Szymon Mierzyński: Lech Poznań irytuje i męczy zamiast cieszyć (komentarz)

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań

Jedno zwycięstwo w siedmiu meczach, nieustające pretensje Nenada Bjelicy i wakacyjna forma wielu piłkarzy - obraz Lecha Poznań w końcówce jesieni jest wyjątkowo smutny.

Wielokrotnie w tym sezonie zdarzały się spotkania, w których poznaniacy grali słabo, a wygrywali, bądź grali bardzo dobrze, a nie udawało im się tego przekuć na korzystny wynik. Tymczasem od kilku tygodni nie ma ani stylu, ani rezultatów. Po starciu z Wisłą Kraków Kolejorz zagrał jeszcze cztery razy i w żadnym z tych pojedynków nie pokazał formy, która mogłaby kogokolwiek w stolicy Wielkopolski uspokoić. Niewiele też zmienił minimalny triumf (2:1) nad Wisłą Płock, który był przełamaniem po serii pięciu kolejek bez zwycięstwa. Wtedy dyspozycja lechitów też była najwyżej średnia, co zresztą potwierdził następny bezbarwny występ w Gliwicach (0:0).

Nenad Bjelica jest coraz bardziej poirytowany, ale uwagę ogniskuje przede wszystkim na sędziach. Do pewnego stopnia można Chorwata zrozumieć, bo w kilku spotkaniach podejmowano błędne decyzje na niekorzyść jego zespołu, które z pewnością mogły zabrać Lechowi kilka punktów. Problem jest jednak znacznie szerszy, a te pomyłki arbitrów zyskują na znaczeniu głównie dlatego, że poznaniacy są bezzębni w ofensywie i kreują zbyt mało szans. Sytuacji jest niewiele, a te nieliczne często marnowane, więc kontrowersje tym bardziej zapadają w pamięć.

Kłopoty Kolejorza muszą dziwić, zwłaszcza że od sierpnia, gdy odpadł z Ligi Europy i Pucharu Polski, walczy tylko o ligowe punkty, rozgrywa mecze raz na tydzień i ma duży komfort, który jeszcze zwiększa niezwykle szeroka kadra, budowana wcześniej z myślą o występach w pucharach. Gdy poznaniacy zostali tylko na jednym froncie, wielu wróżyło im skuteczną walkę o mistrzostwo Polski. Nie da się tego jednak osiągnąć, jeśli duża część kluczowych piłkarzy gra poniżej swoich możliwości i jest zwyczajnie bez formy.

Tu dotykamy kolejnego problemu, za który coraz więcej kibiców Lecha obarcza właśnie Bjelicę. O ile defensywa jego zespołu funkcjonuje bez zarzutu (jest najlepsza w całej Lotto Ekstraklasie), to już z przodu gra wygląda momentami dramatycznie. Oglądanie meczów Kolejorza to dziś żadna przyjemność. Siermiężnie prowadzone akcje, z nielicznymi przebłyskami Darko Jevticia, nadwyrężają tylko cierpliwość i zazwyczaj nie przynoszą żadnych efektów.

Sami zawodnicy też nie pomagają trenerowi. Po spotkaniu z Piastem media społecznościowe szeroko komentowały kadr z ostatnich minut, gdy Lasse Nielsen, Nicklas Barkroth i Christian Gytkjaer - z szerokimi uśmiechami na twarzy - prowadzili ożywioną dyskusję na ławce. Trener się frustruje, kibice Lecha również, a część piłkarzy sprawia wrażenie, jakby niepowodzenia drużyny kompletnie ich nie obchodziły. Później oliwy do ognia dolał jeszcze film z udziałem... pośladków Nickiego Bille Nielsena. Duńczyk prawdopodobnie nie wrzucił go do sieci sam, ale biorąc pod uwagę fakt, że ostatniego gola zdobył w lipcu, powinien unikać zaogniania sytuacji.

Wiceprezes Piotr Rutkowski stwierdził ostatnio, że niektórzy zawodnicy mają w Poznaniu za dobrze. W jego słowach jest sporo prawdy. Np. Gytkjaer zarabia 40 tys. euro miesięcznie i nie ma tak naprawdę żadnej motywacji, by wspinać się na wyżyny dla zespołu. Jednak sprowadzanie problemów tylko do kwestii finansowych byłoby uproszczeniem. Kadra Lecha w dużej mierze złożona jest z obcokrajowców - piłkarzy z niezłym jak na polskie warunki CV, ale w gruncie rzeczy najemników, którzy w zdecydowanej większości grę w Poznaniu traktują jak przystanek na drodze do większych klubów. Zdarzają się wyjątki, jak niegdyś Ivan Djurdjević (osiadł w Polsce i dziś prowadzi III-ligowe rezerwy Kolejorza) czy niedawno Jasmin Burić (otrzymał nawet obywatelstwo naszego kraju). Jest ich jednak niewiele, a opierając kadrę na zawodnikach spoza Polski, trzeba wkalkulować ryzyko, że w momentach kryzysowych siłą rzeczy nie pójdą za klubem w ogień.

Polscy gracze Kolejorza też nie są jednak bez winy. Maciej Makuszewski stwierdził niedawno, że znajduje się w bardzo dobrej formie i pokazywał ją nawet w słabszych spotkaniach, a Maciej Gajos po meczu z Piastem oznajmił, że gra była niezła i trzeba ją kontynuować. Jeśli ktoś po słabych występach ma tak dobre samopoczucie, to trudno oczekiwać, że dostrzeże problem i spróbuje go rozwiązać.

Lech niczego w obecnym sezonie jeszcze nie zaprzepaścił. Ma sześć punktów straty do liderującego Górnika Zabrze i wciąż realną szansę na mistrzostwo Polski. Jego mecze ogląda się jednak z wysiłkiem, a nie przyjemnością. Od wielu tygodni każdy zdobyty gol jest poprzedzony drogą przez mękę, a kibicom na trybunach serwowane są ciężkostrawne widowiska, które rzadko kończą się korzystnymi wynikami. Teraz lechici znaleźli się w momencie, w którym wręcz nie wypada im zagrać źle. Na niedzielnym spotkaniu z Cracovią frekwencja będzie bardzo wysoka (klub organizuje kolejną odsłonę akcji "Kibicuj z klasą") i jeśli uczniowie szkół podstawowych mają kiedyś wrócić na Kolejorza z własnej inicjatywy, to trzeba ich jakoś zachęcić. Zaklinanie rzeczywistości i przekonywanie w mediach, że gra jest dobra na pewno nie wystarczy.

Szymon Mierzyński

ZOBACZ WIDEO: Bereszyński bronił bramki, ale Sampdoria i tak przegrała z Lazio [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Źródło artykułu: