Zbliżał się wieczór, więc Tomasz Frankowski, napastnik krakowskiej Wisły, w tym czasie mieszkający w miejscowości Rząska, wyłączył telewizor i poszedł myć dwójkę małych dzieci. Za chwilę w telewizji selekcjoner Paweł Janas miał ogłosić powołania na mundial w Niemczech, ale Frankowskiego to specjalnie nie interesowało. Przecież było oczywiste, że pojedzie. Przyjaciel piłkarza, dziennikarz Piotr Wołosik, obecnie z "Przeglądu Sportowego", mówi, że nikt się nad tym nie zastanawiał. To tak, jakbyś zastanawiał się, czy po wtorku nastąpi środa.
Za chwilę Frankowski usłyszał tylko, że jego telefon dzwoni. A potem pika, czyli przyszedł sms. A potem znowu dzwoni i znowu pika, dzwoni. "No tak, gratulacje" - pomyślał napastnik i nawet nie spojrzał na te wszystkie wiadomości. Dopiero gdy napisał do niego rodzony brat, otworzył SMS: "Kur..., co on narobił???" - pisał Leszek. Edyta, żona zawodnika, złapała za pilota i włączyła telewizor. Przez następne dwa dni piłkarz nie wychodził z domu.
***
Dzisiejsze dyskusje o powołaniach Adama Nawałki są niczym w stosunku do tego, co działo się 12 lat temu. Gdyby wówczas były tak rozwinięte media społecznościowe, internet pewnie by eksplodował. To były sceny z filmu science-fiction. Ale to były początki Facebooka, zaś Twitter nie był jeszcze oficjalnie otwarty.
Powołania, które ogłaszano w warszawskim barze "Champions", a dla szerszej publiczności w telewizji Polsat, miały formę dość brutalnego teleturnieju. Na tablicy pojawiały się nazwiska zawodników, a spośród nich trener wybierał kilka. Zaczęło się od bramkarzy. Na tablicy wyświetliło się ich pięciu: Boruc, Dudek, Fabiański, Kowalewski i Kuszczak.
Janas przeczytał: "Boruc, Kuszczak, Fabiański". To był szok numer 1. Rzecznik kadry narodowej Michał Olszański oniemiał.
- Naprawdę? - zapytał.
- No tak powiedziałem.
- Paweł, niesamowity wybór. Dlaczego tak? Powiesz dwa słowa czy zostawisz to kolegom z Polsatu?
Janas nie powiedział nic poza tym, że bierze to na swoją odpowiedzialność.
- Na pewno było wielkie zdziwienie, choć pierwsze sygnały, że coś może się wydarzyć, zaczęły do mnie docierać jakieś 30, 40 minut przed powołaniami - wspomina Olszański. Potem doszły kolejne sensacje. Ludzie wypatrywali daremnie nazwisk Tomaszów: Kłosa, Rząsy i Frankowskiego.
Mateusz Borek, który prowadził galę: - To było zaskoczenie dla wszystkich. Dla kibiców, dla nas, dla samego sztabu Janasa. Można było wyczuć, że coś jest nie tak, bo przecież w takich sytuacjach, nawet jeśli jest sensacja, telewizja ma informacje. Choćby po to, by przygotować odpowiednie plansze. A tym razem wszystko odwołano. Jednak wytypowaliśmy z Romkiem Kołtoniem 23 nazwiska, wydawało się nam, że z 99,9 procentową pewnością. Mieliśmy przecież informacje również od samych zawodników.
Czterech z nich na ostatnim zgrupowaniu przed powołaniami Maciej Skorża, asystent Janasa, pożegnał słowami "do zobaczenia na obozie".
Przypomnijmy: Rząsa zagrał w 9 z 10 spotkań eliminacyjnych, we wszystkich w pierwszym składzie. Dudek zagrał w 7, wszystkie w pierwszym składzie. Kłos zagrał w 5, wszystkie w pierwszym składzie. Był tak pewny powołania, że podpisał kontrakt z producentem "Etopiryny", leku na ból głowy. Wymowne.
I w końcu Frankowski, chyba najbardziej tragiczny bohater tej absurdalnej historii. Prawda jest taka, że "Franek" nigdy nie był ulubieńcem Janasa. Ale to on wygrał mu eliminacje. Wchodził jako zmiennik i strzelał. W tamtych eliminacjach trafił 7 razy w 6 meczach, był idolem Polski, odmieniał losy spotkań.
Po meczu towarzyskim z Wyspami Owczymi, tuż przed mundialem, wsiadł do zaparkowanego przed hotelem "Olympic" samochodu brata. We trójkę, jeszcze z Łukaszem Sosinem, jechali do Krakowa.
- Ty Franek to pojedziesz na pewno. Ciekawe, czy ja też mam szansę, pewnie marną - rzucił Sosin.
- Kto wie, może po prostu zapytam Maćka - odparł Frankowski.
Wyszedł z samochodu i podszedł do Skorży.
- My się widzimy na zgrupowaniu, a co do niego to na razie nie wiadomo, musimy jeszcze pomyśleć - rzucił Skorża.
Frankowski wsiadł do samochodu. Jego brat nacisnął na pedał gazu i kilka godzin później byli już w Krakowie. Pod wieczór następnego dnia rozpoczął się telewizyjny show, jakiego Polska wcześniej nie widziała. Powstało sporo teorii spiskowych, dotyczących głównie nacisku agentów, co mocno sugerował "Super Express". Tajemnica Janasa nigdy nie została wyjaśniona.
- Myślę, że ktoś mu bardzo źle podpowiedział, a potem się "ulotnił". Paweł, jakby nie patrzeć, był zawsze dobrym człowiekiem - mówi Mateusz Borek.
- Uważam, że myślał, że Dudek i Frankowski, jeśli by ich posadził na ławce, rozwalą mu zespół. Tak kombinował - przypuszcza Michał Olszański.
- I przekombinował. Potworzyły się grupki, niektórzy bardziej doświadczeni zawodnicy nie znali tych ligowców - zaznacza Piotr Wołosik. Trzeba przyznać, że w tamtym okresie Piotr Giza z Cracovii był co najwyżej dobrym ligowcem.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #23. Zaskakujące słowa dziennikarza. "Brakuje mi w kadrze Kucharczyka"
Zaraz po tym wskutek błędnej (prawdopodobnie) diagnozy lekarskiej z kadry wypadł Damian Gorawski. Dziennik "Fakt", a za nim inne media, głośno domagał się dowołania Frankowskiego. Zamiast tego Janas postawił na... Bartosza Bosackiego. Doszło do brutalnej wymiany ciosów, właściwie jatki, co jest o tyle zabawne, że w tamtym czasie Rafał Janas, syn selekcjonera, pracował w "Fakcie".
- Jednak w środku kadry nikt głośno nie kwestionował decyzji Janasa. Dopiero po przegranym spotkaniu z Ekwadorem w Gelsenkirchen wszystko się posypało - mówi Olszański.
Największy polski tabloid dał legendarną czarną okładkę z tekstem: "Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo. Nie wracajcie do domu!"
Zawodnicy zagrali jeszcze dwa mecze i jednak wrócili.