Rusz d***, czyli jak Juergen Klopp zbudował maszynę Roberta Lewandowskiego

Getty Images / Matthias Hangst / Staff / Na zdjęciu: Juergen Klopp
Getty Images / Matthias Hangst / Staff / Na zdjęciu: Juergen Klopp

Scena pod hotelem, gdzie spali piłkarze Liverpoolu. Radek Chmiel, polski pracownik The Reds spotyka Juergena Kloppa. Opowiada nam: - Dowiedział się, że jestem z Polski i zaczął rozmowę od: "Rusz d***!" Kiedyś tak krzyczał do Roberta Lewandowskiego.

Gdy Juergen Klopp pracował w Dortmundzie (dziś prowadzi Liverpool FC, w sobotę w finale Ligi Mistrzów przegrał z Realem Madryt 1:3), polska kolonia w składzie: Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski ten motywacyjny okrzyk słyszała bardzo często. Niemiec przyznawał: - Muszę się za tę polską bandę zabrać. Tak, używam wobec nich tego zwrotu. Wydaje mi się, że więcej polskich słów nie potrzebuję znać.

Brutalna jazda z polskim nieznajomym

Niemcy dla Roberta Lewandowskiego, nowego piłkarza Borussii Dortmund, nie mieli żadnej litości. Lato 2010 roku. Chłopak z podwarszawskiego Leszna był jeszcze tylko jakimś tam napastnikiem, z jakiejś tam nic nie znaczącej polskiej ligi. Owszem, Borussia Dortmund kupiła go z Lecha Poznań za ponad 4,5 mln euro, a to był wówczas klub, który finansowo dopiero stawał na nogi po latach zapaści. Jednak takich grajków, których szybko Bundesliga przemieliła z lokalnym wurstem, pożarła na śniadanie a potem wypluła, było wielu. Oliver Mueller, dziennikarz z Dortmundu (pisał m.in. dla "Die Welt") opowiadał nam: - Mało kto zwrócił uwagę na ten transfer. Był tu nieznany. Borussia miała wtedy świetnego napastnika, Lucasa Barriosa.

W pierwszym sezonie Polaka w Niemczech, po nieudanym meczu z VfB Stuttgart, dziennik "Bild" zakpił z nazwiska piłkarza, nazwał go "Lewandoofski" (doof - głupi). Jedna z telewizji nakręciła prześmiewczy spot, w którym nasz rodak nie trafił do sedesu, tylko załatwiał się do wanny. Nie trafił też do łóżka, gdy kładł się spać. Klip był brutalny.

Sierżant kanalia z wykrywaczem kłamstw

A Lewandowski - jak sam tłumaczył - był przemęczony. Zajechany przez ciężkie treningi, na własnej skórze poznawał różnicę między hobby futbolem w Polsce i zawodowym, niemieckim ordnungiem. Był młody, przeambitny, chciał się pokazać, chciał robić wszystko co trzeba i to, czego nie trzeba. Juergen Klopp w swoim wojsku jest z kolei takim sierżantem kanalią. Z jednej strony się uśmiecha, z drugiej dokłada katorgi. Piłkarze nieoficjalnie mówią, że jest idealny na dwa sezony. W pierwszym adaptuje cię do swoich metod pracy, w drugim wyciska jak mokrą ścierkę. Przed trzecim sezonem masz już go dosyć.

Niemiec wymyślił kiedyś sposób, jak wytrenować i sprawdzić u piłkarzy BVB umiejętność ryzyka na bardzo wysokim zmęczeniu. Zawodnicy biegali z piłką przy nodze przez 10 kilometrów. W różnym tempie, kierunkach. Sesja była zaplanowana na 11 kilometrów. Po 10. kilometrze Klopp dał wybór: kto nie chce dalej biegać i umierać stojąc, ten musi trafić w poprzeczkę z szesnastu metrów. Kto trafi - przerywa ćwiczenia. Kto jednak zdecyduje się na próbę i nie trafi, ten biega jeszcze przez 2 kilometry. Serce ci wali, wymiotujesz biegnąc, masz ciemno przed oczami i wtedy kopnij prosto, podejmij dobrą boiskową decyzję, zaryzykuj. W 10. minucie, gdy jesteś wypoczęty i mecz dopiero się rozpoczął, nie jest to sztuka.

Juergen Klopp nie był wielkim piłkarzem, sam o sobie mówił, że Bundesligę doskonale znał z telewizora. Stał się za to legendą klubu 1. FSV Mainz, bo najpierw jako napastnik, potem pomocnik, a ostatecznie prawy obrońca rozegrał w tym klubie ponad 300 meczów. Gdy dziś obserwujemy go przy linii, widzimy, jaki jest energiczny, wybuchowy, jaki to ekspresyjny nerwus. Na boisku był taki sam.

Latem 2005 roku (jest to dobrze opisane w książce "Juergen Klopp. Czarodziej z Dortmundu") poddał się badaniu wykrywaczem kłamstw w programie "RUND". Gdy dostał pytanie o największy wypadek przy pracy, odpowiedział: - Krótko przedtem, zanim zostałem trenerem, stuknąłem w głowę Sandro Schwarza, mojego dobrego przyjaciela. Sandro dwukrotnie przewrócił mnie podczas treningu. Jak wstałem, widziałem przed sobą tylko jego twarz, a zaraz potem Sandro już leżał na ziemi. Chciałem umrzeć ze wstydu.

Już grając w piłkę na solidnym, ale tylko drugoligowym poziomie, wiedział, że będzie trenerem. Wzorem był dla niego klubowy trener Wolfgang Frank i jego filozofia: drużyna szybka, grająca wysokim pressingiem, przeszkadzająca w konstruowaniu akcji, atakująca obrońców, zdobywająca piłkę jak najszybciej.

W lutym 2001, trzy dni po tym, jak rozegrał dla FSV Mainz ostatni mecz, został trenerem tej drużyny. To była jego pierwsza poważna praca na trenerskiej ławce. Tego pierwszego meczu nie doczekał jego ojciec Norbert, który niedługo przed nominacją syna zmarł na raka. Z przeciętnym klubem z Moguncji Klopp zagrał potem w Pucharze UEFA, ale też spadł z Bundesligi. Niemcy były jednak pod wrażeniem gry zespołu, pod wrażeniem jak Mainz zamieszało w lidze. Imponowało to, jak Klopp kupował sobie piłkarzy i kibiców, jak budował atmosferę.

Polskiego zawołania "rusz d***" nauczył go już w Dortmundzie Łukasz Piszczek. Potem wiele razy Niemiec zwracał się tak z przymrużeniem oka do całej polskiej kolonii. Woli mieć w zespole piłkarzy, którzy być może nie są najlepsi, ale są normalni i może na nich liczyć. Wyłożył to kiedyś: - Nie wiem, jak ktoś musi być dobrym piłkarzem, abym zniósł, zaakceptował to, że jest dupkiem. Nigdy tego nie próbowałem. Staram się też unikać idiotów.

To widać teraz w Liverpoolu. James Pearce, dziennikarz "Liverpool Echo" będący blisko klubu mówi dla WP SportoweFakty: - Cały zespół można aktualnie zamknąć w dwóch słowach: zjednoczenie oraz dusza. Kiedy przejdziesz się po murach Anfield nie ujrzysz facetów z wygórowanym ego, których pełno w dzisiejszym futbolu. Wszyscy grają tutaj do jednej bramki. I to dzięki Kloppowi.

Oliver Mueller: - Nie jest może najlepszym taktykiem, za to doskonałym motywatorem. Piłkarze chcą za nim skakać w ogień. Jest w tym sporo patosu, ale to prawda.

