Futbol leczy rany. Jan Stolarski - człowiek z pomysłem na Rozwój

Materiały prasowe / Piłka Nożna / Rozwój Warszawa
Materiały prasowe / Piłka Nożna / Rozwój Warszawa

- Będę jeszcze mógł grać w piłkę? - spytał 20-latek, który leżał w szpitalnym łóżku. Lekarz w czasie odpowiedzi pokazał dłońmi grę na konsoli. Kilka miesięcy później Jan Stolarski, który zadał to pytanie, wszedł na murawę w meczu III ligi.

Rafał Kobylarczyk

Ponad dwa lata od tego wydarzenia Jan Stolarski prowadzi Rozwój Warszawa - klub dający szansę osobom, które nie mogły wykorzystać pełni talentu.

To, co wydarzyło się pod koniec lutego 2015 roku, obecny prezes i trener Rozwoju Warszawa pamięta doskonale. Była 30 minuta meczu KS Łomianki, gdzie był na testach, z drużyną SEMP Ursynów. Minął dwóch rywali, piłka uciekła od nogi. Chciał się pokazać, pobiegł za nią i zderzył się z obrońcą, który uderzył go kolanem w piszczel. Stolarski, podobnie jak wielu innych zawodników, grał bez ochraniaczy. To prawdopodobnie zaważyło na tym, że sytuacja miała poważne skutki.

Po zejściu z boiska i powrocie do domu czuł silny ból. Postanowił pojechać do szpitala. - Lekarz chciał mi włożyć nogę w gips. Myślał, że to uraz kostny, chociaż prześwietlenie nic nie pokazało. Dostałem lek przeciwbólowy i wróciłem do domu - opowiada o tamtym dniu. - W nocy noga nadal bolała. Obudziłem brata i mamę. Pojechaliśmy na dyżur do kliniki sportowej. Lekarz próbował wbić igłę i wyjąć krwiaka, ale zrobił się zator. W konsekwencji powstał niedokrwienny zawał mięśnia, a dokładnie zespół ciasnoty przedziałów powięziowych - dodaje. Konieczny był zabieg, a to był podwójny kłopot. Już konsultacja w klinice kosztowała, a dodatkowa operacja to wydatek 13 tysięcy. Mógł jedynie poprosić lekarza o skierowanie do szpitala publicznego.

Kiedy wrócił do pierwszego miejsca i nowy lekarz zobaczył skierowanie i nogę, szybko zdecydował o operacji. - Na znieczulenie miejscowe nie było czasu. Dostałem głupiego jasia i wacik w usta, żeby nic się nie stało z językiem. Kiedy nacięli mi nogę, poczułem ulgę - relacjonuje. Ulga była jednak chwilowa, bo mocno krwawił. To nie była tylko krew z nogi, ale całego organizmu. Lekarze musieli jak najszybciej zszyć naczynia krwionośne.

ZOBACZ WIDEO Szczęsny bez szans przy strzale Caceresa - skrót meczu Hellas Werona - Juventus Turyn [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]

Tramwajem i busem na boisko

Jeszcze w szpitalu Stolarski myślał o powrocie na boisko. Lekarze przestrzegali, że uraz może się odnowić, a każde zderzenie z obrońcą będzie ryzykiem. W realizacji planu pomógł trener Jacek Magiera, którego jego brat poznał kiedyś... w tramwaju. Wtedy szkoleniowiec prowadził jeszcze rezerwy Legii. Kiedy Karol Stolarski przedstawił Magierze sytuację brata, ten umożliwił mu rehabilitację na obiektach Legii i konsultacje z lekarzami. Szkoleniowiec warszawskiego klubu bardzo pomógł mu zwłaszcza w sferze mentalnej. Kiedy młody piłkarz zastanawiał się, czy kiedykolwiek dorówna zawodnikom trenującym w II drużynie Legii, Magiera przychodził, pytał się o samopoczucie, wspierał. Z Łomianek, od tamtego sparingu, nikt nawet nie zadzwonił.

