Listkiewicz nawet nie udaje dyplomaty, gdy pisze i mówi o byłym polityku, obecnie od czasu do czasu komentującym bieżące wydarzenia. Pół roku temu uznał go za "bucowatego komisarza", teraz Kazimierz Marcinkiewicz jest dla niego "nędzną postacią" i "typkiem". Były szef Polskiego Związku Piłki Nożnej w swoim ostatnim felietonie w "Super Expressie", jednym zdaniem wspomniał, że właśnie "taki typek kazał mu opier*** piłkarzy reprezentacji Polski po mundialowej porażce z Ekwadorem". W 2006 roku Polacy przegrali na inaugurację mistrzostw świata w Niemczech z tym rywalem 0:2.
Premier bez klasy
Marcinkiewicz był wtedy premierem i jak to polityk, chciał ogrzać się w biało-czerwonym blasku. Czerwony musiał być jednak ze złości, przecież głupio było robić sobie zdjęcia z przegranymi, upokorzonymi zawodnikami. Przed meczem nie miał jednak problemu z tym, aby osobiście motywować piłkarzy do walki.
Listkiewicz opowiada nam teraz, gdy poprosiliśmy go o więcej szczegółów wizyty Marcinkiewicza na niemieckim mundialu: - Najpierw przed meczem wparował do szatni w towarzystwie ochroniarzy, bez uzgadniania tego z trenerem Pawłem Janasem. Akurat trwała odprawa taktyczna i cała została rozwalona. Weszło trzech panów ze słuchawkami, premier i wygłosili jakąś państwowotwórczą gadkę.
ZOBACZ WIDEO Lewandowski był w odpowiednim miejscu i czasie - skrót meczu Bayern - Schalke [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 1]
Paweł Janas, wtedy selekcjoner, wspominał wówczas dla magazynu "Futbol". - Nie może facet przed pierwszym meczem wchodzić do szatni i to jeszcze z dziesięcioma ochroniarzami. Ani coś do chłopaków powiedzieć, ani się skoncentrować. Za chwilę wychodzisz na hymny, a tu bajzel w szatni. Po meczu, proszę bardzo, niech wchodzi kto chce, ale nigdy przed pierwszym gwizdkiem. Nie wiem czemu to miało służyć. Czy się chciał pokazać, czy miał jakiś inny cel? Później powiedział, że mnie te mistrzostwa przerosły.
Na pewno - jak wynika ze szczegółów podawanych przez Listkiewicza - porażka przerosła polityka. - Po meczu zaproponowałem panu premierowi, by pójść do szatni podziękować, bo walczyli, grali jak mogli - mówi nam. - No to premier odpowiedział mi, żebym ich już sam opieprzył. Nawet słowo było grubsze, ale znaczące to samo. Powiedziałem mu więc, cytuję dosłownie: "Teraz to niech pan ich sam opier**li" - wspomina nam Listkiewicz.
Na propozycję były premier jednak nie przystał. - Brak klasy - uderza Listkiewicz.
Były szef polskiej piłki przypomina tez sobie, jak na tych samych niemieckich mistrzostwach zupełnie inaczej zachował się prezydent Lech Kaczyński. Kilka dni po meczu z Ekwadorem, Polska przegrała 0:1 z Niemcami. - Poszedł z małżonką do szatni, powiedział że pięknie walczyli, że Polacy są dumni i to jest sport - opowiada.
Bucowaty komisarz
Obu panom - swoją drogą - od lat nie jest po drodze. Pół rok temu, też w felietonie, Listkiewicz pisał o Marcinkiewiczu "bucowaty komisarz, który wydał pół miliarda z kieszeni podatników na stadion Legii". Nazwał go też "najgorszym premierem w historii". Nam mówi, że Marcinkiewicz był jedynym politykiem, który w ten właśnie sposób kazał mu rozmawiać z drużyną.
W 2008 roku tygodnik "Wprost" napisał z kolei, że rząd Donalda Tuska forsuje polityka do zastąpienia Listkiewicza na stanowisku szefa PZPN. On sam w "Przeglądzie Sportowym" odpowiadał: - Znam dobrze Michała Listkiewicza, w wielu sprawach świetnie nam się współpracowało. Ale w jednej kwestii jako premier byłem wyjątkowo twardy: w walce z korupcją w futbolu. Gdybym został prezesem PZPN, byłoby tak samo.
Andrzej Lepper. Godna postawa
Listkiewicz był szefem związku przez 9 lat (1999-2008). Jak wspomina, politycy tak już mają, że chcą się ogrzać przy kadrze, szczególnie gdy tej się powodzi. Wspomina prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i właśnie Lecha Kaczyńskiego, mówi o premierach Leszku Millerze i Jerzym Buzku. Każdy z nich potrafił się jednak odpowiednio zachować po porażkach Polaków.
A najbardziej zaskoczył go ... Andrzej Lepper. Liskiewicz: - Był politykiem, który zachował się najgodniej. Witał nas na lotnisku ubrany w ten swój biało-czerwony krawat. I powiedział wtedy, że nie sztuką jest witać i gratulować po sukcesach, ale drużynę, której się nie powiodło, trzeba trzymać na duchu i pokazać, że z nią się jest na dobre i złe. To była duża sprawa.
W 2006 roku po porażkach z Ekwadorem i Niemcami Biało-Czerwoni stracili szanse na awans i zwycięstwo 2:1 z Kostaryką nie miało już znaczenia. Listkiewicz: - Ile wówczas Marcinkiewicz zyskałby klasy, gdyby po tym Ekwadorze wszedł do szatni, powiedział, że to tylko sport i podziękował za walkę i wysiłek.
Kazimierz Marcinkiewicz rozmawiać z nami nie chciał.
Janas jest czysty jak łza.