczęła się rozłazić…
Z dzisiejszego punktu widzenia, trudno mi dopuścić, że Robert Lewandowski dostaje tyle samo z reklamy co przykładowo Kamil Wilczek.
I może to był właśnie ten brak doświadczenia. Właśnie to podejście było błędem. Ale tak założyliśmy i złamanie tej zasady zrodziło kwas. Wcześniej szliśmy za sobą w ogień, tu pojawiły się pierwsze symptomy końca tej drużyny. Dwa pierwsze mecze, z Koreą i Portugalią, tylko to pogłębiły.
Przegrana 0:2 z Koreą to był cios kijem baseballowym?
Raczej ten mecz z Portugalią. Z Koreą zapłaciliśmy frycowe. Wyjeżdżasz na wielką imprezę i nie wiesz, co to znaczy pierwszy mecz. Sporo o tym miedzy sobą rozmawialiśmy, każdy z nas to przeżywał, próbował się w tym jak najlepiej odnaleźć, ale okazało się, że "na żywo" to coś zupełnie innego. Obecna drużyna miała już to doświadczenie, miała za sobą mecze na innych imprezach, choćby EURO 2012.
A gdyby porównać te drużyny, waszą i obecną?
Ta jest lepsza. W naszej mieliśmy wiodące postacie, tu czuć kolektyw, jest mocny kręgosłup i zawodnicy, bez których trudno wyobrazić sobie ten zespół. To piłkarze grający w większych i lepszych klubach.
Wy mieliście piłkarzy Schalke, Liverpoolu, Marsylii...
No właśnie. Jakby nie patrzeć, to zupełnie nieporównywalne. Żaden z tych klubów nie był wtedy dzisiejszym Bayernem, Monaco, PSG czy Juventusem. Spoglądam na dzisiejszą kadrę i gdyby przy klubach zawodników zakryć nazwiska, można by pomyśleć, że chodzi o topową reprezentacje. Patrzy się na to z przyjemnością i niekłamanym podziwem.
Jak spojrzy pan na ten 2002 rok z perspektywy czasu - tak musiało być, czy mogło być lepiej?
Myślę, że tak musiało być. Po okresie szesnastoletniego wyposzczenia najważniejszym celem tej drużyny był sam awans. Wychodziliśmy z tych czasów, gdzie reprezentacji niewiele się udawało. Zrobiliśmy pierwszy krok, stworzyliśmy fundament i przełamaliśmy niemoc eliminacyjną. Naszym marzeniem był awans na wielką imprezę. Później zawodnicy dorastali już z zupełnie innymi marzeniami. Dziś, patrząc na Lewandowskiego, Glika, Krychowiaka, Szczęsnego, awans jest celem, a marzenia dotyczą czegoś więcej. Wyjście z grupy było wtedy maksimum, na jakie było nas stać. Dla zawodników Nawałki wyjście z grupy jest planem minimum. Wszystko ewoluuje, marzenia, oczekiwania, cele.
Czego pan oczekuje?
Ćwierćfinał - tego oczekuję, bez względu na losowanie. Brak wyjścia z grupy...
Będzie klęską?
Nie, ale rozczarowaniem.
Ta obecna drużyna nie przykrywa trochę obrazu nędzy piłkarskiej w naszym kraju? Mamy 7, 8 wysokiej klasy piłkarzy i to by było tyle.
Aż tak tego źle nie widzę. Prawdą jest natomiast, że na razie dostarczamy jedynie materiału. Praktycznie każdy z wyjeżdżających piłkarzy musi swoje w ligach zagranicznych odcierpieć. Ekonomicznie i geopolitycznie ustępujemy innym ligom, wiec gotowy produkt tworzy się tam a nie u nas. Wierzę, że tych 7-8 zrobi "polskiemu materiałowi" dobrą reklamę i zagraniczne ligi śmielej będą po niego sięgać. Niestety, jeśli dziś menedżer na Wyspach ma do wyboru Polaka, Belga i Argentyńczyka, wszystkich na podobnym poziomie, nasz zawodnik jest zazwyczaj trzecim wyborem. Tamci dają pozorną gwarancję. Więc tu trzeba czasu, musimy sobie tę pozycję wypracować.
Skoro padł przykład Belgów - obserwował pan ich rewolucję z bliska. Pokazali, że można w ciągu 10 lat kompletnie zmienić futbol.
Tu kłaniają się dwa aspekty: zreformowany program szkolenia i materiał genetyczny. Kompletnie inne podejście do młodego piłkarza. To, co dziś widzimy u nas, czyli pełne skoszarowanie i poddanie go wszystkim procedurom, piłkarskiej akademii było obecne w Belgii już od roku 2000. Pamiętam, że wtedy 14-15 letnich piłkarzy już wprowadzano w takie sprawy jak odżywianie, taktyka czy indywidualne budowanie sylwetki. Trzeba tez pamiętać, że Belgowie maja ten komfort, że pracują na innym materiale genetycznym. Zaciąg młodych piłkarzy z korzeniami afrykańskimi, jak bracia Mpenza, Lukaku, Origi, gdzie Belgia miała swoje kolonie, powodował, że na starcie byli genetycznie wygrani.
A my przegrani?
Zachowajmy spokój. Sporo się u nas zmieniło. Stadiony, infrastruktura, pojawiają się akademie. Ale też podejście samego piłkarza. Gdy zaczynałem w Polsce, był trening, prysznic i do domu.
Do galerii chyba.
Jak kto lubi. Dziś jest zupełnie inaczej. W Belgii po raz pierwszy doświadczyłem tego, że trening zaczynał się wspólnym śniadaniem, po treningu od poniedziałku do czwartku obowiązywała odnowa biologiczna, a w piątek grupa meczowa wspólnym posiłkiem zaczynała przygotowanie do sobotniego meczu. Nawet jeśli był rozgrywany u siebie. Dziś to również standard w Polsce. To już nie te czasy, gdy w drodze na trening zatrzymywałeś się na stacji, żeby zjeść hot-doga. Dziś świadomość piłkarza jest zdecydowanie większa. Dobrym przykładem jest podejście do treningu indywidualnego i praca mentalna. Dawniej trening obejmował tylko nogi, dziś więcej dotyczy głowy i świadomości. Dawniej, kiedy pracowałeś z psychologiem, ludzie patrzyli na to dziwnie. Masz jakieś problemy? - pytali. Dziś to może nie standard, ale uznana forma treningu. Ludzie pytają: "Nie pracujesz z psychologiem?". To, co wtedy było ultra odważne, dziś jest normą. To pokazuje, jak wiele zmieniło się przez te 15 lat.
W waszych czasach nikt nie pracował z psychologiem?
Jeśli tak, to nikomu o tym nie mówił. Kilka osób w końcu się zdecydowało, zrobiło "coming out" i nagle ludzie zaczęli na to inaczej patrzeć.
Pan pracował z psychologiem?
Nie. I żałuję, bo widzę, że w kilku obszarach bym zyskał.
Mówimy o wielkim postępie, infrastruktura, profesjonalizm i tak dalej, a potem dochodzi do europejskich pucharów i cóż, wszystkie te nasze rozmowy idą do kosza. Przegrywamy ze średniakami. Legia, najlepszy polski klub, odpada z zespołami, z którymi nie ma prawa odpaść.
Nie ma na to dobrego wytłumaczenia, nie pomogę panu.
*Marcin Żewłakow w reprezentacji Polski rozegrał 25 meczów, w których zdobył 5 bramek. Reprezentował m.in. Polonię Warszawa, APOELu Nikozja, Gent, FC Metz, Beveren czy Excelsior Mouscron.