24 kwietnia 2007 roku w towarzyskim meczu Barcelony z Al-Ahly Kair na boisku pojawił się pewien nastolatek. Zagrał świetne zawody, ukoronowane bramką. Kilkanaście tygodni później błysnął na Mistrzostwach Europy U-17, a zaraz po nich zadebiutował w rozgrywkach Primera Division, jak i Lidze Mistrzów, zmieniając w 88. minucie pojedynku z Olympique Lyon (3:0) samego Lionela Messiego. Świat nie miał wątpliwości: "Barca ma kolejnego Leo!". Niestety, Bojan Krkić nie wytrzymał tej presji...
Narodziny "drugiego Messiego"
- To wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Pod względem piłkarskim szło mi dobrze, ale pod względem osobistym nie. Musiałem z tym żyć. Ludzie mówią, że moja kariera nie jest taka, jak przewidywano. Okej, zgadzam się na porównania z Messim… ale jakiej kariery się spodziewaliście? - pyta wymownie zawodnik w wywiadzie dla angielskiego "Guardiana".
Oczekiwania nie wzięły się znikąd. W zespołach młodzieżowych Barcelony, Bojan zdobył niemal 1000 bramek. Robił wrażenie w rozgrywkach juniorów, przewyższał znacznie swoich rówieśników nawet w La Masii. Nie przypadkiem zyskał więc status "drugiego Leo". Szczególnie, że wejście do pierwszej drużyny miał, podobnie jak Argentyńczyk, bardzo mocne. Na dzień dobry pobił przecież kilka rekordów.
- W wieku 17 lat moje życie zmieniło się całkowicie. Pojechałem na MŚ U-17 w lipcu i nikt mnie nie znał, ale po powrocie nie mogłem nawet przejść przez drogę. Kilka dni później zadebiutowałem z Osasuną, minęły trzy lub cztery dni i zadebiutowałem w Lidze Mistrzów. Za chwilę strzeliłem gola z Villarrealem i w lutym przyszło pierwsze powołanie do reprezentacji Hiszpanii - opowiada.
Psychika powiedziała "stop"
Od samego debiutu w Barcie, z niezwykle utalentowanym piłkarzem wiązano ogromne nadzieje w całym kraju. La Roja byli wtedy jeszcze przed pasmem długo wyczekiwanych sukcesów. Podobnie jak kibice, także ówczesny selekcjoner Luis Aragones widział w nastolatku kogoś kto może poprowadzić piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego do upragnionych tytułów. Pół roku po jego debiucie w seniorskim futbolu, wysłał mu więc powołanie na towarzyskie starcie z Francją.
- Wszystko szło świetnie, ale dochodzisz do pewnego momentu, gdy twoje ciało mówi "stop". Przed spotkaniem i wejściem do szatni czułem się dobrze, ale wtedy pojawiły się zawroty głowy, panika, przytłoczenie i położyli mnie na leżance u fizjoterapeuty - relacjonuje po latach zawodnik, dodając: - Nikt nie chce o tym mówić. Piłka nożna nie jest tym zainteresowana. Powiedziano, że nie gram ze względu na problemy żołądkowe, a w rzeczywistości był to atak paniki.
Pierwszy kontakt z kadrą nie wyszedł Krkiciowi na dobre, ale w klubie młody gracz wciąż zachwycał. 23 marca 2008 w spotkaniu z Realem Valladolid (4:1) strzelił dwa gole i miał dwie asysty. Po nim "Mundo Deportivo" dało na pierwszej stronie tytuł "Bojan Crackic" [hiszp. crack - gwiazda], a włoska" La Gazzetta dello Sport" informowała o "cudownym dziecku futbolu". Za chwilę 17-letni napastnik trafił po raz pierwszy w Lidze Mistrzów.
- Wszędzie czułem presję, ogromną, ona nigdy nie znikała. Przed spotkaniem z Francją to był pierwszy raz, ale takie paskudne etapy przechodziłem także w przyszłości. Są leki i terapie psychologiczne na pokonanie tej przypadłości, strachu. Lęk wpływa na każdego w inny sposób. Rozmawiałem z kimś, kto ma uczucie, jakby jego serce biło 1000 razy na minutę. W moim przypadku to były zawroty głowy, uczucie podobne do przechodzenia choroby przez całą dobę. To wszystko rozpoczęło się w lutym i trwało do lata, gdy nadszedł czas na mistrzostwa Europy - tłumaczy Krkić.
Nieszczęsna odmowa
Jako że w barwach Dumy Katalonii piłkarz nadal się wyróżniał, to nikt nie miał wątpliwości, że nazwisko nastoletniego gracza znajdzie się w szerokiej kadrze Hiszpanii na turniej w Austrii i Szwajcarii. I rzeczywiście, tak też się stało. Trener miał zresztą zamiar zabrać go na zwycięski (jak się później okazało) czempionat, ale ostatecznie piłkarz został w kraju.
- Zdecydowałem się, że nie mogę pojechać. Chciałem się odizolować. Każdy w federacji wiedział, także Luis Aragones. Fernando Hierro wysyłał mi w każdym tygodniu wiadomość z pytaniem o samopoczucie, a przed ogłoszeniem składu zadzwonił. Powiedział: "Bojan, powołamy cię". Jechałem wtedy samochodem na trening i odpowiedziałem: "Przykro mi to mówić, ale nie mogę pojechać". Przyjechałem na Camp Nou i od razu usłyszałem od Carlesa Puyola: "Bojan, będę przy tobie przez cały czas. Będę tam dla ciebie". Powiedziałem: "Puyi, nie mogę. Biorę leki, jestem na krawędzi". Następnego dnia zobaczyłem nagłówek: "Hiszpania powołała Bojana, Bojan mówi nie" - wspomina zawodnik.
[nextpage]Gniew narodu
- Do dzisiaj są ludzie, którzy pytają: "Dlaczego nie pojechałeś?" Nagłówek prawdopodobnie wypłynął z federacji, dlatego to tak bolesne. Jak można mnie powołać, wiedząc o moim stanie zdrowia i następnego dnia podawać informację gazetom w ten sposób? Czemu nie wytłumaczyłem tego od razu? Bałem się. Byłem chory, przytłoczony. Nie wiedziałem, co robię. Pamiętam, że udzielałem wywiadu dla "Barca TV" i powiedziałem, że potrzebuję wakacji. Wiedziałem, że to niewłaściwe... Ale wtedy nie miałem pojęcia, co zrobić, a bomba i tak już eksplodowała. Próbowaliśmy jedynie zapanować nad ogniem. Czułem, że muszę uciec na każdy możliwy sposób. Czułem się naprawdę samotny - mówi Krkić.
Media w Hiszpanii nie zostawiały wtedy na piłkarzu suchej nitki. Tak naprawdę całe społeczeństwo negatywnie zareagowało na informacje, że "młodziak" sam odmówił gry w kadrze narodowej. Poza kilkoma osobami, nikt przecież nie znał prawdziwych przyczyn rezygnacji. Zarzucano mu "sodówkę". Bojan musiał zmierzyć się więc z małym piekłem.
- Nie pojechałem ze względu na stany lękowe, ale w mediach pisano, że jadę na wakacje. Ten tytuł w gazecie całkowicie mnie rozbił, przedstawiał sytuację tak, jakby mi nie zależało. Pamiętam, że byłem w Murcii i ludzie mnie obrażali. To było trudne, pomimo tego, że w tamtym momencie nie obchodziły mnie zupełnie słowa innych. Sposób w jaki mnie postrzegali, trochę mnie jednak zniszczył. Dziesięć lat później patrzę jednak wstecz i ta reakcja mnie nie zaskakuje. Ludzie obawiają się przyznania, że sytuacja nie układa się po ich myśli - opowiada.
Guardiola mu nie ufał
Po wspomnianych mistrzostwach, Barcelonę przejął Pep Guardiola. Obecny szkoleniowiec Manchesteru City nie obdarzał Bojana takim zaufaniem jak poprzednik, Frank Rijkaard. Najczęściej młody piłkarz był dublerem dla Thierry'ego Henry'ego lub Pedro. I chociaż miał swój mały wkład w tytuły zdobywane wtedy przez Blaugranę, to czuł się niepotrzebny. Po kilku sezonach spędzanych częściej na ławce rezerwowych niż na boisku, postanowił więc opuścić Camp Nou.
- Pozostanie w Barcelonie i siedzenie na ławce byłoby proste, ale ja musiałem odejść. Może w pewnych momentach mogłem wykazać więcej cierpliwości, jednak za każdym razem byłem szczery przy podejmowaniu decyzji. Zawsze chciałem grać - przyznaje.
Najpierw trafił do AS Roma, gdzie sprowadził go Luis Enrique. Później były wypożyczenia do AC Milan i Ajaksu, ale ani w Serie A, ani w Eredivisie Bojan kariery nie zrobił. Chwilowa nadzieja pojawiła się po transferze do Stoke City, gdzie zawodnik miał niezły początek, ale po kilku miesiącach zerwał więzadła i nie odzyskał już formy. Nie pomogło nawet czasowe odejście do 1.FSV Mainz.
- Nadal Barcelona warunkuje wszystko. Ludzie nie cenią tego, co obecnie robię. Zawsze powtarzają: "Spójrzmy czy Bojan zdoła wrócić na swój najlepszy poziom". Ale jaki on jest? Każdego sezonu osiągałem ten poziom, czasem na dłużej, czasem na krócej, ale zawsze daję z siebie wszystko - broni się zawodnik. - Ludzie mówili do mnie, że powinienem stać się większym skur... i w dodatku miałbym być taki, wraz z podnoszeniem swojego poziomu. Ale nie mogłem. Gdy tylko starałem się grać bardziej groźnego, kompletnie mi to nie wychodziło i się gubiłem - dodaje.
"Na końcu zostanie duma"
Dzisiaj nikt już nie ma nadziei, że Bojan będzie "drugim Messim". W Deportivo Alaves, gdzie przebywa na wypożyczeniu, jest głębokim rezerwowym. W tym roku zagrał tylko w trzech meczach Primera Division. W całym sezonie zaliczył łącznie 14 we wszystkich rozgrywkach i zdobył zaledwie jedną bramkę w Pucharze Króla. Latem najprawdopodobniej będzie musiał szukać nowego pracodawcy. Mimo to i tak jest zadowolony ze swojej kariery.
- Kocham piłkę nożną. Wciąż jestem młody, cieszę się graniem i nie mam zamiaru kończyć. Po zwycięstwie w finale Ligi Mistrzów w 2009 roku Thierry Henry powiedział do mnie, że przyszedł do Barcelony właśnie po to. Pomyślałem wtedy, że ten facet jest absolutną legendą i po przekroczeniu 30. roku życia wygrał dopiero pierwszy raz te rozgrywki, a ja miałem wtedy 18 lat. Przecież istnieją zawodnicy, którzy nigdy nie zagrali w Champions League, dlatego czuję się uprzywilejowany - tłumaczy, chociaż nie ukrywa, iż trofea nie są tym co ceni sobie najbardziej.
- Najważniejszą rzeczą są doświadczenia, przeżycia, rzeczy posiadane w sercu. Nikt nie może ci tego zabrać. Ludzie, którzy wypowiadają się źle na twój temat, zapomną o tym. Jeśli Victor Valdes, najlepszy bramkarz w historii Barcelony, został zapomniany, to jak mieliby pamiętać o mnie? To, co zostanie na końcu, to ja i moja duma, momenty, wiele unikalnych chwil, których inni piłkarze nigdy nie przeżyli - kończy.
ZOBACZ WIDEO Szaleństwo w meczu Levante - Barcelona. Dziewięć bramek i porażka mistrza Hiszpanii [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]