Pini Zahavi i Robert Lewandowski. Superagent dla superpiłkarza

Newspix / ABACA / Na zdjęciu: Pini Zahavi
Newspix / ABACA / Na zdjęciu: Pini Zahavi

- To pierwszy i jedyny superagent piłkarski - mówili o nim już kilkanaście lat temu. Zaczynał jako dziennikarz, rzucił studia, a pierwszego piłkarza sprzedał na lotnisku. Pini Zahavi został właśnie nowym menadżerem Roberta Lewandowskiego.

Ojciec Neymara nie miał wątpliwości. Jeśli ktoś miał przekonać go i jego syna do przeprowadzki do Paryża, to tylko on. Znał piłkarza od 10 lat, a poznał go, gdy ten był jeszcze niepełnoletni. Izraelczyk Pini Zahavi poleciał do Rio de Janeiro, przedstawił mu swój punkt widzenia.

I Neymar, bożyszcze Barcelony, za 222 milionów euro stał się jedną z najbardziej znienawidzonych osób na Camp Nou. A Paryż odkorkowywał szampany.

Superagent

Dostał za to 35 mln euro. Jamie Jackson z "Guardiana" już 12 lat temu nazwał Zahaviego "pierwszym i jedynym superagentem piłkarskim". Mało jednak brakowało, a nowy doradca kapitana reprezentacji Polski nigdy nie wszedłby w tę branżę. Pierwsze pieniądze Izraelczyk zarobił jako dziennikarz sportowy w gazecie "Hadashot Hasport"; tak się w to zaangażował, że porzucił naukę na uniwersytecie. Miał 22 lata.

Jego debiutanckim transferem było przejście Aviego Cohena z Maccabi Tel Aviv do Liverpoolu z 1979 roku. Targu dobił na londyńskim lotnisku Heathrow. Tam Zahavi wpadł przypadkiem na sekretarza The Reds Petera Robinsona czekającego niecierpliwie na lot po opóźnieniu spowodowanym przez wtargnięcie… żaby do urządzeń sterujących. Ich długie rozmowy, które przerodziły się w negocjacje, stały się początkiem kariery wielkiego piłkarskiego doradcy, którego z czasem "The Telegraph" umieścił wśród 5 najbardziej wpływowych agentów na świecie. Ostatnio był już w wielkiej trójce, obok Mino Raioli i Jorge Mendesa. 

Zahaviemu sprzyjało szczęście, lecz on sam nie chciał pomóc fortunie. Transfer Cohena miał być jedynie wyjątkiem od reguły, bo Izraelczyk za nic nie chciał wtedy porzucać pracy dziennikarza.

Do tej decyzji przekonał się dopiero po 20 latach. Swoją nową, zawodową ścieżkę rozpoczął od organizacji sparingów na terenie Izraela oraz zaproszeń na Bliski Wschód dla znanych osobistości świata piłki, których zdążył poznać jako dziennikarz. Jak sam o sobie mówi, nabyte w przeszłości kontakty stoją za serią jego sukcesów. Do jego najbliższych przyjaciół zaliczają się obecnie Kenny Dalglish, Graeme Souness, Sir Alex Ferguson oraz Roman Abramowicz.

Ostatniemu z nich Zahavi  pomagał przy kupnie londyńskiej Chelsea, po tym jak ówczesny kierownik The Blues Trevor Birch wyznał mu, iż klub nie ma wystarczającej ilości pieniędzy, aby wypłacać tygodniówki podopiecznym. Oligarcha po długich namowach izraelskiego agenta zdecydował się odrzucić ofertę zakupu Manchesteru United oraz Tottenhamu i w zamian wylądował w zachodnim Londynie.

ZOBACZ WIDEO Udany rewanż Realu Madryt. Zobacz skrót meczu z CD Leganes [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Wcześniej Zahaviemu równie mocno w światku piłkarskim udało się jedynie zasłynąć poprzez doprowadzenie do transferu Rio Ferdinanda z Leeds do Manchesteru United w 2001 roku. Anglik stawał się wówczas najdroższym obrońcą w historii futbolu, a miejscowe dzienniki ostrzegały, że zmiana barw klubowych to głównie pomysł izraelskiego agenta, który zapragnął uczynić skok na kasę. Ferdinand wyznał, że nigdy nie zwątpił jednak w dobre intencję byłego doradcy. W końcu, jak twierdzi sam 74-latek, piłkarze mu ufają, bo "swoją pracę wykonuję bez żadnych brudnych trików", a były reprezentant Anglii do dziś jest stałym bywalcem jego posiadłości w Tel Avivie.

Biznesmen, nie agent 

Inaczej uważa jego wielki konkurent oraz prywatnie dobry znajomy Mino Raiola, który mówił: - Zahavi? To świetny biznesmen oraz inteligentny inwestor, ale na pewno nie agent piłkarski.

Włoch zarzucił kiedyś 74-latkowi, iż to on wprowadził do świata futbolu powszechnie znienawidzone "third-party ownership" (własność osób trzecich - tłum. z ang.). Miało to miejsce w 2004 roku, kiedy brazylijski Corinthians  nie stać było na zakup argentyńskiego duetu: Carlos Tevez - Javier Mascherano. Zahavi wykorzystał wówczas swoje kontakty, a całość praw do zawodników na 10 lat wykupiła jego partnerska spółka Media Sports Investments, po czym oddała piłkarzy za darmo do zespołu z przedmieść Sao Paulo. Proceder spotkał się z ostrą krytyką w Anglii, gdzie apelowano, aby podopieczni Zahaviego na znak protestu zrywali z nim umowy.

Tevezem i Mascherano opiekuje się do dziś. Temu pierwszemu załatwił lukratywną emeryturę w Chinach. Klub Shanghai Shenhua płacił mu rekordową pensję 40 mln dolarów rocznie.

W 2006 roku angielski związek piłkarski FA oskarżył Zahaviego oraz innego pośrednika Jonathana Barnetta wraz z ówczesnym trenerem Chelsea Jose Mourinho i całym klubem, o nieprzepisowe próby ściągnięcia Ashleya Cole'a z Arsenalu na Stamford Bridge. Powodem było spotkanie zorganizowane przez Izraelczyka w Royal Park Hotelu między Anglikiem, a działaczami The Blues na które Kanonierzy nie wydali oficjalnej zgody. FIFA ukarała wszystkich oprócz Zahaviego, gdyż operuje on od lat izraelską, a nie angielską licencją agentów piłkarskich.

Mniej szczęścia od "Mr Fixit" (Pan napraw to - tłum. z ang.) miał wspomniany Barnett, wówczas pełnomocnik Cole'a, który został zawieszony od "działalności piłkarskiej" na 18 miesięcy oraz musiał zapłacić karę w wysokości 100 tysięcy funtów. Kto wie, jakby dziś wyglądała pozycja Zahaviego gdyby został równie surowo osądzony?

Lecz jak opowiada Pippo Russo wykładowca socjologii na Uniwersytecie we Florencji, który specjalizuje się w biznesie piłkarskim: - Izraelczyk posiada niesamowitą bazę kontaktów oraz umiejętność dyplomacji. Dlatego, gdy coś się dzieje na rynku transferowym, zawsze tam znajduje się Zahavi.

Tak było latem ubiegłego roku, gdy Neymar przechodził do Paryża. Następne okienko transferowe ma już jednak należeć do Roberta Lewandowskiego. Polak rozstał się z Cezarym Kucharskim, bo potrzebował już agenta, któremu kłania się cały świat. A przed Pinim Zahavim nie dość, że się kłania, to jeszcze ściąga czapkę z głowy.

Źródło artykułu: