Wiesław Wraga. Miał być drugim Bońkiem, lecz choroba zrujnowała karierę

Gdy Wiesław Wraga strzelał bramkę Liverpoolowi, miał zaledwie 20 lat i wielką karierę przed sobą. Był poważnym kandydatem do wyjazdu na mundial w Meksyku w 1986 r., ale wykończyła go choroba serca.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Wiesław Wraga (z lewej) oraz Krzysztof Kamiński (z prawej) Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / Na zdjęciu: Wiesław Wraga (z lewej) oraz Krzysztof Kamiński (z prawej)
"Czy niespełnienie? Nie wiem, może powiedziałbym, że po prostu szkoda. Tak, to dobre słowo. Wiem, że mogłem dużo więcej, wyjechać na  Zachód, pograć w dobrym klubie, zarobić. Mogłem mieć to wszystko i mam tego świadomość. W piłkę grać potrafiłem".

Wiesław Wraga bierze oddech i dodaje patrząc na półkę zaraz nad wejściem do elegancko i gustownie urządzonej kuchni: - Też nie ma co przesadzać. Coś tam w życiu wygrałem.

Jego wzrok pada na gablotę pełną trofeów. Obok książki. Sporo. Rozmawiamy o biografiach piłkarzy. Sam Wraga również byłby materiałem na świetną historię. Choć pewnie wolałby, żeby kończyła się jakimś spektakularnym sukcesem.

Gdy w 1982 roku zaledwie 19-letni Wiesław Wraga przychodził do łódzkiego Widzewa ze Stargardu Szczecińskiego, uchodził za jeden z największych talentów w polskiej piłce. Gdyby porównać go do dzisiejszych gwiazd, przypominał nieco Kamila Grosickiego albo Macieja Makuszewskiego. Kariera tego piekielnie szybkiego małego skrzydłowego, niezłego dryblera, przypominała nieco książkę przygodową, w której zachowana jest chronologia i wszystko zawsze się dobrze kończy.

ZOBACZ WIDEO: "Damy z siebie wszystko" #7. Marek Jóźwiak: Lechia ma potencjał na mistrzostwo Polski

- W szkole podstawowej w Stargardzie mieliśmy świetnego nauczyciela Wieśka Drewicza. Wygrywaliśmy dwa razy mistrzostwa szkół województwa z Pogonią Szczecin, gdzie byli najlepsi wyselekcjonowani chłopcy. Trafiłem do klubu. Zaczynałem jako 16-latek z wielkimi chłopami, a jak miałem 17 lat, to byłem podstawowym zawodnikiem w 3. lidze. A rok później w 2. I to nie byle jakim, bo byłem najlepszym strzelcem w drużynie. Mając lat 19 byłem już w Widzewie i strzelałem bramki - wylicza wychowanek Błękitnych.

W 1982 roku z Widzewa Łódź odszedł Zbigniew Boniek. Prezes klubu, Ludwik Sobolewski, postanowił przebudować ekipę. Złych chłopców mieli zastąpić ci nieco lepsi. Wraga był jednym z nich. Miał być nowym Bońkiem. Trudno porównywać skalę talentu, również pozycja była inna. Chodziło jednak o nowego ulubieńca. A Wiesiek doskonale się do tego nadawał. Członek reprezentacji młodzieżowej Mieczysława Broniszewskiego, która sięgała po 4. miejsce w Europie a potem, w Meksyku, 3. na świecie, szybko zdobył serca fanów.

- Od razu było widać, że Wiesiek "zaskoczy". Nawet mówiłem do Tadka Gapińskiego (asystenta trenera Władysława Żmudy - red.), że to będzie ulubieniec publiczności. Miał taki styl, że musiał się podobać - opowiadał Mirosław Westfal, jeden z trenerów Widzewa.

Przyspieszenie, szybkość, podejmowanie decyzji. To wszystko miał. Lubił grać jeden na jednego, co fani kochali. - Mój trener w Stargardzie powtarzał mi: "Wiesiek, nie ma ludzi, których byś nie ominął. Zabierze ci piłkę dwa, trzy razy, ale za czwartym go miniesz i strzelisz bramkę". I tego się trzymałem - opowiadał.

Namaszczony przez papieża

W 1983 roku, jako zaledwie 20-latek, strzelił bramkę w słynnych meczach z Liverpool FC. Był najniższy na boisku, mierzył zaledwie 167 centymetrów. Miał sporo szczęścia. Piłka dośrodkowana przez Andrzeja Grębosza idealnie spadła mu na głowę i Bruce Grobbelaar był bez szans.

Kilka tygodni wcześniej zawodnicy byli u Jana Pawła II i właśnie jego papież pogłaskał po głowie. Wizytę załatwiał niejaki Janusz Strzelecki, znany jako Johnny River. - Do końca nie wierzyliśmy, że uda się tę audiencję załatwić. Facet, który to zrobił, był znany z tego, że pracował w kinematografii i podczas kręcenia jakiegoś filmu zgubił czołg pożyczony od Armii Czerwonej. A potem organizował koncerty i jak przyjechał balet ze Związku Radzieckiego, okazało się, że nie ma chętnych. Więc on ściągnął ludzi na widownię. Zdaje się z ośrodków dla niewidomych i niesłyszących. Więc ci Ruscy tam tańczą na scenie, a niewidomi uderzają laskami o podłogę... - opowiada Wiesław Wraga.

Wygrana w Łodzi 2:0, a potem przegrana 2:3 w Liverpoolu dała Widzewowi awans do półfinału Pucharu Mistrzów i zapewniła na zawsze miejsce w historii naszego futbolu. Było to z pewnością apogeum popularności Widzewa, który w tym czasie był ukochanym klubem Polaków. Przez długie jeszcze miesiące na stadionach Polski byli witani owacyjnie, wizytowali zakłady pracy, domy dziecka, zakłady karne.

- Podczas takich wizyt młodociani przestępcy mieli zazwyczaj ten sam zestaw trzech pytań: "Ile pan zarabia? Czym pan jeździ? Gdzie pan mieszka?" - opowiadał Wraga.

"Jak pojedzie, wróci w trumnie"

Było więcej niż dobrze. W październiku 1984 roku Widzew grał w Pucharze UEFA (dziś Liga Europy) z Borussią Moenchengladbach. Wiesiek znowu był w gazie.

Najpierw strzelił gola w Niemczech i choć rywale wygrali 3:2, to awans był sprawą otwartą. W Łodzi właśnie po akcji Wieśka, Smolarek strzelił jedynego gola. Widzew awansował dzięki bramkom zdobytym na wyjeździe. Było to przeogromne osiągnięcie w tamtych czasach, choć nieco przyblakło, znalazło się w cieniu innych wielkich triumfów Widzewa.

Ale dla Wragi to mecze niezapomniane. Niestety. Spotkanie w Niemczech faktycznie zakończyło jego znakomicie zapowiadającą się karierę. Wraga zagrał z 40-stopniową gorączką. Nie zatrzymywał go ani lekarz, ani trener, on sam był wtedy niezniszczalny, a więc, jak to się mówi, młody i głupi.

Ale o tym przekonał się dopiero w 1985 roku, gdy kadra narodowa jechała do Meksyku, na przetarcie przed mundialem, do którego jeszcze nie awansowaliśmy. Wiesiek jako jeden z najlepszych ligowców, miał dostać swoją wielką szansę. - Pojechałem do Warszawy na badania przed wyjazdem. A tam myśleli, że się aparatura zepsuła. Powiedzieli, że jak pojadę, to mogę wrócić w trumnie.

Wróciłem do Łodzi, wezwałem lekarza. Ten złapał mnie za rękę, sprawdził puls i powiedział: "10 dni w szpitalu, trzy miesiące rehabilitacji i robisz to, co robiłeś" - opowiada zawodnik.

To go wykończyło. Po sterydach przytył 18 kilogramów, miał kłopoty z powrotem do formy. Potem przyplątała się poważna kontuzja śródstopia. Jak nikt inny przekonał się o prawdziwości powiedzenia o nieszczęściach, które chodzą parami.

- Byłem młody, chciałem żyć, grać. Zamiast tego był dół i niepewność. Miałem i takie chwile, że myślałem, że to będzie koniec. Setki, tysiące tabletek i zero pewności - mówi zawodnik.

Mundial stracił. W kadrze zagrał tylko raz. Wojciech Łazarek wystawił go jakby na alibi, na żądanie ekspertów. Zwłaszcza po tym jak świetnie grał z LASK Linz w Pucharze UEFA. Nigdy jednak nie stał się tym, kim miał być.

Mirosław Westfal opowiadał: "To był dramatyczny moment. Wiesiek był nie tylko świetnym zawodnikiem, ale i bardzo fajnym facetem, lubianym przez wszystkich. W tym momencie jego stan psychiczny był trudny, powoli dochodziło do niego podczas rozmów z lekarzami, że jest źle. Na początku nie mógł tego przyjąć, ale powoli się oswajał. Potem próbował wrócić do dawnej formy, ale to był tylko łabędzi śpiew. Już nigdy nie był w stanie grać na swoim poziomie. Przy jego konstrukcji fizycznej najważniejsze elementy to ruchliwość, żywotność. I te dwie cechy zaczęły mu się wymykać. To było ogromne rozczarowanie".

Kiedyś zagadał doktora Żebrowskiego, który się nim opiekował.
- Panie doktorze, nie da się tego jakoś tak ładnie sprawdzić?
- Oczywiście Wiesiu, że się da - odparł lekarz ze stoickim spokojem. - Na sekcji zwłok.

Karierę zakończył jako 34-latek. Córki przyniosły mu ospę z przedszkola. Skończyło się na drugim już zapaleniu mięśnia sercowego. Wigilię 1997 roku spędził na łóżku na reanimacji. - Lekarze myśleli, że do sylwestra nie dociągnę - mówi.

Od tego momentu minęło 20 lat. Wraga pracuje z dziećmi w szkółce "Sport Perfect" Krzysztofa Kamińskiego, kolegi z Widzewa.

Wraga: - Niedawno chłopiec strzelił piękną bramkę z wolnego. Od poprzeczki. Ale sędzia stwierdził, że coś było nie tak i kazał powtórzyć. Więc mu powiedziałem: "Oskar, strzel dokładnie tak samo". I on to zrobił. Nie powiem, lubię to. Chcę nauczyć techniki, to w piłce najważniejsze. Nie wiem, czy będą piłkarzami, ale przynajmniej będą zdrowi.

Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->

Czy Widzew Łódź w ciągu 5 lat awansuje do ekstraklasy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×