- Nie miałem na to siły, czułem się pokonany. Wtedy prawie przegrałem swoje życie - tak Francesco Acerbi wspomina grudzień 2013 roku. Wówczas u włoskiego piłkarza wykryto nowotwór jąder.
Minęły cztery lata. Ascerbi nie tylko pokonał chorobę i wrócił do futbolu. W ostatni weekend pobił niesamowity rekord, rozgrywając setny mecz z rzędu od pierwszej do ostatniej minuty. - Piłka nożna to pasja mojego życia - mówi teraz uradowany. Życia, które mogło mu zostać odebrane.
Rak po raz pierwszy zaatakował 25-latka w najmniej oczekiwanym momencie. Zaledwie kilka tygodni wcześniej podpisał kontrakt z US Sassuolo, beniaminkiem Serie A. To była dla niego wielka szansa - wcześniejsze trzy lata środkowy obrońca stracił przez nietrafione decyzje i w kolejnych klubach pełnił rolę rezerwowego. Właśnie w drużynie z regionu Emilia-Romania miał odbudować swoją pozycję we włoskim futbolu.
A swego czasu nie była ona taka niska. W 2012 roku trafił on przecież do samego AC Milan. I choć nie był to już klub walczący o mistrzostwo Włoch czy triumf w Lidze Mistrzów, zawsze to wielka marka. Na San Siro spędził jednak tylko kilka miesięcy. Rozegrał sześć spotkań, niczym nie zachwycił.
W Sassuolo widział swoją szansę. Zaledwie kilka dni po podpisaniu kontraktu z beniaminkiem Serie A przechodził rutynowe badania. Gdy lekarze, zaniepokojeni wynikami zlecili wykonanie kolejnych, nic nie przeczuwał. Dopiero gdy dowiedział się jakie są rokowania, zrozumiał powagę sytuacji. Znaleziono u niego guza jąder.
Acerbi przeszedł operację, która zakończyła się sukcesem, podobnie jak rehabilitacja. Piłkarz wrócił błyskawicznie na boisko i został podstawowym obrońcą Sassuolo. W grudniu czekał go jednak kolejny cios. Mimo wcześniejszego zabiegu wykryto u niego nowotwór. To było dla niego zbyt wiele.
Na początku był na tyle zdruzgotany, że nie zamierzał walczyć. - Nie miałem na to siły, czułem się pokonany. Straciłem z oczu wszystkie moje cele. Wtedy prawie przegrałem swoje życie. Odzyskałem je, gdy zmieniłem zdanie i wróciłem do walki o powrót do zdrowia - mówił później.
Przebyty cykl chemioterapii i długa walka z samym sobą zaowocował powrotem do zdrowia. Ponownie wrócił do gry i w marcu 2014 roku ogłosił, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Kilka miesięcy później otrzymał ogromną nagrodę za swoją determinację - w listopadzie 2014 roku Antonio Conte powołał go do reprezentacji Włoch i dał szansę debiutu.
- Jestem szczęśliwy i dumny, zwłaszcza mając na uwadze wszystko, przez co przeszedłem. Mam jednak kolejne, ambitniejsze cele do zdobycia. Nie zdradzę wam jakie - zapowiedział. I choć miejsca w kadrze nie utrzymał, sama możliwość gry w barwach Azzurrich był dla niego wystarczającym zaszczytem.
W połowie 2015 roku rozpoczęła się jego niesamowita passa. Seria, która trwa nadal. W niedzielę Acerbi rozegrał setny mecz z rzędu w barwach US Sassuolo od pierwszej od ostatniej minuty. Koledzy z ofensywy sprawili mu tego dnia wielki prezent, pokonując na wyjeździe faworyzowaną Sampdorię Genua 1:0.
- Spróbujcie mu powiedzieć, że nie zagra w meczu... - wspomina były trener Acerbiego w Sassuolo, Eusebio Di Francesco. Obecny szkoleniowiec Romy wie, że bez futbolu ten zawodnik nie wyobraża sobie swojego życia. Jego passa jest niesamowita zwłaszcza, że mówimy o środkowym obrońcy, narażonym przede wszystkim na kartki.
- Jaka jest tajemnica? Nie łapię zbyt wielu kartek ponieważ staram się przewidywać ruchy rywali. Brak kontuzji? To zasługa... moich problemów ze zdrowiem. Odkąd wyleczyłem chorobę podchodzę inaczej do życia, bardziej świadomie. Żyję i odżywiam się zdrowo - wyjaśnia Acerbi.
29-latek nie zamierza kończyć swojej passy. Choć dla niego celem nie jest śrubowanie rekordów, a po prostu gra w piłkę. - Po pokonaniu choroby zdałem sobie sprawę, że nie mam w życiu czasu na żale - mówi włoski piłkarz.
ZOBACZ WIDEO Brutalna prawda o polskiej kadrze. Duński trener sprowokował Adama Nawałkę