Dzięki sumiennej pracy na boisko wyszedł już kilka miesięcy po operacji. Pojawiła się szansa treningu w IV-ligowych rezerwach Znicza Pruszków, z której skorzystał, mając nadzieję na grę w II lidze. Nie był jednak pewny tego planu, a jednocześnie czuł, że stać go na grę w wyższych rozgrywkach. - Wracałem kiedyś do domu busem i sprawdzałem tabelę III ligi. Znalazłem Start Otwock. Miałem dobry dojazd do Otwocka, czułem, że dam radę, więc postanowiłem spróbować - wspomina Stolarski.
W Otwocku, po dwutygodniowej obserwacji, do drużyny wziął go trener Bartosz Bobrowski. Nie zdążył jednak wejść na boisko, a w klubie zaszły zmiany - przyszedł trener Piotr Zasada, który znalazł dla niego miejsce w kadrze na mecz z Wartą w Sieradzu. Piłkarz nie spodziewał się jednak debiutu. - Myślałem, że trener będzie przede wszystkim chciał sprawdzić skład, który grał przed jego przyjściem. Pod koniec meczu byłem już pewny, że nie dotknę boiska. Było nas trzech na rozgrzewce i tylko jeden z nas mógł wejść. Kiedy trener mnie zawołał, a potem spojrzałem na nogę przy zakładaniu ochraniacza, czułem, że mnie się udało - wspomina debiut w 90 minucie.

W służbie innym

Obecnie Stolarski nie gra w piłkę. Wierzy, że więcej niż na boisku może zrobić poza nim. Pomysł na własny klub miał już jako 19-latek. Zrobił wtedy projekt autonomicznej sekcji piłki nożnej Skry Warszawa U-23 z myślą o osobach, które potrzebują w futbolu drugiej szansy. Mimo znalezienia trenera (sam napisał do niego Marek Dragosz, obecnie selekcjoner reprezentacji Polski amp futbolu) i zawodników nie przeskoczył bariery finansowej. To, co nie powiodło się wtedy, udało się w 2016 roku.

Od kiedy pamięta, organizował gierki osiedlowe z kolegami. Na "Dobre gierki na Grenady" w gimnazjum nr 47 można było za darmo przyjść ze znajomymi. - Skoro na gierki mogło przyjść 70 osób, większość nie miała klubu, czemu nie spróbować jeszcze raz? Powiedziałem, że chcę stworzyć możliwość powrotu do gry dla wszystkich osób, które z różnych powodów rzuciły piłkę nożną - opowiada o powołaniu Rozwoju Warszawa. Zamiarem była pomoc osobom, które z powodu na przykład kontuzji zmuszone były przerwać grę i chcą wrócić na boisko, tak jak jeszcze niedawno on. Chociaż na pierwszych treningach pojawiały się tłumy (zdarzało się, że zajęcia razem musiało prowadzić łącznie trzech trenerów), to już jako szkoleniowiec przeczuwał, że wiele osób odpadnie.

- Żadnego zawodnika nie odrzuciłem. Nie powiedziałem mu, że się nie nadaje. Po prostu niektórzy sami czuli, że nie pasują do grupy. Nie mówię tutaj o tych, którzy nie mieli czasu ze względu na pracę. Bardziej o zawodnikach przychodzących na kacu. Mimo to dawałem im szansę i przed nikim nie zamykałem drzwi. To był ich wybór - mówi o pierwszych treningach.

To, do czego przywiązuje największą wagę w czasie obserwacji gry, oprócz umiejętności czysto piłkarskich, to zaangażowanie. Młody trener wymaga, bo sam daje dużo z siebie. - Na początku poszedłem poobserwować, jak Janek prowadzi trening. Zobaczyłem jego zaangażowanie, podejście do zawodników i stwierdziłem, że warto - mówi Marek Koćwin, jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Rozwoju.
Koćwin miał powody do ostrożności. Kiedy wcześniej grał w Okęciu Warszawa w IV lidze, wiele rzeczy wyglądało nie tak, jak powinno. - Obecnie klub w pewnym sensie jest budowany od nowa i sytuacja wygląda zupełnie inaczej, ale wtedy trener potrafił na przykład przyjść na trening w stanie wskazującym. Albo jechaliśmy na mecz i to ja, już jako kapitan, prowadziłem odprawę, bo on nie był w stanie - tłumaczy były zawodnik Rozwoju, który przyjechał do Warszawy na studia.