Stephan Uersfeld, korespondent ESPN piszący o Bundeslidze, mówi nam: - Gdy przejął Borussię, najpierw tłumaczył fanom, jak bardzo ich potrzebuje. Że może nie ma najlepszych piłkarzy, ale zanim ich dostanie, niezbędne jest dla niego wsparcie trybun. Przychodził do klubu i godzinami rozmawiał z fanami. Szedł z nimi do pubu, pił piwo, palił papierosy i był jednym nich.

Czarował. Nosi okulary, chodził w płaszczu, Niemcy nazwali go "Harrym Potterem". Zadanie odbudowy Borusii Juergen Klopp dostał w 2008 roku.

Środa, 28 września 2011 r. Rozmowa, która zmieniła życie. Narodziny maszyny 

Dwa lata później w jego szatni pojawił się Robert Lewandowski. Klopp sprowadził go po kilku konsultacjach z polskim trenerem, a wtedy skautem Borussii, Arturem Płatkiem. Ten, w książce Pawła Wilkowicza "Nienasycony", wspominał: - Klopp zagadnął do mnie: No to kto z tej Polski? - W lidze jest tylko jeden zawodnik, który tu może przyjść i od razu pomóc - odpowiedziałem. A on: - Lewandowski, co? Usiedliśmy, a on wypytywał o Roberta. W szczegółach. O to, jaki to jest człowiek. Już było jasne, że go mocno obserwują. Przefiltrowali go wzdłuż i wszerz. Czytałem później ich raporty o Robercie. Nie wszystkie były pozytywne. Nie wszyscy umieli dostrzec jego mocne strony. Cechy, które potem Robert rozwinął.

A były już menedżer Cezary Kucharski przekonywał, że jeśli Lewandowski dostanie szansę, to w pierwszym sezonie strzeli 10 goli. Ale w drugim - już 20.

Piłkarz i trener nie mogli się jednak dogadać. Pierwszym napastnikiem był Barrios, Lewandowski grał a to na skrzydle, a to jako drugi snajper, a to jako środkowy pomocnik. Albo nie grał w ogóle. A gdy już miał sytuacje strzeleckie, to pudłował. Niemieckie media strzelały już do niego celnie ostrą amunicją, a ten chodził sfrustrowany.

Robert Lewandowski i Juergen Klopp. Ich współpraca nie zawsze była łatwa / Fot. PAP/DPA
Robert Lewandowski i Juergen Klopp. Ich współpraca nie zawsze była łatwa / Fot. PAP/DPA

- "Lewy" nie miał również dobrego startu kolejnego sezonu. Strzelił co prawda 5 goli, ale Klopp wymagał więcej - wspomina Stephan Uersfeld. - Pamiętam, że gazety były pełne narzekań na złą "mowę ciała" Lewandowskiego. A Klopp w "Kickerze" mówił, że faktycznie postawa Roberta jest taka, "jakby nie był zainteresowany". I Polak musi to zmienić. Musi dawać z siebie więcej, gdy nie ma piłki, musi więcej strzelać, wymuszać rzuty wolne, bo nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Oczywiście dodawał również, że nadal w Roberta wierzy. Przecież sprawdzili go dokładnie i wiedzą, na co go stać.

Lewandowski w końcu nie wytrzymał. W rozmowie z Mateuszem Borkiem i Cezarym Kowalskim w książce "Krótka piłka" wspomina: - Tak naprawdę wszystko zmieniło się po naszej rozmowie. Było to po meczu z Olympique Marsylia w Lidze Mistrzów, przegraliśmy wtedy chyba 0:3 [28 września 2011 roku - dop. red.]. Zauważyłem, że Klopp często miał pretensje do Kuby Błaszczykowskiego albo do Polaków w ogóle. Poszedłem do niego i zapytałem: "O co ci chodzi? Dlaczego masz pretensje? Czego wymagasz ode mnie? Może ja czegoś nie rozumiem?". Rozmawialiśmy z godzinę albo półtorej po meczu i od tego w ogóle wszystko się zmieniło.

I dodaje: - Pewnie sama rozmowa z nim spowodowała, że poczułem się pewniej. Może też przez to, że straciłem tatę i brakowało mi takich rozmów z twardym facetem, który byłby moim autorytetem. Ta rozmowa odblokowała mnie, zdarzyła się po tylu sytuacjach, które marnowałem, to był początek drugiego sezonu. Nagle w środku coś mi się przestawiło. Trzy dni później graliśmy z Augsburgiem, strzeliłem hat-tricka i jeszcze asystę Mario Goetze dałem, wygraliśmy 4:0. Od tego momentu wszystko się zaczęło w mojej karierze w Dortmundzie. Po tej rozmowie ruszyła już cała ta machina.

Odnalezienie "ojca"

Komentator Polsatu, Mateusz Borek, zajmuje się Bundesligą od 20 lat. Mówi nam: - Lewandowski w pierwszym sezonie, nie powiem że nie umiał, ale miał problemy z graniem na pozycji drugiego napastnika. A Klopp z czasem to wszystko w nim rozwinął. Wytłumaczył, pokazał, jak grać, w których sektorach boiska się poruszać. Robert mówił potem, jak szybciej zaczął grać. To wszystko jest zasługa Kloppa.

Juergen Klopp i Robert Lewandowski. Jakby "ojciec" obejmował "syna". Fot. Getty
Juergen Klopp i Robert Lewandowski. Jakby "ojciec" obejmował "syna". Fot. Getty

Oli Mueller: - Nauczył go, jak zachowywać się na boisku, jak być bardziej agresywnym, walczyć z obrońcami. A największą wartością Lewandowskiego jest zdolność do uczenia się, robienia postępów. Przecież każdego roku rozwijał się jeszcze bardziej.

Poczytny na całym świecie magazyn piłkarski "Four Four Two" reklamując swego czasu swój wywiad z Lewandowskim, napisał na okładce: "Stworzony przez Kloppa, udoskonalony przez Pepa".

Gdy w październiku 2015 roku Niemiec przejmował Liverpool, opowiadał: - Największą satysfakcją jest, gdy weźmiesz takiego piłkarza jak Lewandowski, z Polski, z mniejszego klubu i widzisz jak gra dzisiaj.

Na angielską młodzież to podziałało, pomocnik Jordon Ibe od razu wyjawił, że przykład Polaka na niego działa i chciałby pójść jego drogą.

Radek Chmiel z Liverpoolu mówi: - Najlepszy przykład to obecnie Alex Oxlade-Chamberlain i Andrew Robinson. To, jak chłopaki grają w tym sezonie... Bez Juergena z pewnością tak by nie grali. Albo Roberto Firmino. Niby nie jest napastnikiem, a statystyki ma doskonałe. Przed sezonem był niesamowicie krytykowany, a teraz wykonuje wspaniałą robotę.

Sam Lewandowski, choć uważa, że w Dortmundzie grał o rok za długo (odszedł latem 2014 roku do Bayernu Monachium), nie ma wątpliwości: - Wiesz, że zawsze możesz na niego liczyć. Klopp jest niczym ojciec, w pełni możesz mu zaufać. Jeśli otworzysz się na jego metody i pomysły, to w dłuższej perspektywie staniesz się lepszym piłkarzem.

Esemesują sobie do dzisiaj.

-----

Robert Lewandowski u Juergena Kloppa 
187 meczów, 103 gole, 43 asysty 
2 razy mistrz Niemiec (2011,2012)
Król strzelców Bundesligi (2014)
Najlepszy piłkarz Bundesligi (2012)

ZOBACZ WIDEO Jest jednym z największych zaskoczeń w kadrze Nawałki. "Rozwinąłem się przez ostatni rok"

Źródło artykułu: