- Jedziesz do ośrodka treningowego Swansea City? - zapytał mnie taksówkarz, gdy wymieniłem adres, pod który chcę się dostać. - To kiedy spotkasz tych właścicieli z Ameryki, przekaż im, aby s********li.
Podobne głosy niezadowolenia słychać tu na każdym rogu. Dla fanów Łabędzi słabe wyniki ulubieńców to efekt zeszłorocznego przybycia akcjonariuszy zza oceanu: Jasona Leviena oraz Steve’a Kaplana. Nawet przedostatnie obecnie miejsce w tabeli nie boli kibiców aż tak bardzo jak fakt, iż Swansea City z bastionu lokalności przeobraziło się w globalny produkt na miarę Premier League.
Dla mieszkańców to największa wizytówka ćwierćmilionowego miasta. Gdy wjeżdża się do położonego na peryferiach ośrodka treningowego, trudno oprzeć się wrażeniu, że tu mogło być kiedykolwiek inaczej. Wokół budynki zabudowane drewnem. Równie odcięte od świata, co cała Walia. To właśnie tutaj, na położonej w południowej części Walii białej plamie Premier League, swoje miejsce w piłkarskim świecie odnalazł Łukasz Fabiański.
Nie Łukasz, tylko Fab
- Dla nas to nie Łukasz, tylko Fab. Po części z jego nazwiska, ale tak naprawdę ponieważ jest fabulous (tłum. z ang. rewelacyjny) - tłumaczy mi Rebecca Symmons, jedna z menedżerów biura prasowego Łabędzi. Dla osób związanych od lat z klubem nazwisko Fabiański to synonim jakości. Gdy pytam w centrum miasta o opinie odnośnie bramkarza reprezentacji Polski, w większości przypadków przejawia się jedno słowo: stabilność.
Najwięcej obronionych strzałów w Premier League oraz piąte miejsce w wyścigu o Złote Rękawice. To tylko jedne z wielu statystyk, w których Polak znacząco wybija się z grona bramkarzy na Wyspach. Nawet kiedy Swansea zostawała w ostatnich dwóch sezonach czerwoną latarnią ligi, 32-latek jako jeden z nielicznych nie schodził poniżej określonego poziomu.
- Aż boje się pomyśleć, co by było, gdyby nie on. Przecież w sobotę bez "Lucasa" stracilibyśmy z siedem goli przeciwko Stoke City - wyznaje Jack, wieloletni kibic Łabędzi, który wraz z przybyciem nowych właścicieli przestał po 20 latach kupować karnet na mecze ukochanej drużyny.
- To miejsce wyjątkowo przypasowało do mnie i mojego charakteru. Przy wyborze klubu nie sugerowałem się jednak miłą atmosferą, tylko czystą możliwością grania - tłumaczy sam Łukasz Fabiański i dodaje: - Gdy zdecydowałem się na odejście z Arsenalu, otrzymałem ofertę z klubu należącego wówczas do tzw. "Wielkiej Czwórki". Co by mi to jednak dało? Kolejne lata na ławce? – pyta 32-latek.
Odbudowany. Cel: przetrwać
W ciągu jedynie roku na Liberty Stadium polski bramkarz rozegrał więcej ligowych spotkań niż podczas siedmioletniej gry w barwach Kanonierów. - Nie ma się co oszukiwać. Były momenty, kiedy powinienem zostać obdarzony w północnym Londynie większym zaufaniem. Swansea dała mi szansę odbudowy i głównie za to jestem klubowi bardzo wdzięczny - wyznaje Fabiański.
Dziś to Polak może odpłacić dług wobec walijskiego zespołu i po raz drugi z rzędu uratować Łabędzie przed spadkiem. Po odejściu Gylfiego Sigurdssona oraz Fernando Llorente klub nie ma w swoich szeregach zawodników, którzy nazwiskami rzucają przeciwników na kolana. Wilfried Bony, pierwszy wybór Paula Clementa w linii ataku, strzelił niedawno przeciwko Stoke swoją pierwszą ligową bramkę od… ponad roku: - Odkąd tutaj jestem, taktyka jest dosyć prosta: sezon przetrwać i zobaczymy, co będzie dalej. Po każdym roku wraca się do punktu wyjścia, ale tak to już jest, kiedy grasz w Anglii dla klubu spoza Top 6 - opowiada bramkarz reprezentacji Polski.
Kierownik ds. kontaktów z mediami, Chris Barney, wyznał podczas wycieczki po ośrodku, iż 40 milionów, za które Łabędzie sprzedały do Evertonu Gylfiego Sigurdssona, wystarczyłoby na postawienie paru takich kompleksów. - To prawda, ale kibic chce wyników tu i teraz. My obecnie ich nie dostarczamy, więc zaczynają się nerwy. Czasem brak u fanów, że tak to ujmę - rozsądnego spojrzenia na futbol, ale tak już było, jest i pozostanie - mówi Fabiański.
Dla walijskiego zespołu sobotnie zwycięstwo przeciwko West Bromwich Albion (1:0) to ostatni dzwonek do gonitwy nad resztą stawki. Zwłaszcza iż w środę do Swansea przyjeżdża niepokonany na angielskich boiskach Manchester City. - Tak naprawdę czy to walka o utrzymanie, czy bitwa o mistrzostwo nie ma to dla mnie większego znaczenia. Po pierwsze chcę wykonać swoją robotę, a stres, w przeciwieństwie do przeszłości, zostawiam już w szatni - opowiada Łukasz Fabiański.
Dla fanów ciężko o większe słowa otuchy przed okresem świątecznym, który oznacza w Premier League grę średnio, co trzy dni. Zwłaszcza, jeśli to na interwencjach polskiego bramkarza klub wciąż podtrzymywany jest do ligowego respiratora. - We have the big Pole in our goal (z ang.: mamy wielkiego Polaka na naszej bramce) to moja ulubiona przyśpiewka. Wiesz dlaczego? Bo "Lucas" to jedyny piłkarz, który zasługuje, aby śpiewać o nim w pozytywnym tonie - wyznaje Jack, po czym zapomina o przedostatnim miejscu w tabeli i przechodzi do opowieści o tym, jak jeszcze parę lat temu starcia przeciwko malutkiemu Swansea obawiała się cała Anglia.
ZOBACZ WIDEO: Tylko remis Napoli, Zieliński zmarnował dwie okazje. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]