W sobotę rozegrana zostanie ostatnia kolejka fazy zasadniczej w Lotto Ekstraklasie. Wszystkie mecze - tradycyjnie już w takim momencie - odbędą się o tej samej godzinie. PZPN posiada tylko cztery wozy VAR, system powtórek mógłby więc być obecny na czterech z ośmiu stadionów. Efekt? Piłkarska centrala podjęła decyzję, którą trudno racjonalnie wytłumaczyć: jeśli VAR-u nie można zastosować we wszystkich meczach, nie zastosuje się go w żadnym.
Doprawdy, dziwna to logika, na dodatek tłumaczona koniecznością zapewnienia drużynom równych warunków. Warto jednak przypomnieć, że gdy wdrażano VAR na polskich boiskach, w jednej kolejce system mógł być obecny na tylko jednym meczu. (poza Szymonem Marciniakiem na murawie i Pawłem Gilem oraz Marcinem Bońkiem przed monitorami żaden inny arbiter nie miał uprawnień do obsługi systemu).
PZPN odgórnie, arbitralnie wyznaczał więc mecz - sztuk jeden, w którym stosowano system. Zasady nie były więc równe dla wszystkich. Jednych system wspomagał, innych nie. We wrześniu VAR stosowano już w trzech meczach kolejki. Później miała miejsce sytuacja, w której tylko jeden mecz w kolejce był niewspomagany przez VAR. Na reszcie meczów system był już zapewniony. Ktoś w związku wybierał więc jedno spotkanie - czyli drużyn sztuk dwie - i nie posyłał tam wozu VAR. Czy wtedy było więc sprawiedliwie? Po równo dla każdego?
Po ogłoszeniu decyzji o zrezygnowaniu z użycia systemu w najbliższej kolejce ligowej w sieci rozgorzała dyskusja. Zdecydowana większość kibiców i dziennikarzy uważa, że ruch PZPN jest absurdalny. Dlaczego nie korzystać z systemu pomagającemu unikać wypaczeń, jeśli ten system jest do dyspozycji? Ktoś użył nawet porównania do lekarza mającego na sali ośmiu pacjentów i dysponującego tylko czterema dawkami uzdrawiającego leku. Czy więc doktor zdecydowałby się w imię sprawiedliwości i równej dostępności na uśmiercenie wszystkich ośmiu zamiast uratowania czterech? W ekstraklasowym wydaniu to sytuacja o tyle normalna, że przecież jeszcze kilka tygodni temu spotykana.
Łukasz Wachowski, człowiek odpowiedzialny w PZPN za VAR tłumaczył się na Twitterze, że w niedalekiej przeszłości związek dysponował mniejszą liczbą wozów VAR, nie był w stanie objąć systemem wszystkich spotkań. I dodał, że teraz jest inaczej, a kluby nie wyraziły chęci współpracy przy rozwiązaniu kłopotu. O tym jednak, że wszystkie mecze 30. kolejki rozegrane zostaną o tej samej godzinie i w jednym dniu, wiadomo było od miesięcy. Dlaczego więc zaczęto gasić pożar, gdy płomienie zdążyły już strawić pół lasu?
Ludzie ze związku i ekstraklasy po prostu przespali temat, obudzili się z ręką w nocniku. Ktoś sobie nagle przypomniał: o cholera te mecze są przecież o jednej godzinie! Co teraz zrobimy z VAR-em? Prezes Zbigniew Boniek - w swoim stylu, wpisem na Twitterze - zaczął sondować społeczne nastroje w sprawie ewentualnego podzielenia kolejki na dwa dni - oberwało mu się jednak przeokrutnie. I bardzo dobrze, bo pomysł był z gruntu dobry, ale przez to, że zgłoszony tak późno, idiotyczny. Jeśli związek takie decyzje podejmuje dwa dni przed meczami, nie może się teraz dziwić, że wybiło szambo i pryska na wszystkie strony.
Sytuacja pokazuje jeszcze jedno - jak bardzo przyzwyczailiśmy się już do sytuacji, w której na straży normalności (czytaj: braku wypaczeń) stoi system powtórek. Szkoda tylko, że w kluczowym momencie sezonu musimy wrócić do starej rzeczywistości.
ZOBACZ WIDEO W hicie Bayern Monachium rozbił Borussię Dortmund, trzy gole Roberta Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]