Młody szkoleniowiec nie wszystkich jednak zachwycał od samego początku. - Pierwsze wrażenie? Irytował mnie. Jest młodszy ode mnie, nie grał na wyższym poziomie niż ja, a mnie poprawiał. To jednak początki, bo z Jankiem się zaprzyjaźniliśmy. Dzięki niemu znowu mogłem grać w piłkę - opowiada Mateusz Radecki, były już piłkarz Rozwoju, który wcześniej grał w Pilicy Białobrzegi. Przygodę z piłką zakończył z powodu zerwania więzadeł krzyżowych. Później był za słaby fizycznie na powrót, a dodatkowo na horyzoncie były matura i studia. Po latach poczuł, że kolano będzie w stanie wytrzymać regularne obciążenia, i wtedy trafił na nabór do Rozwoju.

Ambitne plany

Rozwój już w pierwszym sezonie istnienia, 2016-17, awansował do A-klasy. Drugie miejsce zajął dzięki korzystniejszemu bilansowi bramek. Zarówno zespół z Warszawy, jak i trzecia w tabeli drużyna Jeziorek Prażmów mieli 50 punktów. Prawdziwy awans, ten organizacyjny, jednak dopiero przed klubem.

- Nawiązaliśmy współpracę z iFix Center & iGames (właścicielem firmy jest Dominik Karaban, kolega ze szkolnej ławki prezesa Rozwoju). Chcielibyśmy podpisać porozumienie z dzielnicą Ochota, by miała klub piłkarski. Pani burmistrz jest entuzjastką pomysłu - mówi z optymizmem trener i prezes Rozwoju Warszawa.

Klub jest w początkowej fazie budowy. Zarejestrowany jest w mieszkaniu jednego z działaczy. Nie to jest jednak problemem. - Rozegranie meczu na stadionie (Stadion BOPN, ul. Obrońców Tobruku 11 - przyp. red.) to dla nas koszt 1000 złotych. Na mecze wyjazdowe z kolei jeździmy własnymi samochodami, bo wychodzi ekonomiczniej niż busem - opowiada i dodaje, że na wszystko zrzuca się z zawodnikami. - Jeżeli znalazłby się człowiek, który chciałby finansować klub, to mogę przekazać część udziałów. Musi to jednak być osoba z wizją, która będzie widziała Rozwój w wyższej klasie rozgrywkowej w ciągu kilku lat, docelowo na szczeblu centralnym, a także pomoże pozyskać nowych partnerów i sponsorów - przedstawia kryteria.

Obecnie w klubie planowana jest zmiana zarządu i trenera. Jak twierdzi Stolarski, mógłby dalej wszystko nadzorować, ale wymaga to zbyt dużo czasu. Sam widzi dla siebie rolę obserwatora, ewentualnie asystenta nowego, starszego od zawodników trenera, który pomoże w dalszym rozwoju drużyny. Na razie postanowił zadbać o odpowiednie zaplecze dla pierwszego zespołu - w nowym roku w lidze U-19 zaczną grać juniorzy z roczników 2000 i 2001.
 
Dla niego wszyscy, którzy tworzą Rozwój Warszawa, to bliscy ludzie. Wszystkim im daje to, czego brakowało mu w czasie leczenia kontuzji. Wtedy była przy nim rodzina i najbliżsi znajomi. Jeżeli ktoś z drużyny ma problem lub leczy uraz - może się do Janka odezwać. Jest w zarządzie, ale chce budować więzi z wszystkimi osobami w klubie. Stara się dbać o każdy detal. I dopóki będzie w klubie, nikt nie wyjdzie na trening czy sparing bez ochraniaczy.

Źródło artykułu: